niedziela, 13 czerwca 2021

Czerwiec na prerii, poniekąd - cz.II

 Obudziłam się około 6.00, co trudno potwierdzić dokładnie, ponieważ zegar w sypialni pół roku temu zatrzymał się na 7.15, więc tylko dwa razy na dobę pokazywał prawidłowy czas. Generalnie tutaj jakoś godziny nie były istotne, wystarczało radio, gdzie od czasu do czasu jakiś uprzejmy spiker informował o aktualnym czasie. Najbardziej lubimy Krzysztofa Farona, którego głos przypomina W. Piotra Polka, a ponieważ oglądaliśmy kiedyś "Ojca Mateusza", z uwagi na to podobieństwo p. Krzysztof otrzymał ksywkę Możejko, od nazwiska komendanta posterunku w Sandomierzu. Czasem nawet W. stanowczo skomentuje: "Ty tu Możejko w radiu gadasz, a tam w Sandomierzu znów się mordują!"

Ranek był cudny, słoneczny i spokojny. Ptactwo gadało, ja z kawą na werandzie, a W. nie wiadomo gdzie. Po jakimś czasie wychynął z krzaków i stwierdził, że czas na akcję odchwaszczanie. W sumie i ja miałam taki plan, poprzednim razem nic nie tknęłam, ale nie robiłam sobie wyrzutów, bo wielokrotnie bywało tak, że mimo wiosennego odchwaszczania i solidnego rycia, kolejny przyjazd powodował załamanie nerwowe, bo po ciężkiej pracy nie pozostał żaden ślad.

Nastawiłam jedzenie dla psów na kuchence, na śniadanie jakoś nie miałam jeszcze ochoty. Usiadłam z telefonem i usiłowałam znaleźć jakieś sklepy ze sprzętem elektronicznym. Moim oczom ukazały się strony wielu sieciówek oferujących prawie wszystko po niskich cenach, ale jednak nie od ręki. Wzbogaciłam za to moją wiedzę o dane kilkudziesięciu różnych modeli ładowarek do przeróżnych akumulatorów i stwierdziłam, że ktoś z tym musi zrobić porządek. Każdy jeden sprzęt musi mieć swój model akumulatora i naturalnie swoją ładowarkę. Do tego mojego owszem, ładowarki były, ale dostępne dopiero od poniedziałku, jak głosiły opisy. No, także tego. Jakoś przeżyję bez zdjęć.  

Ubrałam się póki co w długi rękaw i wygrzebawszy rękawice oraz widelec do odchwaszczania udałam się na rabatę podokienną. Tu w zasadzie poszło szybko, trochę mnie powkurzały rozłogi nawrotu (nawrota?), które plątały mi się wszędzie. Przycięłam mocno suche badyle po budlei, która zimy niestety nie przetrwała.Spróbowałam jakoś podeprzeć wiciokrzew, ale tu potrzebna jest solidna kratka. W. rwał zielsko na rabatach w sadku.  Robiło się coraz cieplej, pachniały oszałamiająco dwa palibiny rosnące w w pobliżu. Do kwiatów palibina przylatywały dwie zadrzechnie. To już trzeci rok, kiedy regularnie ją widujemy.




Przeszłam na sąsiednią rabatę, która zawsze była dla mnie okropną do odchwaszczania, ale od jakiegoś czasu mam jeszcze okropniejszą.  Irysy, jak wspominałam kwitły, ale nie tak obficie jak w ubiegłym sezonie. Może potrzebują odpoczynku. Ziemia już wykazywała objawy podsuszenia, przydałby się deszcz.

Oczyściłam spory fragment, choć nie robiłam tego jakoś kanonicznie, wyglądało to już nieco lepiej.,  Zamierzałam wyściółkować całość zrębkami żeby nieco przedłużyć efekt. Poprosiłam W. o pomoc w ustawieniu przewróconej podpory pod powojnik Rooguchii. Kombinowaliśmy chwilę, bo wydawało mi się, że dam rade wsadzić pędy do środka podpory w kształcie obeliska, ale guzik z tego wyszło, pędy się łamały, więc trochę niefortunnie, ale trzeba było zostać przy podparciu rośliny z boku. Potem jeszcze kilka machnięć widłami, żeby pozbyć się przetacznika zarastającego wszystko kożuchem. Przy okazji usunęliśmy nieco perzu. Upał panował konkretny.


Widać agrowłókninę na ścieżkach, która póki co zostawiliśmy.


Częściowo widoczna rabata w sadku


Częściowo  widoczny W. w sadku




Odsłonięty klombik azaliowy daje po oczach. Z tym, że tylko dwa krzaki kwitły


Tu juz widać częściowe odchwaszczenie dokonane przez W.


Taka oto hortensja "Emerald Lace"


Kalina koralowa Ulgen


W. oznajmił znienacka, że po południu pojedzie do Warszawy i przywiezie mi tę ładowarkę z domu. Przyznam, że zdębiałam, bo taka deklaracja jazdy 400 km od kogoś, komu na co dzień kłopot sprawia wyniesienie śmieci na odległość 15 metrów, jest przynajmniej czymś niecodziennym. Wydałam z siebie jakiś dźwięk niedowierzania i machnęłam ręką mówiąc, że to przecież bez sensu jest. Zdjęcia to nie warunek konieczny pobytu tutaj. W. natomiast uparcie twierdził, że pojedzie i już, bo ja muszę mieć czym robić zdjęcia. Przy okazji przywiezie Bertę, bo faktycznie na takie trawy tylko ciężki sprzęt. Choć z drugiej strony rozmarzył się w temacie koszenia zwykłą ręczną kosą.  Nawet już chciał latać po wsi i pytać czy ktoś nie ma. Przypomniał sobie jednak o sierpie, który walał się w oborze. Uradowany zaczął wycinać trawę wokół krzewów, żeby nie skosić ich z powodu słabej widoczności w wysokim zielsku.

 Prawdę mówiąc stałam się mimo wszystko podejrzliwa po usłyszeniu planów W. Po kiego grzyba on chce jechać taki kawał? Zwłaszcza, że ma w dniu następnym urodziny, w dodatku okrągłe?

Zakończyłam prace na rabatach przed domem, stwierdziłam, że jak na pierwszy dzień wystarczy. Trochę upadłam na duchu widząc ocean traw na około. No ale to trzeba wykosić, co i tak w dzień świąteczny było niewykonalne.

Z kubkiem wody z sokiem z cytryny usiadłam na werandzie. W. coś tam przegryzł, porozglądał się po terenie i zabrał się za przenoszenie płytek, a raczej przewożenie ich z palety na placyk przed domem za pomocą taczek. Próbowałam mu pomóc, ale mnie pogonił, zresztą faktycznie ciężkie to było jak cholera. W dodatku nieporęczne, bo spięte tylko jakimiś paskami plastiku i przy nieostrożnym ruchu można było wygruzić cenny towar na glebę. Nie upierałam się zatem, miałam bowiem w pamięci pamiętne przenoszenie i przewożenie cegieł, pozostałych po budowie ścieżek. Od tamtej pory moja pierwsza krzyżowa jest wybitnie wrażliwa na napinanie grzbietu.

W. woził i układał zatem cały towar, koty szalały w trawie, a ja zajęłam się kolejny raz wymiataniem pyłu drzewnego z werandy. Otworzyłam okna, te które były otwieralne i przy pomocy zmiotki wymiatałam z parapetów, framug okiennych, zakamarków ścian i podłogi. Na szybach milion różnych uwięzionych owadów.   Przesuwałam znów z kąta w kąt pudło ze ścinkami blachy i donicę szkółkarską ze ścinkami drewna. Koty wlazły na eksplorację otwartej piwnicy. W zasadzie można już by było wystawić niebieską kanapę z salono-jadalni, ale nie tracąc nadziei, że jednak remont kuchni w tym roku się odbędzie, stwierdziłam że może zrobimy to już po całym rozgardiaszu.

Płytki w nowej lokalizacji


Tymczasowy kącik werandowy



Rozmyślałam nad planami W.odnośnie tej podróży do Warszawy, wietrzyłam tu raczej jakieś kwestie firmowe, wizyta u klienta albo chęć dopilnowania załogi, bo z tym jest wieczny problem na wyjazdach. W. zawsze ma obsesję pod tytułem: co oni tam robią. Zawsze jedną nogą w pracy.

W. wykąpał się i pojechał na lody, a ja w tym czasie przegryzłam cebularza a następnie poogarniałam ganek i sień. Po prysznicu jeszcze resztką sił wyszłam zrobić kilka zdjęć. 












W. wrócił z dwoma porcjami lodów. Swoich też nie zjadł jak zwykle na miejscu, bo podobno w lodziarni tłumy się kłębiły. Pani od lodów chciała mu tradycyjnie zaparzyć kawę, ale W. powiedział, że przy tej ilości roboty  z klientami niech sobie nie zawraca głowy. 

Posiedzieliśmy chwilę na werandzie, W. chciał się chwilę zdrzemnąć przed podróżą, co tez uczynił w pozycji siedzącej. Około 18.00 wyjechał zadzwoniwszy wcześniej do pracowników, żeby zamontowali mu Bertę do ciągnika.

Zostałam z psami i kotami, które zadowolone z życia zażywały relaksu. Maszka defilował po płocie frontowym. 


Ptaki wracały do swoich gniazd. Posprzątałam w kuchni, złote światło przesączało się przez gałęzie brzozy za oborą. Długi czerwcowy dzień dobiegał końca.  Usiadłam na werandzie. Cisza wieczorna z rechotaniem żab. Cały świat przepadł gdzieś. Ale W. nie przepadł na szczęście, dojechał jakoś nadspodziewanie szybko w niecałe trzy godziny, o czym oznajmił mi za pomocą telefonu. Nie przepadły też meszki, które żarły na potęgę.

Zaraz po telefonie od W. poszłam do łóżka i natychmiast zasnęłam. Obudziłam się, gdy już c.d. zdążył już jakiś czas temu n.



 










2 komentarze:

  1. Ale śmieszne liście ma hortensja "Emerald Lace", jeszcze takiej nie widziałam. Rzeczywiście macie istny wysyp orlików, co jeden to ładniejszy kolor, ten niebieski jest świetny. Miała w zeszłym roku podobnie niebieskiego, w tym roku jakiś dziad uciął go przy samych korzeniach ale odbija.
    Spóźnione lecz serdeczne życzenia urodzinowe dla W. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maju, no właśnie, gdyby nie etykieta, to bym w życiu nie pomyślała, że to hortensja. A orliki dały popis, naprawdę. Kolory przeróżne. One się chyba łatwo krzyżują i co zakwitnie w kolejnym roku to nie wiadomo. Bardzo dziękuję w imieniu W.!

      Usuń