Końca relacji świąteczno-noworocznej nie zamieszczam, bo w zasadzie nic spektakularnego się nie działo. Postanowiliśmy wyjechać wcześniej, bo i pogoda była słaba i nic do roboty już w zasadzie nie mieliśmy. Zdemontowałam zatem choinkę, utylizując ją na bieżąco w piecu kuchennym. Wyodkurzałąm pokoje, zajęliśmy sie pakowaniem i zabezpieczaniem układu wodno-kanalizacyjnego przez zamarznięciem.
Koty popakowaliśmy w ten sposób, że Maszka i Czesia jechały razem w dużym kontenerze, a Nowy w mniejszym. I spokój był. Wszyscy spali praktycznie całą drogę.
Po drodze raz tylko miałam chwilę zwyżki adrenaliny, kiedy W. na rozjeździe na nowym odcinku autostrady zjechał na Lublin zamiast kierować się do domu. Wycofywał się jadąc na wstecznym, a ja zaciskałam oczy czekając aż nam jakiś kierowca wpakuje sie w tyłek. Na szczęście udało się pokonać te kilkaset metrów bez kolizji.
Teraz kilka informacji bieżących.
W. po kilku dniach oznajmił radośnie, że odnalazł telefon do majstra, który kilka lat temu robił nam fundamenty oraz murował piwniczkę. I że majster obiecał, że tę kuchnię nam zrobi. Zaczęłam zatem energicznej zbierać dane, co nam bedzie potrzebne do tej podłogi, konsultując sie mailowo z panią w sklepie z płytkami. Doszły jakieś specjalne fugi, impregnaty i już widać, że wartośc domu znacznie wzrośnie po remoncie kuchni. Niekoniecznie wartość wymierna.
Pod koniec stycznia natomiast przeżyłam autentyczne chwile grozy, ponieważ PGE Obrót przysłała mi faktury za prąd, z których wynikało, że za okres 6 miesięcy roku ubiegłego zużylismy prądu na prawie 1900 zł. Co jest oczywistą nieprawdą, bo ja nawet w Warszawie, gdzie jesteśmy większą część życia, nigdy takich rachunków nie płaciłam. Napisałam oczywiście zaraz maila na podany adres kontaktowy, ale dalsza korespondencja z trzema różnymi paniami tytułującymi mnie "Szanowny Kliencie" niczego nie wyjaśniła, poza tym, że mogę sobie zamówić ekspertyzę licznika, która to odbędzie sie na mój koszt, jeśli nie wykaże żadnych odchyleń. Noż kurwa.
Z lekka zrozpaczona powiedziałam W. że ja mam już dość wszystkiego wiejskiego, wysokich rachunków za prąd nie wiadomo skąd i niepłacącego dzierżawcy naszych 4 hektarów w innym powiecie w szczególności. W. poczuł że sytuacja jest poważna, zażądał podania numeru telefonu do dzierżawcy i przy mnie sponiewierał go moralnie w sposób, którego nie powstydziłby sie windykator z jakiejś firmy pożyczkowej. Przyniosło to skutek taki, że 5 dni później połowę zaległej kwoty miałam na koncie, a w poczcie mailowej obietnicę dalszych spłat.
Co do rachunku za prąd nie miał jakiegoś konkretnego pomysłu, poprosiłam żeby porozmawiał z Michałem, coby spisał nam stan licznika. Michał telefonicznie przyznał, że był nawet inkastent kilka dni temu, którego wpuścił do nas.
W. zdecydował, że pojedzie na wieś na kilka dni, postara się wyjaśnić sprawę prądu w zakładzie energetycznym w Białej, a przy okazji rozmówi się z majstrem co do przyszłych prac.
Okazja do wyjazdu nadarzyła się dopiero w ostatnią sobotę. W. spakował Wańkę i zaopatrzony w dokumentację i korespondencję z zakładem energetycznym, wyruszył poprzez roztopy. Oczywiście bez przygód nie mogło sie obejść.
Gdy już dotarł na miejsce, telefonicznie poinformował mnie, że w okolicy wsi Szelest zatrzymał go patrol Straży Granicznej wskazując mu miejsce, gdzie ma zaparkować. Miejsce z pozoru bezpieczne okazało się zasypanym śniegiem rowem, do którego W. po prostu wpadł. Razem z psem. Panowie z SG wystraszyli sie nie na żarty, jeden zaczął z W. odkopywać samochód, drugi poszedł z Wańką na spacer. Przepraszali go co drugie słowo, niestety mimo to samochód tkwił w rowie i nic się nie dało zrobić, głównie dlatego, że hak zablokowany na asfalcie uniemożliwiał jakikolwiek ruch . Pozostało poszukać lokalsa, który dysponując traktorem, zechce W. wyciągnąć z tej pułapki. Uczynny lokals sie znalazł, samochód został wyciagniety, a na znaczące wyczekujące spojrzenie lokalsa panowie z SG rzucili się z dwoma dychami, choć W. oponował, że chyba nie wypada. Mundurowi jednak stwierdzili, że absolutnie, oni wpakowali W. w kłopoty, więc w ogóle nie ma mowy. Pies zadowolony z przechadzki zasiadł w samochodzie, W. odpalił i okazało się, że tablica rozdzielcza rozbłysła wszystkimi kontrolkami jak choinka. Bliższe dochodzenie wskazało, że nie działa alternator, więc W. pouczony, że ma silnika nie wyłączać, dojechał do Wisznic do stacji kontroli, gdzie niestety pan od elektryki był nieobecny. W. zatem dojechał do sklepu i dokonał szybkich zakupów zostawiając samochód na silniku. Do domu dojechał i wyłaczył silnik ze świadomością, że już nie odpali.
Stwierdziłam, że dobrze że mnie tam nie było, bo ja bym tych panów z SG chyba zabiła. A przynajmniej mundur splugawiła.
Poza tym sąsiedzi otworzyli bramę, odśnieżyli wejście do domu, w piecu napalili, więc W. miał względny komfort. W ogrodzie odwilż, róże podobno czarne do linii śniegu.
Dziś ma przybyć majster na oględziny, a jutro W. podejmie próbę wytłumaczenia, że nie mamy szkółki roślin o pięknie powycinanych liściach, które trzeba doświetlać i dogrzewać, więc rachunek za prąd na prawie dwa tysiaki to znaczna przesada.
Póki co nie wiem czy jakiś c.d. jeszcze n.