niedziela, 20 grudnia 2020

Listopadowe mgły - cz. III

 Poniedziałek już wrócił na właściwe tory, jakie przystoją tej porze roku. Było znacznie chłodniej, a niebo znów zasnuło się chmurami. Zatem niespiesznie zajęłam się śniadaniem i obrządkiem zwierząt. W. za to jak oparzony wyleciał do ogrodu, bo znienacka zaczęło mu się spieszyć z sadzeniem. Fakt, przy świetle naturalnym, które występuje nader krótko i przy tak ambitnych planach ogrodniczych trzeba się mocno sprężać. 

Na zewnątrz tak



Mnie trochę pobolewały ramiona, zatem postanowiłam skupić się na porządkach domowych, które z nieznanych przyczyn wydawały się mi mniej wyczerpujące. Co prawda jest w tym trochę racji. Tu sprzątanie jest bardzo proste, bo i mebli i towarzyszących im różnych dupereli jest mniej. A i rodzaje powierzchni jednolite, żadnych kafelków, tylko drewno, które już żadnym znanym nauce środkiem czystości nie da się przywrócić do stanu uznawanego za średni standard. O wyższym nie wspomnę. W domu miejskim parkiet, panele korkowe, terakota. Masa dywaników, wycieraczek antypsich. No dobrze, ale nie jest to blog perfekcyjnej pani domu, wręcz przeciwnie, można by rzec. Więc wracajmy do ad remu.

Wyciągnęłam dywan z salono-jadalni na zewnątrz, umyłam podłogi, wytrzepałam dywan metodą machania nim gwałtownie raz  z jednej raz drugiej strony, tumany psich kłaków i kurzu leciały  w przestworza.

W. migał mi od czasu do czasu między roślinnością. Skończywszy z porządkami poszłam z aparatem go trochę poszpiegować. Ślady jego bytności znaczył zbuchtowany teren w byłym warzywniku oraz w okolicach kompostu. Puste doniczki walały się to tu to tam, co świadczyło o zlikwidowaniu części sterty sadzonek stojących na folii na placyku biesiadnym przed domem. 

Aleja Bzów



Okolice kompostownika


Były warzywnik


Wstępnie pozbierałam część z tego plastiku i postanowiłam jednak coś tam podłubać w ogrodzie.  Rzuciły mi się w oczy kępy trawska wrastające w róże posadzone pojedynczo obok różanek. Kucając obok i sycząc za każdym razem, kiedy te niewdzięczne krzaki chlastały mnie po twarzy i rękach, wyrywałam trawę i gigantyczne pokrzywy, teraz zredukowane do siatki korzeni, ale już czekające na wiosnę, żeby wyrosnąć w las parzących łodyg. 

W. pojawił się znienacka i oznajmił, że przebiera się i udaje się po zaopatrzenie. Ja z kolei po poinformowaniu go o konieczności zakupu zestawu dla psów, a następnie po odczyszczeniu placków wokół róż , zabrałam się za inny kawałek, to jest za irysy tworzące obwódkę wzdłuż ścieżki do byłego warzywnika. Obecnie żaden z irysów nie był widoczny spod chwastów, a to było tym łatwiejsze, że większość z nich to odmiany miniaturowe. Chwasty niestety nie były miniaturowe. Tu już była zegarmistrzowska robota. Dłubanie, wyciąganie perzu po nitce, po ździebełku. 

Potem wyskrobałam nieco grabiami, palcami i widełkami część żwirową ścieżki, która ma może metr długości, a jest najwredniejsza do odchwaszczania. Liczyłam, że W. może spełni swoje obietnice gruntownego odchwaszczenia fragmentu terenu w bezpośrednim sąsiedztwie, sadząc tam hosty, ale chyba nie zanosiło się na to, ledwo chyba zdąży z sadzeniem tego co przywiózł i tego, co wykopał. 

Tym czasem W. powrócił z dobrem najróżniejszym, zapytał czy psy mogłyby raz zjeść ryby zamiast mięsa. Popatrzyłam podejrzliwie i stwierdziłam, ze wypowiadając się w imieniu psów a zwłaszcza Zębasa, odmawiam ugotowanych ryb z ryżem. W. stwierdził, że wobec tego karaski zjemy my. Nie wiem, jak się je karaski, ale coś mi świtało, że to dziadostwo składa się głównie z ości. 

W. wynosząc zakupy z samochodu streścił mi rozmowę z właścicielem sklepu ogrodniczego w  Wisznicach. W. już jawnie  w rozmowie z jedną z pań obsługi wyraził swoje, nader niepochlebne zdanie na temat aranżacji ogrodniczej wokół  domu tegoż właściciela. Pani też nie wyglądała na zachwyconą grobowcami ze żwiru i podkładów kolejowych, w których tkwiły pojedyncze smętne krzaczki-iglaczki podsypane barwionymi zrębkami. A ponieważ pojawił się właściciel sklepu, akurat w trakcie rozważań na temat wątpliwej elegancji  projektu, pani z obsługi gorliwie go przywołała. Ten tłumaczył, że tak mu zaprojektowała projektantka no i jako koronny argument podał, że klientom się podoba. W. znany ze swojej delikatności i taktu (hłe, hłe) powstrzymał się przed komentarzem, że klienci mają gówniany gust i o grodach nic nie wiedzą, poza tym, że najlepiej mieć taki, który wymaga tylko kosiarki, względnie dmuchawy do liści. Zagrał nieco inaczej. Otóż stwierdził, że taki ogród znaczy jedno: klienci kupią krzaczki i ...więcej do niego nie wrócą, bo innych roślin taki projekt nie przewiduje. Nie przewiduje także modyfikacji, zmian, tworzenia nowych rabat. W ogóle rabat nie przewiduje. Pan właściciel wyglądał na zaskoczonego i nawet zapytał W. jak on by taki ogród zrobił. W. stwierdził, ze zrobiłby zupełne przeciwieństwo, a o szczegółach mogą porozmawiać, kiedy wejdą w relację klient-inwestor.

Także tak.

Wnieśliśmy zakupy do kuchni, usiedliśmy przy herbacie. W. zaczął roztaczać plany poszerzenia istniejących rabat w sadku. Ja z kolei wspomniałam o konieczności przesadzenia róży pomorskiej od Małgosi, która u niej jest róża tambylczą i która zaczęła już rosnąc wszerz wychodząc na ścieżkę.

W. rozpoczął przygotowania karasków, które smażył w całości na chrupko, ale niestety moje przypuszczenia okazały się słuszne. Smaczne mięso było nadziane ośćmi w sposób dla mnie nieakceptowalny. Po paru próbach odseparowania chociaż kęsa poddałam się i oddałam porcję W. Mam jakąś obsesje udławienia się ością i jak ognia unikam ryb, które mają coś więcej niż solidny kręgosłup. A najchętniej jem filety.

Wyszliśmy jeszcze do ogrodu, W. z zamiarem kontynuacji prac ziemnych, a ja do towarzystwa. Patrzyliśmy na prace u Bożenki, gdzie Michał orał teren, gdzie wcześniej były truskawki. Bożenka likwidowała resztki warzywnika przed zimą, dzięki czemu  otrzymaliśmy bukiet natki pietruszki.

Jeszcze kilka zdjęć







Kwiatostany krwiściągu (krwiściąga?) zaschły w bardzo dekoracyjny bukiet.





W. przy chaotycznej rabacie w Alei Bzów


Zmierzch zapadł nie wiadomo kiedy. W. jeszcze dłubał w ogrodzie, ja zabrałam się za obiad mojego pomysłu, czyli gulasz z fileta indyczego z kasza gryczaną. 

Przyłapani 😀



W. wrócił w dobrym momencie nucąc przyśpiewkę ludową o treści: ukradli gacie mojemu tacie złodzieje. W co się mój tata na stare lata odzieje! Zakomunikował, że Masza czai się przy stercie gałęzi pod orzechem i poluje na myszy, które tam siedzą i piłują orzechy.

Zjedliśmy solidny posiłek i w zasadzie, pomimo godziny bezwstydnie wczesnej postanowiłam wziąć prysznic i udać się do łóżka. Co też uczyniłam mając nadzieję na c.d., który czekał już w mgłach, żeby n.











6 komentarzy:

  1. Zuzia, wasze psy nie lubią ryb? Nasz jak wyczuje ich zapach to dosłownie dostaje wariacji... Zawsze trzeba pilnować usmażonych wcześniej filetów, bo potrafi je ukraść :-) Podobnie zresztą jest z naleśnikami :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wańka to uwielbia ryby w każdej postaci, ale uznałam, że ryż z rybą w garze na trzy dni to możne nie być najlepszym rozwiązaniem.Zębas z reszta za rybami nie za bardzo. Czasem z łaski coś tam zje.

      Usuń
  2. W. jaki zadowolony podczas tego sadzenia. :D
    Dobre zagranie w sklepie ogrodniczym.
    Nie masz przypadkiem jakichś zdjęć z tego "specjalnego" ogrodu bardzo żwirowego?

    Właśnie. Myślałam nad wysypaniem jednej ścieżki żwirem. Ale skoro piszesz, że to takie wredne w pieleniu, to chyba jednak ten pomysł odpada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, W. uwielbia taka robotę ;)A co do ogrodu specjalnego, to W. nawet chciał, żebym go sfotografowała, ale ja do Wisznic nie jeżdżą, jedyna szansa to po drodze do domu.
      Wiesz, nas tam na stałe nie ma, wiec ścieżki leżą odłogiem i chwast się rzuca. Żwir jest wsypany w takie komórki jak plaster miodu mat stabilizujących Nida gravel. może jak byłby luzem, łatwiej byłoby z niego wyrywać, ale wtedy wysypywałby się ze ścieżek na rabaty . W miejskim mam ścieżki żwirowe i po prostu je przegrabiam wyciągając chwasty, w trudniejszych miejscach używam takich ręcznych widełek.

      Usuń
    2. Dzięki za wyjaśnienie. Skoro żwir jest w plastrach stabilizujących to rzeczywiście zmienia postać rzeczy.

      Usuń
  3. Ciekawa jestem ile roślin jeszcze potrzeba aby W. stwierdził, że to już koniec sadzenia. Niezmiennie zachwycają mnie trawy na Twoich zdjęciach. Pewnie to zasługa zdjęć bo jeszcze w kilka lat wcześniej nie za bardzo zwracałam uwagę na trawy w ogrodach.
    Zębas z Maszą tworzą miły dla oka duet.
    Podobnie jak Ty nie tykam ryb z dużą ilością ości. Filety jak najbardziej.
    Janina

    OdpowiedzUsuń