czwartek, 15 października 2020

W kolorach października cz. II

 Sobotni poranek nadszedł z wolna, a to za sprawą mgły spowijającej cały świat za oknem. Na zegarze 7.00, wszyscy jeszcze w letargu. W. co prawda planował jechać rano po zakupy, ale póki co to jeszcze nie było to rano.

Ja się napaliłam na fotki we mgle, choć z drugiej strony w ciepłym łóżku było milutko. Ale założyłam szlafrok, gumofilce i z aparatem poszłam w teren. To co dominuje teraz w ogrodzie  to trawy oraz astry jesienne. Jednak pomysł W., żeby dzielić  kępy i rozsadzać po całym ogrodzie był świetny. Kolorowe wiechcie lub niskie kępy wychylały się dosłownie z każdego zakątka.

Albiczukowski










Droga do stodoły i Rondo AWR











Aleja Bzów





I inne zakątki






Chryzantemy dopiero zaczynały kwitnąc, większość odmian jeszcze w zielonych pąkach. Przywieźliśmy kilka nowych od Małgosi, W. kupił odmianę, która dopiero ostatnio rozszyfrowałam jako Natyderry Sunshine, bo nazwa na etykiecie była niemiłosiernie poprzekręcana. Ponadto mieliśmy jakąś wysoką odmianę od pana od miodu.

Oczywiście będę wracać do ogrodu, bo pokazałam na razie promil zdjęć, które ilustrują tytułowe kolory października.

Na razie wróciłam do domu zjeść coś i wypić kawę. W. już się krzątał i wychodził właśnie rozpakowywać samochód przed wyjazdem po prowiant. A było co rozpakowywać. 



Temperatura była znośna, padać raczej nie chciało, więc postanowiłam rozwinąć warsztat odnowy mebli na zewnątrz. Chciałam zacząć od komody umywalkowej w łazience. Wydawała się najprostsza, bez zbędnych ozdobników. Farba była, pędzle też (tylko płaskie 50tki). Brakowało czegoś do odtłuszczania, ale W. obiecał że przywiezie ze sklepu.  Na razie wystawiłam wszystkie szuflady przed dom, na placyk biesiadny przykryty plandeką. Wytrząsnęłam do wiadra jakieś resztki śmieci, wywaliłam elementy starej hydrauliki i inne przydasie.

Usiadłam z kawą i przyjrzałam się konstrukcji. Fornir z dna szuflad łuszczył się i trzeba go było usunąć. Przynajmniej na tyle, na ile się dało. W. stwierdził, że kolorem nie ma sensu malować całości tylko fronty. Co do reszty to zaproponowałam, żeby pomalować to transparentnym preparatem w rodzaju Vidaron w celu odświeżenia. W. przychylił się do pomysłu i ostatecznie zaopatrzony w listę zakupową oddalił się. 

Ja przystąpiłam do oględzin szyldów na szufladach. Odkręcenie próbne śrubek w jednej z nich przyniosło taki  efekt, że wypadł sam uchwyt. Szyldziki miały bowiem mocowanie na takie sztyfty, których wolałam nie demontować, bo nie wiadomo czy udałoby mi się doprowadzić potem do stanu używalności. Jakoś się pomaluje bez zdejmowania. Natomiast szyldy były zaśniedziałe czy też po prostu brudne. Do czyszczenia postanowiłam użyć papieru ściernego, który nieźle się sprawdził, choć w zakamarkach nie dałam rady doczyścić. Było tak


A po kilkunastu minutach szorowania tak:



Tak to wyglądało w szerszym planie





Było trochę pitolenia z wyczyszczeniem reszty, ale warto było. Papier ścierny na szczęście jeszcze był, zatem po krótkiej przerwie na odpoczynek i picie, rozpoczęłam szorowanie drewna.

U Bożenki z domu dochodziły odgłosy remontu. Dach, który Michał zaczynał wymieniać podczas naszej poprzedniej bytności, był już ukończony. Szara blachodachówka prezentowała się bardzo elegancko. 

Pogoda piękna, ciepło, trochę chmur na niebie. Zwierzaki korzystały ze swobody.

W. powrócił, wypakował od razu Vidaron... w kolorze złocista sosna. Po otwarciu puszki kolor był raczej zbliżony do brudnożółtej sosny, ale już nie zgłaszałam sprzeciwu. W końcu to nie renowacja zabytkowych mebli, a wnętrza szuflad nie będą eksponowane nadmiernie.

Wytarłam porządnie każda sztukę szuflad i zaczęłam od malowania rzeczonym Vidaronem. Na początku kolor żółty był widoczny, ale preparat szybko się wchłaniał i w sumie finalny odcień był nieco pogłębionym i bardziej złocistym brązem.

Po wymalowaniu szuflad przeniosłam się do łazienki, bo komody za chiny nie dało się wynieść powodu zamontowanej umywalki. Musiałam więc wyczyścić i pomalować na miejscu. Wymalowałam wnętrze komody i w ramach relaksu przystąpiłam do porządkowania kuchni i wstawiłam mięso dla psów. W zamrażalniku znalazłam jakieś serca drobiowe. Ryż i makaron jeszcze był, brakowało tylko marchewki, bo W. stwierdził, że na tej wsi nie można przyzwoitych warzyw kupić. Biedra wypatroszona, nie wiadomo czy remont, czy też coś innego tam powstanie. 

W. pokiwawszy z uznaniem głową nad efektami mojej dotychczasowej pracy i udał się rozplanować sadzenie. Zamierzał zerwać kawał darni  pod dereniarnią i tam założyć kolejną rabatę. Póki co zaciągnął mnie do ogrodu w celu wygłoszenia płomiennego wykładu na temat co bardziej obiecujących jego zdaniem siewek miskantów, które teraz, po wyschnięciu rosy i mgły prężyły kłosy do słońca.

Ja jednak nie mogłam oderwać wzroku od astrów, które teraz obsiadło mnóstwo owadów i motyli





Zjadłam cebularza, łyknęłam herbatę, zamieszałam  w garze z żarciem dla psów i uznałam, że czas na malowanie w kolorze. Kolor farby dobierałam z palety kolorów na komputerze, więc odwzorowanie mogło być różne. Ale po otwarciu puszki okazało się, że nie ma skuchy, kolor był taki jak trzeba. 

Przetarłam porządnie pierwszy front jakimś odtłuszczaczem i pociągnęłam pędzlem. Farba fajnie się rozprowadzała, choć była dość gęsta. Oczywiście planowałam co najmniej trzykrotne malowanie, więc i tak o skończeniu tego dnia nie było mowy. Zahaczałam oczywiście o części metalowe, ale nie cierpię naklejać taśmy malarskiej, więc miałam w planach doczyszczenie już na koniec.

Po pierwszym malowaniu szuflad, znów przeniosłam się do łazienki. Powtarzając czynności pomalowałam ścianki boczne i frontowe listwy. Gapiłam się przy okazji na ohydne deski podłogowe i dojrzewała we mnie myśl, że jak wystarczy czasu, to machnę i podłogę. Zaopatrzyłam się bowiem w farbę Dulux do schodów i podłóg w kolorze skalisty szary. Szary wydawał się być odpowiedni w zestawieniu z tym matowym zielonym na komodzie. Zresztą i kolor parwowirozowy byłby lepszy od tych poplamionych, przebawionych dech.

W. działał w ogrodzie, ale ja nie chciałam się odrywać od mojej roboty, więc nie zapuszczałam się w te rejony. Otrzymałam tylko polecenie wymyślenia miejsca dla Big Banga.

Z lekka połamana wygibasami w różnych pozycjach, klapnęłam w kuchni. Wyłączyłam kuchenkę i nalałam sobie soku. W. zaproponował, że teraz dokończy kopanie, a obiad zjemy w porze kolacji. 

Ponieważ musiałam odczekać minimum cztery godziny przed nałożeniem drugiej warstwy koloru na komodę, przymierzyłam się do wymyślenia strategii na malowanie podłogi tak, aby nie zblokować sobie dostępu do miejsc potrzebnych i uczęszczanych w tym pomieszczeniu. W. przyszedł z pomocą i zadecydował, że trzeba zrobić skrajne części, a potem odsunie się toaletkę z lustrem i wypełni się środek. Nie miałam pojęcia jak długo schnie ten Dulux, ale postanowiłam zaryzykować. 

Wyszłam jeszcze do ogrodu z aparatem. Na płocie między SN a dalszym sąsiadem dostrzegłam coś kotopodobnego. Wróciłam do domu po puszkę z żarciem, wywaliłam na koci talerz i zawołałam. Stworzenie przygalopowało i okazało się, że to dzieciak jeszcze- mała trikolorka, która od razu wystraszyła się Wańki i przysiadła na klonie. Udało mi się zagonić Zębasa do samochodu, kot zlazł na płot i pożywił się. Potem oczywiście nastąpiło  mruczenie i ocieranie się. Fajniutka dziewczynka. Gdzieś ją chyba mam na fotce, ale pokażę później. Teraz jeszcze ogród










Wróciłam do domu i przyniosłam z sieni frontowej zapas papieru ściernego o dużej ziarnistości i wyszorowałam pierwszy fragment między kabiną prysznicową a komodą umywalkową. Wyszorowałam tak kolejne deski dochodząc do linii otworu wejściowego. Kolana mnie napierniczały, ręce bolały, nie wiadomo kiedy i czym ciachnęłam się w dwóch miejscach na dłoniach. 

Po dokładnym wymieceniu pyłu i przetarciu desek odtłuszczaczem odpakowałam puszkę z farbą, wymieszałam przez potrząsanie i odtworzyłam. No, jeśli to jest skalisty szary to ja jestem baletnica, solistka Teatru Bolszoj. Tak pomyślałam na widok farby, która wyglądała po prostu na białą. Co to kurna za skały, że taki kolor im wyszedł. Wapienne?

No nic. Trzeba robić tym co jest. Jak wspomniałam, każdy kolor będzie lepszy od tego dziadostwa. Ta farba też była gęsta, na szczęście podobnie jak Tikkurila nie miała praktycznie zapachu. Malowanie pierwszej warstwy było uciążliwe o tyle, że trzeba było paćkać pędzlem w różnych kierunkach , aby zamalować ubytki, dziurki po drewnojadach i szpary pomiędzy deskami.

W. wlazł z ogrodu i stwierdził, że fajnie to wychodzi. Ja z nieco mniejszym przekonaniem odparłam, że może i będzie fajnie. Na razie przypomina to standard sławojek w Rumunii przed sezonem turystycznym w latach osiemdziesiątych.



Strona przeciwpołożna 



Nie pytajcie dlaczego na kiblu są wciąż naklejki producenta. Po prostu żadna siła nie jest wstanie ich oderwać. Przyklejone zostały niechybnie  jakimś klejem na licencji NASA czy coś w tym rodzaju. Za to maźnięcia na ceramice kibla pokazały, że faktycznie farba jest szara, ale widać to dopiero w zestawieniu z kolorem białym.

Z lekka już zdechła wyszłam na zewnątrz i przystąpiłam do drugiego malowania szuflad. Tak to wyglądało po.





Ta folia wygląda trochę jak brudny śnieg :)

Wróciłam do domu, pomalowałam komodę, starając się nie zachlapać pomalowanej podłogi, która ku mojej radości szybko przeschła, więc można było rozścielić gazety. Kontynuacja miała nastąpić w następnych dniach, albowiem robiło się ciemno, ja już ledwo na oczy patrzyłam. Machnęłam jeszcze na koniec taką drewnianą matę leżąca przed kabiną prysznicową. W połączeniu z Vidaronem brązowe drewno nabrało lekkiego oliwkowego odcienia.

Ostatkiem sił zabezpieczyłam farby, umyłam pędzle i wykonując akrobatyczne figury wlazłam pod prysznic. Farba co prawda wyschła na tyle, że można było delikatnie stąpać, ale wolałam jej nie nadwyrężać. 

W. pitrasił leczo z kurczakiem. Poczułam, że jestem głodna jak cholera. W RL zapowiadali zmianę pogody i ochłodzenie. Wniosłam więc szuflady do sieni frontowej. Rzeczywiście chmurzyło się konkretnie. 

Zjedliśmy obiadokolację. W. z lekka nieśmiałością wlazł do łazienki i też sponiewierany co nieco po umyciu się wpełzł pod kołdrę. Usiłowaliśmy jeszcze czytać, ale oczy nam się zamknęły synchronicznie. Na zewnątrz zaczął padać deszcz, i padał nawet wtedy, kiedy c.d. już w niedzielę n.










15 komentarzy:

  1. Uwielbiam astry jesienne! A jeszcze jak rosną w takiej masie i na tle traw... Bajka!
    Sporo się napracowałaś przy malowaniu ale już teraz ze zdjęć widać, że całkiem fajnie to wygląda.
    Ps.1 Z..biste jest to zdjęcie obłożonego samochodu roślinami :-)! Nic tylko wydrukować i oprawić w ramki :-)
    Ps.2 Dzięki za objaśnienie zdjęć nocnych. Muszę się w końcu zebrać i ruszyć późnym wieczorem w teren.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, astry to niesamowity akcent w jesiennym ogrodzie. Gdybyśmy byli na wsi na stałe, pewnie bym te co większe podpierała, bo kładą się na wszystkie strony. Oj, napracowałam się i czułam wszystkie części anatomiczne na drugi dzień, ale jestem zadowolona. Nasz samochód zawsze wygląda nieco oryginalnie, bo ładunki wozi przeróżne. Nigdy nie wiem co zastanę gdy wracam do domu z pracy. Gdy W. wraca przede mną, często na samochodzie jest albo mały las, albo rabata kwasolubna albo trawiasta :D
      Koniecznie popróbuj ze zdjęciami w nocy. Dla bezpieczeństwa i pomocy w przyświecaniu latarką weź towarzystwo :)

      Usuń
  2. Astry i trawy to klejnoty jesiennego ogrodu a Twoje zdjęcia utrwalają
    to piękno. Bardzo podoba mi się kolor farby do mebli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle miałam za mało czasu, żeby zrobić kilka naprawdę dobrych zdjęć. Ale cieszę się, że choć trochę udało mi się utrwalić ten przepych jesiennych kolorów.
      farba dokładnie taka, jak chciałam. Z ta do podłogi trochę nie wyszło, ale zawsze można przemalować :)

      Usuń
  3. Zachwycona jestem astrami i trawami. Napatrzeć się na nie nie mogę. Ale dużo kolorów, te różowe skradły moje serce. Koniecznie muszę gdzieś znaleźć na nie w moim ogródku, no może nie w samym ogródku tylko zza płotem. Mam takie miejsce przy wjeździe do garażu. Tam na pewno kilka zmieszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lusiu, jak widzisz u mnie jest obfitość, więc służę wiosną dowolną ilością sadzonek :)Tylko powiedz w kierunku jakiej wysokości mam iść, bo są takie co mają prawie dwa metry ale są i takie trzydziestocentymetrowe. Są także formy pośrednie :)

      Usuń
  4. Astry i trawy teraz rządzą! Pięknie.
    Ale idziesz jak burza z tym malowaniem!
    Piękny kolor szafki. Ja nie mogę takich "złamanych" używać bo M. lubi konkretne.
    Też mnie denerwuje oklejanie elementów do malowania i potem to skrobię z mozołem.
    Ciekawa jestem co jeszcze "zmalujesz".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No się zainspirowałam u kogoś :-)
      U mnie na szczęście W. się nie "wtranca", zresztą on lubi takie kolory nieoczywiste (pod warunkiem że to zielony :-) )
      W. kupił później taka taśmę malarską Blue Dolphin, co to podobno schodzi bez problemu. Ale mnie się już nie chciało jej używać.
      Na razie poprzestałam na tych dwóch elementach czyli komodzie i podłodze. Planuje jeszcze drzwi łazienkowe, ale do tego musi być pogoda umożliwiająca wystawienie tego grzmota na zewnątrz. Ta Tikkurila jest potwornie wydajna. Zostało mi 3/4 pierwszej puszki a mam jeszcze drugą....

      Usuń
  5. No, pięknie, pszepani.
    Kocia młodzież jak urosła już! A trikolorka do kompletu by się nie nadała, a?
    Ależ się napracowałaś, tyle efektownych urobków w jednym wpisie... Ja myślę o renowacji biurka w pokoju, w którym spaliście i będzie to z pewnością renowacja postarzająca i chyba z wykorzystaniem elementów szydełkowanych. Na razie mam mglistą wizję zaledwie, ale reszta pokoju już została przeorganizowana i "uzdatniona".
    Trawiasto-maarcinkowe widoki przepiękne. /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocia młodzież żre za trzech to i rośnie. A trikolorka bardzo zainteresowała W., ale już więcej się nie pojawiła.
    Urobiłam się okrutnie, a to dopiero wstęp. Twoje biurko to na wystawach będzie można pokazywać, jak Cię znam. U mnie to takie zamalowywanie szarzyzny i brudu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale czad z tymi astrami! 15 lat i 7 ciężarówek z sadzonkami później, też będę tak miała :). (boryna)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bożenko, zapomnij! Większość z tych astrów była sadzona rok-2 lata temu! Ciężarówki może nie, ale solidny zestaw sadzonek wyślę wiosną.

      Usuń
  8. Cud Miód :) Zjawiskowy ogród macie :) Powiedz proszę, co to jest to żółte? Takie cienkie? Niezły z Ciebie malarz, idziesz jak burza :) Masza uroczo wygląda przy zabytkowej lampie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, wydaje mi się, że to żółte, o które pytałaś, to nawłoć, odmiana 'Fireworks'.

      Usuń