Nowy Rok zaczął się dość późno dla nas, ale zważywszy na nasze nocne szaleństwa (na miarę sił i środków) było to całkowicie uprawnione. Powolny poranny rozruch i śniadanie, którego przygotowanie spadło na mnie. Albowiem miały być naleśniki. Nasze przetwory owocowe przydały się zatem bardzo.
Mały kot pokazał się przy misce z żarciem, niestety podczas dokładniejszej obserwacji stwierdziłam, że ma biegunkę jak stąd do Władywostoku. Tyłek mokry, slady tu i tam, więc ryknęłam do W. żeby umył kota w, bo ja się jedzeniem zajmuję. W. pokiwał głową i zabrał kota do łazienki mrucząc, że tak to jest z bachorami. Zastanawiałam się co spowodowało ten stan i doszłam do wniosku, że gówniak musiał nażreć się surowej wątróbki drobiowej przeznaczonej dla kotów starszych.
Kot został wytarty i z pieluchą z ręcznika papierowego siedział na krześle kuchennym. Ja zabrałam się za naleśniki, a W. wyszedł w celu a) zmontowania drabiny przy pomocy kompletu chińskich kluczy zapadkowych oraz b) wychlastania części gałezi z cyprysika Boulevarda, który był mi solą w oku i ciągle wspominałam, żeby W. g wykasował definitywnie. W. jednak oponował zdecydowanie. I stwierdził, że będzie go ładnie formował. No ładne formowanie póki co wyglądało tak:
Coś tam jeszcze bredził, że ta jodła obok na tej samej rabacie to ja, a ten Boulevard to on, więc on go nie może wyciąć, bo jak to tak siebie wyciąć... Na romatyczne bajędy to mnie nie weźmie.
Zjedliśmy naleśniki i zebraliśmy się do roboty. Ja póki co robiłam rozpoznanie z aparatem. Kilka znalezionych etykiet zużyłam na nowej rabacie oznaczając nowo posadzone astilbe. Generalnie było nieprzyjemnie zimno.
Włości SN
W. zamiast kontynuować rozkopywanie wału przy werandzie, zaczął dzielić jakieś wykopane rośliny i dosadzać je na nowej rabacie. No, misz-masz będzie koncertowy.
Przyszło mi do głowy, że może to dobry (a w zasadzie jedyny) moment na rozsadzenie lilii z różanki. Ostatni sezon pokazał, że kwitną już w ciasnych grupach, więc dobrze byłoby je rozparcelować po ogrodzie. W. zabrał się za wykopywanie cebul, na szczęście badyle wskazywały, gdzie powinny się znajdować. Koty tymczasem biegały po okolicy. Cebul było sporo, kilka naprawde wielkich. Zostały rozsadzone w różne miejsca, z nową rabatą oczywiście włącznie. Okazuje się, że jest to miejsce niezwykle pojemne...
Dłubię w pobliżu furtki do Bożenki, kiedy sama Bożenka się ukazała wraz z córką Anetką. Składamy sobie życzenia i wstępnie anonsujemy chęć złożenia wizyty połączonej z wręczeniem prezentów. Bożenka obiecuje umówić się z młodymi i usłyszawszy, że zostajemy do Trzech Króli, macha ręką i mówi, że jeszcze kupa czasu.
Widok od strony furtki do Bożenki
I nowa rabata
W szale ogólnej reorganizacji postanowiłam przeszukać bałagan pod orzechem, bo tam rosła od kilku lat, dość marnie zresztą Hayes Starburst i zapragnęłam ją przesadzić. Jej pokrój jest koszmarny, pokłada się i szlaja po ziemi. Za to kwiaty bardzo mi się podobają. Grzebałam zatem w mokrych badylach, liściach orzechowych i chwastach no i owszem, trafiłam na jakąś hortensję, ale nie przypominała mi ona HS. W. wezwany do ustalenia tożsamości też kręcił nosem. Na razie zatem została, bo prawdę mówiąc krzew był dość dorodny, więc chyba nie było sensu go ruszać. Natomiast przyszło mi do głowy, aby oczyścić szerszy pas ziemi za szpalerem irysów rosnących wzdłuż ścieżki prowadzącej do byłego warzywnika. Przy pomocy wideł rozdłubałam ziemię i przy okazji wykopałam wielką kępę kocimiętki, która latem wykłada się na ścieżkę i za każdym razem przechodząc wzbudzam poruszenie wśród żerujących na jej kwiatach owadów. Z kocimiętki wyszły cztery solidne sadzonki i dwie takie byle jakie. Solidne posadziłam na przed chwilą uwolnionych terytoriach, die pozostałe zaniosłam W. do ewentualnego spożytkowania.
W. w szale wizjonerstwa natomiast zaczął wskazywać planowane zmiany w układzie rabat, w szczególności różanek i wytyczaniu ścieżek, co w rezultacie dawało obraz jakiegoś nieogarniętego chaosu meandrów ścieżek w miejscach, które nijak mi nie pasowały. Różanki, owszem, stały się już reliktem, bo ogród wokół nabrał zupełnie innego układu. Planowałam róże po prostu przesadzić po ogrodzie, przynajmniej te, które dałoby się wykopać. W. widział to zupełnie inaczej, ze zlikwidowaniem ścieżki tej tu (zdjęcie z czerwca 2020) włącznie.
Odgrzałam sobie mój makaron z kurczakiem, W. tymczasem wkroczył do domu z jakąś nową koncepcją nasadzeń hortensjowych na ustach, która okazała się na tyle skomplikowana, że zażyczyłam sobie jakiegoś rysunku poglądowego.
Póki co zjedliśmy żurek z kartoflami, a ja nastawiłam w małym rondelku ryż na indyku dla małego kota, w celu podania mu czegoś lekkostrawnego. Kot już nauczył się wdrapywać na łóżko, gdzie drzemał sobie, więc W. podłożył mu ręcznik papierowy pod odwłok, ale już wyglądało, że dolegliwości ustają.
W. wyglądał na zachwyconego nowym lokatorem i obserwując go podczas figli podsumował: "Wiesz, te dwa koty to jak program 1 i 2 kiedyś w telewizji. A teraz z tym maluchem to jest tak, jak wtedy kiedy Polsat włączyli". No także tak.
Maszka olewał go, za to Cześka ciągle wściekała się i warczała, gdy mały zbliżył się na odległość mniejszą niż półtora metra. I na nic było tłumaczenie, że niedawno sama była taką sierotką, która głodna została przygarnięta pod dach, zatem wypadałoby być wielkoduszną i nie urządzać histerii.
W. zabrał się za "Lalę" Dehnela, którą ja czytałam już bardzo dawno temu, a on jakoś nie. Już po kilkunastu stronach wyraził zachwyt nad książką, co potwierdzało i moje ówczesne wrażenie. Ja czytałam "Historię prawie wszystkiego" Brysona.
W RL za to kolejna kuriozalna audycja. Ni mniej ni więcej była rozmowa o ...aniołach z gościem, który mienił się być naukowcem (!) w tej dziedzinie, albowiem był, pardon, demonologiem i angelologiem. W. z niedowierzaniem słuchał wynurzeń tego kogoś, który prowadził prace naukowe nad czymś co nie istnieje! Wygląda na to, że choć z listy nauk kiedyś zdjęto astrologię, to jak widać inne bzdurne bajędy wciąż są przedmiotem pseudo badań.
Na szczęście gdy ten bełkot się skończył wyemitowano kilka reportaży, które były najchętniej słuchane w ubiegłym roku i jako pierwszy nadano reportaż w formie wywiadu z Renatą Lewandowską, świetną piosenkarką, która popularności nie zdobyła, a jej kariera przypadała na lata siedemdziesiąte XX wieku. Można ją usłyszeć jako drugie wejście solowe w piosence "Radość o poranku" a ja słysząc ją już w RNŚ kupiłam płytę "Dotyk", gdzie jest wiele wspaniale zaśpiewanych piosenek fantastycznych kompozytorów i tekściarzy. Potem była bardzo ciekawa rozmowa z tolkienistą o autorze książek o hobbitach a na koniec wstrząsająca miejscami rozmowa z fotografem, który jeździł z podróżnikami na wyprawy i dokumentował reportażowo to co widział. Szczególne wrażenie zrobił na mnie fragment o prześladowaniach osób dotkniętych albinizmem w Afryce, szczególnie w Tanzanii. Osoby te są albo mordowane, albo okaleczane, ponieważ z fragmentów ich ciał robi się amulety i "magiczne" mikstury. Samych albinosów morduje się też dlatego, że uważa się że przynoszą nieszczęście. Dzieci i dorośli żyją w ciągłym strachu, po napaściach i bestialskich okaleczeniach często mają traumę na całe życie.
Późno się zrobiło, a Maszka akurat wylazł na dwór. W. obiecał że go zgarnie za jakiś czas. Dopiero około 1.00 w nocy komplet zwierzaków został odnotowany w domu.
Zanim c.d. kolejnego dnia n. jeszcze taka piosenka, którą słyszałam tylko w RL