poniedziałek, 1 listopada 2021

Dwa październikowe dni cz.II

Poranek niedzielny zapowiadał się całkiem przyzwoicie, w związku z czym miałam coś w rodzaju zapału do prac ogrodowych, z którymi zamierzałam się uporać całkiem  sprawnie. Przy okazji pokażę  jedną z róż, która stanowiła część nagrody w konkursie fotograficznym na Zielono Zakręconych. Wszystkie zostały posadzone w sierpniu i rosną świetnie tfu, tfu.  



Novalis nawet chciała zakwitnąć, ale pogoda zmumifikowała kwiat w fazie pąka. 

Kwitła natomiast New Dawn


Oraz F.J. Grootendorst



W. planował dziś dokończyć sadzenie roślinności, w tym zakupów dokonanych w Daglezji w postaci oczywiście nowych traw. Przywiózł także kilka odmian jaśminowców zakupionych w Kórniku przy okazji wizyty w Suchym Lesie pod Poznaniem, gdzie W. zaopatruje się w mundurówkę. 

Odziałam się stosownie, bo choć było słonecznie, to wiało niemiłosiernie. Rozstawiłam byliny na Autorskiej i oczyszczając z chwastów posadziłam wszystko co sobie zaplanowałam. Szczególnie ciekawa jestem wiesiołka. Róże niestety w tym miejscu rosną kiepsko. Jalitah padła jeszcze w ubiegłym roku. Elfe i Monika marne... 

W. poddał pomysł, że może częściowo na wypieloną w sierpniu Angielską wysypiemy przywiezione przez niego we wrześniu zrębki . Nie ma ich co prawda wiele, ale ponieważ moja ciężka krwawica już powoli była niweczona przez wyrastające siewki trawy, to może warto choć kawałek obsypać.  

Wzięłam konewkę i wędrując od zlewu w kuchni (kran na zewnątrz jest za nisko żeby podstawić konewkę, a końcówka najdłuższego węża nowoczesnej Europy- nie wiadomo gdzie) zrobiłam kilka kursów do posadzonych roślinek. W. oczywiście wrzeszczał, że mam nie dźwigać, bo i tak po posadzeniu wszystkich roślin będzie podlewał z węża. Ja tam lubię podlać od razu po posadzeniu.

Porzuciłam na chwilę prace ogrodnicze i obejrzałam z nadzieją kiście fioletowych winogron na Małpiarni. Okazały się być dojrzałe i bardzo smaczne. Kilka nadgryzionych przez osy, ale większość nienaruszona. Poskubałam sobie trochę, wydłubałam tez kilka orzechów spomiędzy roślin i rozgniotłam na ścieżce dla ptaszków. 

Jeśli chodzi o ptaszki, to na bezchmurnym niebie pojawił się klucz takich stworów. Kormorany!



Zrobiłam wyłom od zdrowego menu i odgrzałam sobie cebularz na patelni. Usiadłam na werandzie, która i jesienią jest miłym miejscem do relaksu. Trawy i pozostała roślinność bujały się na wietrze, drobne ptaszki uwijały się wśród drzew i krzaków. Dzwony na sumę dzwoniły.

Pokrzepiona poszłam z aparatem sprawdzić, co porabia prezes firmy AWR na odległych terytoriach podstodołowych. Towar do sadzenia pojechał samochodem i zastałam już część traw posadzonych. Rabata pod stodołą może nie prezentuje się jakoś wybitnie, ale jednak roślinność na niej systematycznie przyrasta, a niektóre cienioluby takie jak rodgersje pokazują potęgę. Jedna z palczatek także wyjątkowo wyrosła 


W. ma zwyczaj zakopywania etykiet, więc pospieszyłam uwiecznić te, które jeszcze było widać 







Wspólnymi siłami rozciągnęliśmy wąż i W. powierzył mi podlewanie tego, co już posadził, a sam udał się do Alei Bzów, gdzie w odcinku bliżej bramy zadniej zaczął kopać doły pod jaśminowce. W sumie 6 odmian, w tym Aurea, którą już mamy więc podarujemy Bożence. Zapamiętałam nazwy trzech odmian: Justynka, Girandole i Snowbelle. 

W pobliżu ogrodzenia od strony Bożenki przebarwił się kasztanowiec siny.



Dojrzały także owoce na oliwnikach, które W. posadził w 2019r. Nie wiem, czy to pierwsze owocowanie, w każdym razie pierwsze jakie widziałam. Owoce mają smak taki trochę porzeczkowy, trochę jak owoc granatu. Podobno bomba witaminowa. 



Rondo AWR wyglądało przepięknie, choć w porywach wiatru trudno było zrobić zdjęcie. 






Zakręciłam wodę i poszwendałam się jeszcze chwilę po terenie, żałując że nie mamy możliwości wykoszenia trawy.  Następnym razem trzeba pamiętać o zabraniu berty. 






Słońce spowodowało, że coraz więcej astrów otwierało kwiaty, motyle obsiadały je stadami. Lubię te świadomość, że jesteśmy w jakiś sposób pożyteczni także dla tych kolorowych stworzeń. Na rosnących u nas pokrzywach pasą się gąsienice, na kwiatach żerują dorośli. 

W. dokończył sadzenie i zaczęliśmy omawiać kwestię zrębkowania Angielskiej, którą należało jeszcze wypielić z tej zieloniutkiej, kurza twarz, trawki. W. jednak uznał, że wystarczy przedziabać motyczką, poczekać aż trawka przeschnie na słońcu i na to wywalić ściółkę. Pomysł mi się spodobał jako mniej pracochłonny, więc wzięłam stosowne narzędzie i wlazłam między rośliny. 

W. poszedł na przerwę regeneracyjną, ja natomiast przypomniałam sobie, że w lipcu wytypowałam kilka liliowców, które należało przesadzić z gąszczu pod płotem Bożenki. No ale do tego potrzebny jest W.

Póki co dziabałam i rozgrabiałam powierzchniową warstwę ziemi, starając się poprzerywać korzenie trawy i zapobiec jej ponownemu wzrostowi. W. jeszcze zasugerował użycie kartonów, ale o ile zwykle był ich nadmiar, to tym razem gruntowne porządki spowodowały, że pozbyliśmy się makulatury wywożąc ją do miasta i wystawiając do wywózki surowców wtórnych.  No nic, zrębki muszą wystarczyć, trzeba je tylko sypać grubo.

W. poszedł jeszcze kończyć sadzenie, ja czekając aż trawa podeschnie, zaczęłam już zbierać rzeczy do spakowania, wstawiłam leżaki z werandy do sieni, umyłam kuchnię i piec, utłuklam kolejne muchy, które obudziły się z letargu pod wpływem słońca. Kuchnia znów musi czekać na remont, nie bardzo wiadomo ile... Trzeba wymyślić miejsce dla płytek podłogowych, które na zimę należałoby gdzieś zeskładować. 

Na zewnątrz zebrałam doniczki tradycyjnie powywalane przez W. i poinformowałam rzeczonego, że można przystąpić do przesadzania. W. z widłami poszedł na miejsce i po wskazaniu kęp rozpoczął kopanie, starając się nie wydłubać sobie oka przy pomocy róży lub berberysa. Odciągałam zresztą większość pędów w taki sposób, aby dostęp do liliowców był jak najlepszy. W międzyczasie dyskutowaliśmy, gdzie je posadzić. W. oczywiście chciał dosadzać na skraju Albiczukowskiego. Ja niestety mam traumatyczne wspomnienia z odchwaszczania tego terenu i liczyłam raczej, że jednak pójdą na wypielone poprzedniego dnia rabaty na byłym warzywniku. To z kolei W. się nie podobało. Już mi się nie chciało spierać i machnęłam ręką, najwyżej za jakiś czas się przesadzi.

Wróciliśmy na Angielską gdzie W. przewiózł pierwszą partię zrębek w workach. Starałam się sypać dość grubo, choć widać było, że porcja jest niewielka i nie wystarczy nawet na połowę czy nawet na jedną trzecią.  Wydłubywałam jeszcze sznurki perzu pojawiające się tu i ówdzie. Rośliny na tle zrębek zawsze wyglądają jakoś tak porządniej, co parę minut odginałam grzbiet i patrzyłam z przyjemnością. 

Skończyliśmy i ostatecznie postanowiłam się wycofać już z ogrodu, przypominając W. że musimy wyjechać w miarę wcześnie, ponieważ następnego dnia miałam spotkanie służbowe do którego potrzebna  mi była przytomność umysłowa. W. zatem poszedł połapać koty, które szczęśliwie siedziały w domu. Zostały zatem chwilowo skoszarowane w Mrówczanym. Następnie zjedliśmy resztę kwaśnicy i zaczęliśmy zgarniać graty do spakowania. Podczas chowania narzędzi do obory zauważyłam, że W. przywiózł tu we wrześniu kosiarkę spalinową! No kurczę, gdybym wiedziała, to w sobotę już bym ją wypróbowała. W. zawezwany stwierdził, że sam zapomniał. No, przypuśćmy że wierzę. W. ma umiarkowanie entuzjastyczny stosunek do koszenia kosiarką na wsi, bo obsesyjnie wręcz uważa, że teren jest za trudny na kosiarkę, która od razu wyzionie ducha. Ja jednak mam inne zdanie. Oczywiście nie wjeżdżałabym z nią w jakieś niedostępne chaszcze, ale są miejsca, gdzie moim zdaniem można już kosić bez przeszkód. Choćby w sadku.

Spakowani i umyci wsiedliśmy do samochodu lekko po 18.00. W. postanowił wracać starą trasą czyli przez Białą. Zatrzymaliśmy się w zajeździe tam gdzie zwykliśmy to robić, a do domu dotarliśmy cali i zdrowi, choć po drodze uświadomimy sobie, że zostawiliśmy w kredensie całe pieczywo kupione do miasta. 

Tak czy siak- do następnego razu!





22 komentarze:

  1. Jesienny busz jest chyba najpiękniejszy!
    Przeczytałam obie notki i do pierwszej też napisałam komentarz, ale było to parę dni temu w pociągu, gdzie był niestabilny zasięg. I jak kliknęłam "wyślij" to zobaczyłam tylko komunikat, że brak internetu i tyle było mojego pisania.
    A pisałam tam m.in., że uwielbiam chryzantemy, także i za to, że można je przesadzać, kiedy tylko do łba strzeli i że ostatnio pozwoliłam sobie przenieść wielką kępę w pełni kwiecia, bo przypadkiem mi się posadziła tak, że wyższe rosły przed niższymi i je zasłaniały.
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! No to dobrze, bo to rokuje, że coś z tych urwistków czarnobylskich będzie. Na razie rosną w balijce na tarasie jako uprawa eksperymentalna i jakieś listki się pokazują. Jeśli będą to jakieś ciekawe okazy, to oczywiście się podzielimy:)

      Usuń
  2. Ooo, super!
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
  3. Bujność, bujność widzę! Pięknie jest! Podziwiam miskanty i podziwiam za ogrom pracy, jaką wkładacie, żeby trawy dobrze się prezentowały. Nawet wyobrazić sobie nie mogę pielenia w tej gęstwinie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Tak, ogród lipcowy i październikowy to chyba dwa okresy największej jego świetności. Trawy lubią to miejsce, a dostatek wody zrobił swoje. Pielenie da się wytrzymać, wokół dużych roślin jest lepiej niż przy bylinkach, które czasem wyłażą razem z chwastem.

      Usuń
  4. Przepięknie wygląda RONDO koło stodoły.
    Oliwnik, jestem zaskoczona że jego owoce można jeść.
    Busz piękny i piękne wpada w kadr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, rondo rośnie w siłę. Oby pogoda w kolejnych latach wspomagała rośliny. A ja też nie wiedziałam, że są oliwniki o jadalnych owocach! No, za wiele ich nie zjadłam, ale potwierdzam, że da się zjeść :) My ludzie z miejskiej dżungli kochamy taki busz!

      Usuń
  5. Ogród piękny i piękne zdjęcia. Marcinki są bardzo fotogeniczne , podobnie jak New Dawn!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłeczko, marcinki super pozują! A dla New Dawn potrzebne jest miękkie światło, inaczej wychodzi biała, a taka przecież nie jest.

      Usuń
  6. O, w październiku to było nie dość, że pięknie, to jeszcze pogoda o wiele przyjemniejsza do prac ogrodowych, niż w lecie.
    Podziwiam zawilce. Strasznie mi się podobają. Ale jeszcze nie mam. Raz kupiłam, z jakiegoś powodu zimy nie przeżyły (a u nas tych powodów może być kilka) i odpuściłam na jakiś czas, ale zdecydowanie chcę je prędzej czy później wprowadzić do ogrodu.
    Piękny widok na winorośl za oknem. To okno w jadalni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) No tak, nacierpiałaś się w w upalne dni lipca... Zawilce zachowują się u mnie różnie. W wiejskim rosną bez kaprysów, w miejskim tworzą dość skromne kępki, Crispa zimy nie przeżył, Whirlwind też nie przetrwał dłużej niż dwa sezony.
      Tak, to mniejsze okno jadalni, winorośle rozrosły się bardzo ładnie, niestety jedna padła.

      Usuń
  7. Właśnie idę do Mojej ulubionej piekarni.
    Jakby co - to mogę kupić i dla Was.
    Zachwyciłem się fotkami ze wsi Waszej i tej ukraińskiej.
    Ja dopiero niedawno zrealizowałem Mój bon .
    Kupiłem sobie trzy róże perskie.
    Pozdrawiam
    Semper

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jureczku, świeże pieczywko zawsze przyjmiemy!
      Dziękujemy za dobre słowo :)
      No właśnie teraz nowy wybór u Ewy, przejrzę co jest w sklepie, ale zakupy na ten rok zakończyłam. Rzutem na taśmę jeszcze w e-clematisie jedną różyczkę zakupiłam. No, wiadomo że nie tylko :)
      Serdecznie pozdrawiamy!

      Usuń
  8. Trawy na jesieni są najpiękniejsze. Też cały czas dosadzam.
    Bardzo lubię jesienne rabaty zostawione na zimę z całym ich bogactwem.
    U Was są zjawiskowo piękne. I ta różnorodność kwitnących jesienią roślin!
    Cudo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Kasiu! jak ja bym chciała zobaczyć jak się u Was pozmieniało w Gospodarstwie ;) Ten jeden w sumie dzień w deszczowy wrzesień to trochę małowato :)
      Jesienne rabaty to oczywiście zasługa W. który dzielił kępy marcinków, przywoził kolejne trawy i sadził w dołach wydziabywanych w żywym perzu. No i efekt jest :)

      Usuń
    2. Oj, pozmieniało się. Serdecznie zapraszamy na dłużej i w bardziej przyjazną pogodę :)

      Usuń
  9. W cz.II relacji pod słowami "Zakręciłam wodę i poszwendałam się.." na zdjęciu po lewej jest fioletowy wysoki kwiat - jakiś ślaz/ślazownik? Widywałam tylko różowe. A całość ogrodu bujna, piękna, na takie efekty pracuje się z przyjemnością... /AlaSz/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alu,tak, to jest coś ślazowatego, co było w mieszance kwiatów łąkowych wysianej na wiosnę. Dokładnie nie wiem jak sie nazywa ale liczę, ze może już wejdzie do ekosystemu na dłużej.
      Też już jestem zadowolona, że część ogrodu, nawet zostawiona na miesiąc czy dwa nie sprawia już wrażenia bezładnej dżungli.Trawa niestety nie skoszona, więc efekt nieco spsuty :)

      Usuń
  10. Kolejny raz mogę się pozachwycać bujnością ogrodu. Ten fioletowy kwiat też zwrócił
    moją uwagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, bujność w tym roku jest, oby zima była śnieżna a wiosna mokra to i przyszyły rok będzie satysfakcjonujący.

      Usuń
  11. Co tam w wiejskim słychać? Jakieś wieści w sprawie remontu kuchni :-)?
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Dorotko, mam relację listopadową do napisania i nijak się zebrać nie mogę. Remont nadal w sferze planów i marzeń. Ale majster sam zadzwonił tydzień temu i obiecał, ze po Nowym Roku to się już weźmie... No pażywiom-uwidim- jak mawiają starzy górale...

      Usuń