niedziela, 12 lipca 2020

Czerwcowe zmagania z żywiołem cz. IV

 Nad ranem obudziłam się z dziwnym uczuciem, że W. nie ma w domu. Zdołałam ustalić po pierwsze, że jest 4.00 rano, a po drugie, że w sypialni faktycznie W. nie ma. Założyłam, że śpi na kanapie i z tym założeniem zasnęłam. Obudziłam się przed 5.00, wyjrzałam przez okno sprawdzając warunki pogodowe, a tam... W. siedzi w Albiczukowskim. To znaczy siedzi, to nieodpowiednie określenie. Raczej grasuje dłubiąc pomiędzy roślinami i starając się pozbyć chwastów. Uznał zapewne, że za dnia przygrzeje i robić się nie da, więc zaczął wcześnie. Bardzo wcześnie. Na zewnątrz jednak panował chłód i było pochmurno.

Około 7.00 wylazłam z łóżka, głowa mnie pobolewała. Zrobiłam kawę i usiadłam na werandzie. W. nadal walczył z chwastami, ale chwilowo się oderwał, bo zgłodniał. Na śniadanie wyprodukował twarożek  z naszymi własnymi rzodkiewkami, nadspodziewanie dorodnymi.


Odbyłam poranny spacer po ogrodzie, chmury nie ustępowały.

Solero






 





Przebrałam się w spodenki i cienką flanelową koszulę tatową i zabrałam się za podwiązywanie róż wzdłuż Bożenkowego płotu i na Angielskiej. Przy okazji podziwiałam pięknie obrośnięty łuk z Brewood Belle po jednej stronie i Veilchenblau po drugiej. Pojawiały się już pierwsze kwiaty.

 

 Pięknie kwitła ... no mam na końcu języka...


Następnie zabrałam się za kończenie odchwaszczania Autorskiej, w okolicy studni. Tam wiesiołek wyrósł w mini las, a podszyt stanowił szczawik rożkowaty i inne chwasty. Tu konieczne były widły amerykańskie.  Pod pryzmą kompostującej się od dwóch lat darni odkryłam kępkę kopytnika i hostę. Przy prostowaniu grzbietu zauważyłam, że stamtąd jest fajny widok na sad i kolorowe krzewy. Obiecałam sobie, że wlezę tu z aparatem trochę później. I tak to wygląda:

 

Przepięknie rozkwitał wiciokrzew Graham Thomas, a kanadyjka John Davis przy jabłoni wyglądała zachwycająco, oblepiona różowymi kwiatami.


 


Żyła nawet Pink Anabelle przy samym żywopłocie z ligustru, której susza mocno zaszkodziła, ale tegoroczne deszcze przywróciły ją do życia.
Derenie jadalnie niestety miały objawy jakiejś choroby na liściach, owoców też garstka jedynie.

Załadowałam górę chwastów na taczki i poszłam do domu chlapnąć sobie herbaty.


Po chwili odsapki W. oddalił się na swój odcinek, a ja wzięłam grabie i zabrałam się za kopczykowanie siana w Alei Bzów. Tu po przejściu Berty teren wyglądał następująco:




U Bożenki ktoś wyjeżdżał, jakiś ruch był na podwórku. Potem Bożenka krzyknęła do mnie, żebym świeżo zebrane truskawki wzięła i zapytała, kiedy W. chce jechać po owies. Nie wiedziałam, czy damy radę zabrać taki ładunek mając Bertę, ale zawezwany W. ryjący w Albiczukowskim oświadczył, że za jakieś pół godziny owszem, mogą z Michałem jechać.
Pojedliśmy trochę truskawek, które były słodkie i aromatyczne.
Potem ja wróciłam do grabienia i po jakimś czasie dograbiłam do bramy zadniej w lekkiej mżawce. W. pojechał z Michałem po paszę, a Wańka zamknięta w domu rozryczała się jak syrena lub jak ofiara uboju gospodarczego.

Teren po skoszeniu i grabieniu:













Siano pachniało, chłód sprzyjał pracom. W. po powrocie na serio zaczął zastanawiać się nad zwiezieniem siana do stodoły. Tylko niewielką część zużyłam jako ściółkę wokół krzewów.

Złapałam jeszcze sekator i zrobiłam rundę po ogrodzie wycinając odrosty w głogach, wiązie Wredei, podcięłam nieco jabłoń, żeby bardziej odsłonić Johna Davisa. Podcięłam też porzeczkę krwistą rosnącą przy studni.
Przypatrzyłam się  jeszcze cienistej, ale tu powodu do interwencji nie zauważyłam.



W. stwierdził, że chyba trzeba zabrać się za przygotowywanie obiadu, na który przewidziany był obiecany chłodnik, a także karkówka z grilla i ziemniaczki z wody. Ja wydłubałam z opakowania nowa siatkę przeciw owadom, którą miałam zamiar zawiesić w oknie łazienkowym. Z pomocą W. jakoś ją nakleiliśmy. Czarna, ale muszę powiedzieć że chyba mniej rzucająca się w oczy niż biała.
Zabrałam się za rozpalanie grilla, a W. za chłodnik. Gdy W. gotuje, lepiej nie kręcić mu się w pobliżu więc usiadłam na ganku, doglądając co jakiś czas stopnia rozżarzenia brykietów.

W kuchni , do której weszłam po mięso, zastałam istny kompostownik. Odpady z warzyw do chłodnika zaścielały wszystkie powierzchnie płaskie na wszystkich poziomach. W. w szale twórczym siekał, mieszał i doprawiał. Na kuchence gotowały się jaja. Wańka rozczarowana wyraźnie wegetariańskim charakterem zupy, uwaliła się na dywanie w salono-jadalni.

Z  grubsza zgarnęłam hałdy zielska,  w charakterze wykwintnego obrusa rozłożyłam stary kupon tkaniny przywiezionej przez mamę z Włoch za czasów ciemnego komucha. Chłodnik był gotowy, mięso skwierczało lekko na tackach nad żarem, a my zasiedliśmy do posiłku w Małpiarni, która nieco nam zarosła. Winorośle W. zamierzał podciąć i podwiązać, aby kontynuować tworzenie winoroślowej pergoli.  Natomiast dolne piętro roślinne było do likwidacji, ale nie byłam pewna, czy będę miała na to czas i siłę.  Poważne wątpliwości dopadły mnie na widok dorodnego łopianu półtorametrowej wysokości, wyrastającego spomiędzy kamieni.
Chłodnik proszę Państwa wyszedł pyszny.



Karkówka za to kompletnie niejadalna, ponieważ została przemysłowo posolona i czymś przyprawiona do tego stopnia, że po prostu nie dałam rady jej zjeść. Dla psów tym bardziej się nie nadawała.
Wańka dostała do wylizania kubek po jogurcie i zasnęła.


Sprzątnęłam talerze i lekutko wypluta z winem usiadłam na werandzie. Zębas uwalił się na drugim leżaku.


W. jeszcze zabrał się za kontynuację odchwaszczania. Na werandzie było przyjemnie i okropnie mi się nie chciało ruszać tyłka, ale poczucie jakiegoś obowiązku kazało mi zabrać się za zmywanie i sprzątanie kuchni. Okropnie nie lubię wchodzić rano do kuchni, w której panuje nieład.

Pokazało się słońce, usiadłam więc na stercie dech przed werandą, gdzie obserwowałam niesamowitą mnogość przeróżnych owadów. Przyszła nawet jaszczurka. Gadaliśmy z W. o tym i owym. Od wschodu nadciągały tymczasem sine chmury.
Zebrałam zatem wszystko to, co mogło ulec niechcianemu zamoczeniu. W. radośnie przyglądał się chmurom, wypatrywał już deszczu, bo coś tam posadził i liczył na darmowe podlewanie.

Natomiast mimo takiego widoku... dacie wiarę?



Ani kropla nie spadła.

Wyszorowałam się pod prysznicem i wlazłam do łóżka, gdzie najpierw musiałam zakatrupić kilka much. W. wrócił do domu okropnie zadowolony i oświadczył uroczyście, że mamy zajebisty ogród, prawie idealny. Po wygłoszeniu  tego credo, polazł znów do ogrodu i został tam aż do zupełnych ciemności. Pomyślałam, że ogród niczego sobie, ale idealny byłby, gdyby się sam odchwaszczał. Z tą myślą usnęłam, a poniedziałkowy c.d. już człapał powoli aby wkrótce n.



A jako suplement obiecana niespodzianka. Słabej jakości, ale może w przyszłości się poprawię. Oto mój debiut w filmowaniu za pomocą aparatu. Wyszło jak wyszło. w dodatku w dwóch częściach, bo coś chyba przypadkiem wyłączyłam.


6 komentarzy:

  1. Aaaa, filmiki! Strasznie przepalony obraz, takie jasne wszystko i nie najlepiej widać to co pokazujesz, ale przynajmniej posłuchać przyjemnie. No i coś tam jednak widać :)
    Czy to był bardzo słoneczny dzień?
    Zasubskrybowałam i polajkowałam :)
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, no właśnie te ustawienia... nie wiem, dlaczego było takie przepalone, dzień był pochmurny, momentami mżyło... To była naprawdę spontaniczna próba, ani autofocus mi nie chciał działać, ani nie mogłam trafić dobrze żeby wykadrować.Potem YT mi to jeszcze skompresował bo ja nie ogarniam tych programów do obróbki filmów. To tez odbiło się na jakości.
      No nic, spróbuję to poprawić na przyszłość.

      Usuń
  2. Zuziu, właśnie się okazało, że powyższa notkę czytałam już kiedyś, ale... od połowy w dół. Stratę nadrobiłam, bo doczytałam wszystko teraz i wzruszyłam się koszulą taty i obrusikiem mamy!
    Bardzo tu jest fajnie...
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No...od połowy w dół bywa ciekawie, ale jednak całość zawsze lepsza i bardziej miarodajna :D

      Usuń
  3. Świetne zdjęcie posłonka na końcu. (Jeśli to posłonek, bo nie jestem pewna.)
    Obejrzałam też filmiki. Przyjemnie się słucha. :) Teraz już bardziej orientuję się w terenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po filmie trochę mi się poukładało, gdzie co jest. Ogród dojrzewa i niebawem będziecie mieć znacznie mniej roboty. Jestem fanką kartonów podkładanych pod zrębki. A winorośl trzeba po prostu wziąć za twarz i ciąć bez pardonu.

    OdpowiedzUsuń