Niedziela rozpoczęła się rzeczywiście mgliście. Wyjrzałam przez okno i mimo wszystko postanowiłam zrobić obchód z aparatem, zaczęłam od Albiczukowskiego. Trawy już wyblakły, byliny przekwitły, niektóre chryzantemy jeszcze gdzie-nie gdzie kwitły.
Teraz przechodzimy na drugą stronę domu
Ostatnie dokonania W. czyli poszerzanie rabaty na dereniarni. Tu znalazły miejsce chryzantemy od Małgosi oraz wiele innych roślin, które pewnie zobaczymy dopiero w kolejnym sezonie. Prawdę mówiąc nie wiem, co tam W. powsadzał, ale ja już dawno przestałam kontrolować co i gdzie sadzi.
Trawa była mokra, na szczęście przytomnie założyłam gumofilce, a nie wyleciałam w kapciach, jak to mam we zwyczaju. Teraz udajemy się w stronę stodoły i Ronda AWR
W. oznajmił, że rozpoczyna sadzenie tego co przywiózł. No, ja myślę. Pierdylion doniczek przed domem wskazywał, ze trochę mu zejdzie. Ja się wahałam, czy w ogóle podjąć jakieś prace ogrodnicze, ale po dłuższym zastanowieniu postanowiłam oddać się mojemu ulubionemu zajęciu, czyli odchwaszczaniu ceglanej ścieżki. Z nadzieją, że do kolejnej wiosny będzie spokój. Co prawda teraz dla chwastów sezon wegetacyjny trwa chyba okrągły rok, ale zaryzykowałam. Ubrałam się dość ciepło i zaopatrzona w widełki ręczne zabrałam się za pierwszy odcinek przed domem. Pogoda wyraźnie się zmieniała w kierunku słonecznej, mgła opadła i odkryła błękitne niebo.
W. zniknął na froncie ze szpadlem, póki co nie wnikałam w to, co tam robi, dopóki nie zaczął wędrować z jakimś pecynami astrów i czegoś tam jeszcze z Zębasem pętającym się pod nogami. Okazało się, że zabrał się za rozmontowywanie rabaty na froncie, przy samym płocie, gdzie kiedyś był warzywnik, a teraz rosły trawy i wysokie byliny. Całość w ciągu dwóch sezonów rozrosła się niesamowicie. W. oczywiście mówił, że trzeba to porozsadzać, ale wydawało mi się to przedsięwzięciem na skalę co najmniej pełnego tygodnia pobytu. I to w czasie gdy dzień jest jednak nieco dłuższy.
Wróciłam do pracy i dłubiąc w cegłach oraz odchwaszczając z grubsza skraje rabat po obu stronach ścieżki patrzyłam na kolory jakie wydobyło słońce z późnolistopadowego ogrodu.
Na pastwisku za drogą pojawiły się krowy
Szorowałam cegły szczotką, ładowałam urobek do taczek. Wydłubałam kilka sadzonek żelaźniaka, który wylazł na ścieżkę. Pogoda była cudna, ciepło i słonecznie. Michał z żoną i nowonarodzonym potomkiem wyszli na spacer i słyszałam jak W. komentuje sytuację rodzinną sakramentalnym: " jak Wam się śpi?" Michał stwierdził bohatersko, że na razie nie jest źle. W. martyrologicznie westchnął: "Ja to miałem dwóch, więc darli się stereo".
Żeby rozprostować grzbiet przeszłam się w stronę stodoły. Zauważyłam, że wszędzie rosną siewki cykorii z łaciatymi liśćmi, którą W. wysiał chyba dwa czy trzy lata temu pod oborą.
W. oceniał które rośliny będą wykopane i przeniesione, już widać było wyrwy w ziemi tu i tam.
Słońce spowodowało ustny szturm biednych głodnych owadów na ostatnie kwiaty chryzantem.
Wreszcie dotarłam do końca części ceglanej, W. zakomunikował, że idzie gotować kapuśniak na świńskich, wędzonych nogach. Ja też wróciłam do domu, kolana mnie bolały więc postanowiłam pokrzątać się po domu. W. marudził, że nie wziął żadnych T-shirtów, więc przejrzałam ciuchy w szafie w mrówczanym i wyciągnęłam kilka koszulek, które następnie przeprałam, bo od długiego leżenia miały dziwny zapaszek. Prałam ostrożnie i z należną czcią, bo wśród tych koszulek była taka historyczna z napisem "Z ogrodu nie wychodzę", sprana do nieprzytomności i miejscami lekko postrzępiona. Pranie rozwiesiłam przy piecu, który emanował przyjemnym ciepłem.
W. już mieszał w garach, ja pstryknęłam piecyk w łazience i siedziałam w kuchni przy herbatce.
Słońce schodziło coraz niżej, wyszłam jeszcze z aparatem
Maszka wyłaził tam, gdzie go nie posiali
Pięknie zachodziło słońce, więc ustawiłam się ze statywem w moim stałym punkcie obserwacyjnym
Wróciłam do domu, W. akurat serwował zupę. Głodna byłam jak wilk, więc wsunęłam porządny talerz, a w zasadzie miskę, ponieważ do zupy używamy bolesławieckich misek.
Potem już tylko prysznic i łóżko. Częściowo zajęte...
W. padł na kanapę z książką. Zmrok już zapadł, a godzina była... 18.00! Tu człowiek naprawdę chodzi spać z kurami. Ściągnęłam Maszkę do domu, uzupełniłam suche żarcie w misce, wodę w drugiej i postękując lekko wlazłam pod kołdrę. A ponieważ szybko zasnęłam to pozostaje tylko czekać na c.d. który kolejnego dnia n.
Zobaczyłam Maszkę, przez moment pomyślałam, że to kot tambylczy i prawie oglądnęłam się w poszukiwaniu Kici. Tyle Twoich opowieści o niej nie zniknęło bez śladu. Nadal widzę jej obrażoną minę i piękne futro. Dobre życie miała przy Was.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się krajobraz z kościołem za "zadnią". Zachody słońca w Twoim obiektywie jak zwykle czarują a trawy nadal urzekają. Pięknie wygląda drzewko w pobliżu Autorskiej, obsypane czerwonymi owocami. Jabłonka czy coś innego?
Janina
Tu nawet listopad wygląda bajecznie...
OdpowiedzUsuńBuziaki :-*
Zuziu, zaczęłam czytać Twojego bloga niedawno i wreszcie jestem na bieżąco. Dzięki temu udało mi się nieco uporządkować sobie wyobrażenie o całym Waszym ogrodzie. Bo działka wielka to i łatwo się zgubić. ;)
OdpowiedzUsuńTrawy, astry, zasychające rudbekie itp. to świetne połączenie. Do tego krzewy zmieniające barwy jesienią i gałęzie obwieszone rajskimi jabłuszkami. Cudne widoki.
Ja dopiero w ciągu ostatnich dwóch sezonów zrobiłam miejsce i zasadziłam trawy ozdobne. Czekam, aż się rozrosną. A marcinki muszę jeszcze uporządkować i porozsadzać.
Weranda piękna. Podobają mi się i okna i drewno, z jakiego jest zrobiona.
Piękny Wasz ogród jesienią też. Moda na sadzenie traw jednak bardzo wzbogaca roślinność jesienią i zimą. Inaczej byłoby mniej ciekawie. Piękne widoki na Twoich zdjęciach.
OdpowiedzUsuń