niedziela, 30 lipca 2023

Nieoczekiwany początek lata cz.II

 Poranne słońce obudziło najpierw Wańkę, a następnie nas. Na zewnątrz nadal sucho i ciepło. W. podłączył na noc linię kroplującą na rabacie od strony płotu SN. Od rana  zajął się podlewaniem ronda AWR. Ustawił zraszacz akurat tam, gdzie zamierzałam zacząć koszenie i rozpoczął odchwaszczanie rabaty pod stodołą. Ja po kawie porannej i jakoś bez specjalnej chęci na śniadanie wywlokłam kosiarkę i odpaliłam chcąc przekonać się, czy w tej trawie na cokolwiek się przyda. Była ona jednakowoż jedynym narzędziem do cięcia trawy, jakim dysponowaliśmy  ponieważ wykaszarka spalinowa  została w domu.  

Odpaliłam sprzęt i powoli wjechałam w ścieżkę. W zasadzie nie było źle, po prostu po pierwszym przejechaniu trzeba było wjechać w to samo miejsce ponownie na wstecznym, żeby kosiarka ścięła położone źdźbła. Zasadniczo jakoś szło. Po prostu większość terenu musiałam przejechać "w te i we wte"  i udało się skosić całkiem porządnie, pozostawiając jedynie najbardziej oporne źdźbła czy pędy kwiatowe. Musiałam także omijać węże do podlewania, no i pod stodołą na razie nie dało się kosić, ponieważ szerokim gestem sikała tam woda ze zraszacza. Ale i tam potem dotarłam.

Jeździłam zatem sobie, krocząc wolno i relaksując się oraz zastanawiając się, po jakie licho na okrągło to radio u sąsiadów nadaje. Nadawało w dodatku całą dobę, ponieważ W. zbudził się w nocy i idąc do łazienki za potrzebą usłyszał je w nocnej ciszy. No, teraz to ja byłam głośniejsza. W. zrył do końca podstodołową i oznajmił, że jedzie po zakupy. Ja sobie dolałam paliwka i kontynuowałam marsz z kosiarką. Miałam jedynie wrażenie, że napęd szlag trafił, bo nie czułam żadnej różnicy przy przestawianiu dźwigni. Mimo to udało mi się wykosić pomiędzy różami a także w Alei Bzów, gdzie kosiarkę porzuciłam, choć w zasadzie mogłabym przejechać jeszcze ze dwa razy poszerzając ścieżkę. Byłam już jednak zmęczona, czepiały się mnie przeróżne insekty, temperatura była wysoka, więc poszłam do domu wziąć prysznic. W RL twierdzili, że gdzieś tam u szczęśliwców z powiatów południowych województwa aktualnie pada i występują burze. Zatem i my z nadzieją patrzyliśmy w niebo. Na razie upał panował konkretny. pracować się niby dało, W. rozebrał się po prostu do gaci i tyle. 

Teraz trochę fotek 














Irysy

Najczarniejszy z czarnych 


 














Weszłam jeszcze w róże, żeby oczyścić  wokół nich i wydobyć ich piękno. Kwiatami była obsypana Futtaker Schlingrose, której pędy uginały się pod ciężarem kwiatów. 




Veilchenblau  na łuku metalowym miała mnóstwo paków, ale nie było nadziei że zakwitnie przed naszym wyjazdem. 



Mnóstwo pąków miały także róże przy płocie od Bożenki. 



Większość z tych naszych róż nie powtarza kwitnienia, ale ich przepych czerwcowy np. Gipsy Boy jest oszałamiający.




Róże jeszcze wystąpią ofkors

Z nie-róż w tym roku powaliła nas na kolana kolkwicja pod oborą, która wyrosła na ogromny krzew i kwitła obłędnie.  


Wspaniale prezentowało się także parzydło przy małpiarni


W. wrócił i zajął się gotowaniem oszukanej fasolowej. Oszukanej, bo fasola z puszki, a nie moczona i gotowana. Ja tam nie mam nic przeciwko takiej wersji. Smak fasoli jest jakby mniej intensywny, a ja amatorką fasoli nie jestem (poza fasolką szparagową). Czekając na zupę zmieniliśmy jeszcze siatkę na owady w oknie łazienkowym, choć tu mimo stosowania przeróżnych technik ni cholery te taśmy klejące nie chcą się trzymać. 

Wpadła Bożenka z pytaniem, czy nie chcemy czegoś z warzywnika, na przykład koperku, buraczków czy sałaty. Zobaczyła truskawki, które nabył W. jako  ekologiczne, w tekturowej łubiance. Parsknęła wzgardliwie i stwierdziła, że te to eko na pewno nie są, natomiast te u nich jak najbardziej. Usiadła z nami i nie wiem jak i dlaczego, znów rozmowa zeszła na tematy okołoreligijne. Zaczęło się od komunii angielskiego wnuczka, jak go nazywa. Opowieści o wkuwaniu na pamięć modlitw już mi zjeżyły włos na głowie. Potem było o spowiedzi i tych idiotyzmach ze zmuszaniem kilkulatków do wyznawania jakichś wyimaginowanych grzechów. Bożenka stwierdziła, że podobno wnuczek pacierz w Anglii odmawia, jakby to miało jakieś znaczenie. Ona z kolei przyznała się, ze rano nie odmawia, ale za to jak jedzie do pracy to śpiewa sobie "Kiedy ranne wstają zorze". Uśmialiśmy się z tego, od razu wizualizując sobie Bożenkę jadącą o poranku  wśród pól "malowanych zbożem rozmaitem" i śpiewającą  kościelne pieśni. 

W. z kolei stwierdził, że długoletnia tresura żegnania się na widok krzyża czy kapliczki jeszcze długo w nim siedziała, ponieważ tak został wychowany. Bożenka z powagą stwierdziła, że jej świętej pamięci małżonek dwukrotnie w ciągu dnia pacierz odmawiał.   Już nie komentowaliśmy, że to mu jednak nie pomogło w zaprzestaniu nadużywania alkoholu. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, Bożenka pobiegła potem do siebie, ja odprowadzając ją  do płotu zobaczyłam, ze niebo na wschodzie ma cudowny granatowo-fioletowy kolor, co oznaczało że może i nasze ogrodnicze modlitwy na coś się przydały. 

Zebrałam zatem rzeczy, które nie lubią moknięcia, W. zdążył schować kosiarkę i w tym momencie lunęło. Na zachodzie jeszcze świeciło słońce, a z drugiej strony zdrowo chlupało. Staliśmy z W. na ganku i gapiliśmy się na deszcz jak głupki. W. stwierdził, że w RL zapowiadali 35 mm wody na m2 powierzchni i on sobie tyle życzy. W Łukowie to ponoć  ulice zalało, więc u nas też musi być konkret.  Lało dobre pół godziny, potem ulewa przeszła w mżawkę, która raz mocniej, raz słabiej ale padała cały czas.

Zjedliśmy zupę i patrzyliśmy z zachwytem jak woda leje się wartkim strumieniem z rynien przy werandzie. Zadowoleni poszliśmy spać. W nocy zbudził nas Maszka, który wlazł do salono-jadalni z myszą i urządzał sobie corridę pod serwantką, ale zostawiliśmy sprawy swojemu biegowi. 

Deszcz szumiał za oknem i bębnił o dach cała noc, co spowodowało, że c.d całkiem mokry n.



4 komentarze:

  1. Zuziu delektuje się widokami Waszego siedliska.
    Róże już się zadomowiły i teraz co roku będzie festiwal ich urody.
    Ciemny irys przepiękny ale najbardziej zachwycają mnie szerokie plany rabat.
    Mam nadzieję że kiedyś uda się Wam tam zamieszkać, lub chociaż częściej bywać i nacieszyć się do syta kwitnieniem wszystkich roślin które z takim zaangażowaniem tutaj posadziliście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, czerwiec jest absolutnie do delektowania się :) Plan ogrodu to oczywiście pomysł W. Trzeba przyznać, z wyszło bardzo dobrze. Przyszłość pokaże, co będzie. Nie planuje nic bo czasy takie, że trudno przewidzieć co będzie za miesiąc. Ale W. z pewnością będzie chciał spędzać tam jak najwięcej czasu. A ja na pewno chciałabym w sezonie być tam i patrzeć jak ogród się zmienia.

      Usuń
  2. Ja nawet nie chcę sprawdzać od ilu lat mamy kolkwicję i róże (3) Veilchenblau. Należą do tych roślin, które u nas mają niefart. Veilchenblau były przesadzane, ale zawsze i wszędzie podgryzane przez karczowniki. Są cały czas w takim stanie, że ciężko je dostrzec w naszej trawie. Kolkwicję też przesadziliśmy, bo zdominowała ją pobliska niecięta Hakuro Nishiki i inne krzaki. W sezonie po przesadzenia sarny się o nią czochrały i zniszczyły najstarsze pędy, ale na szczęście odbiła młodymi. Mam nadzieję, że na nowym miejscu w końcu urośnie tak, jak powinna.
    Daria

    OdpowiedzUsuń