niedziela, 15 maja 2022

I znowu przyszedł maj cz.II

 Jesteśmy co prawda w końcówce kwietnia, ale tytuł już majowy. No bo tylko w maju takie widoki :)

Jak się da trochę głośniej to pszczoły słychać :)


Choć o poranku 30 kwietnia coś jakby deszcz wisiał w powietrzu



Ostatnie dni kwietnia to także lista wyzwań do podjęcia. Przede wszystkim mieliśmy tego dnia ostatecznie zamontować zlew i oczywiście go uruchomić.  

Aby sił wystarczyło, W. rozpoczął dzień od jajecznicy z pokrzywą i podagrycznikiem. Roślinny ten zestaw miał nam towarzyszyć przez kolejne dni pobytu w różnych konfiguracjach kulinarnych. W jednym z odcinków tej relacji zamieszczę coś w rodzaju vloga z udziałem W., który podczas zbioru i obróbki zieleniny wszystko objaśnia i demonstruje. Nuda :D

Po śniadaniu W. udał się do Wisznic po zakupy budowlano-spożywcze, dzierżąc listę niezbędnych rzeczy. Ja znów sprzątam w sieni, bo tu ciągle syf i malaria, potem zabrałam się za ganek, gdzie ułożyłam znów resztki drewna opałowego w taki sposób, aby dało się usiąść na ławkach gankowych. Wytrzepałam wycieraczki, solidnie zamiotłam i pomachałam do kogoś, kto machał mi z ogrodu Bożenki, ale za dobrze nie widziałam kto to. Pogoda była piękna, słoneczna, choć nie przesadnie ciepła.

No teraz zapraszam w teren









Widok na pola przed domem


Widok na stodołę i tyłek Zębasa


Po krótkiej przechadzce po ogrodzie zauważyłam, że od strony Bożenki idzie delegacja w składzie: Bożenka, synowa Emilka plus wnuczek. Zaprosiłam szacowne grono do domu, choć Zębas miał pewne obiekcje. Goście obejrzeli wnętrza poremontowe wydając okrzyki uznania, meble też się spodobały, choć na razie w kuchni panował chaos po naszych pracach stolarskich w dniu poprzednim.

Bożenka uznała, że witrażami nie mamy się co przejmować, że do góry nogami, bo nikt nie zauważy (przyp. autora: ja zauważam!), natomiast stolarka faktycznie na odpierdol (cytat). Bożenka jako także szczęśliwa posiadaczka wyremontowanej kuchni, opisała swoje meble made in BRW, no i oglądając zlew, z lekką wyższością stwierdziła: "a ja to mam zmywarkę!" Pogadałyśmy chwilkę, dopóki wnuczek nie rozpoczął marudzenia. Emilka zatem wyszła z nim, a my z Bożenką jeszcze chwilę porozmawiałyśmy, ale wspomniała, że ma dziś pogrzeb ojca kolegi Michała o 12.00, więc wkrótce, zaopatrzona w butelkę naszej nalewki dereniowej  udała się do siebie konkludując pożegnalnie, że będziemy się widzieć. 

W. w krótce wrócił z zakupami. Żywność ulokowałam w lodówce oraz w sieni na regale. Utensylia hydrauliczne ulokowałam na stole. Powiedziałam W. o wizycie sąsiadów i wspomniałam o pogrzebie W. powiedział, że to pewnie ten gospodarz, od którego kupował siano, ostatnio już tylko jego syn wyszedł, bo ojciec nie miał siły. 68 lat i nowotwór. Michał wspomniał, że stan już jest terminalny.

No ale tymczasem herbatka i coś do niej, no i trzeba było zabrać się do pracy. 

Ja byłam przewidziana do czynności pomocniczych, których wykonywanie rozpoczęłam od zgłoszenia pomysłu zabezpieczenia czymś drewnianej ściany za zlewem. Nie przewidywaliśmy cieknącej instalacji odpływowej, jak to miało miejsce w poprzednim zlewie, ale mimo wszystko jakaś wilgoć potencjalnie może wystąpić. Ściany były olejowane co prawda, ale W. przyznał, że warto zabezpieczyć jeszcze ten fragment dodatkowo. Znalazłam resztę lakieru do parkietu, który został majstrom, więc nie wiele myśląc wyciągnęłam jakiś używany pędzel i przystąpiłam do nakładania preparatu. Wszystko poszło dobrze, piętnaście minut i po robocie. 

Wydłubaliśmy zlew z blatu, odwróciliśmy go do góry dnem starając się nie przytrzasnąć sobie palców, aby W. mógł przystąpić do montażu baterii.  Szło to mozolnie, W. klął, szukał narzędzi, ponieważ śrubki wymagały użycia kluczy płaskich od numeru 12 do 19. Ja biegałam i donosiłam potrzebne elementy, świeciłam latarką i starałam się rozładowywać coraz bardziej napiętą atmosferę. Wreszcie się udało, W. zasilikonował rant zlewu, który ostrożnie umieściliśmy znów w blacie. Po przymierzeniu okazało się, że cudownym sposobem wężyki sięgają do zaworów. W celu ich podłączenia W. musiał się położyć na plecach z częścią głowowo-piersiową umieszczoną w szafce zlewowej. Podłożyłam mu dla komfortu materac zdjęty z jednego z leżaków ogrodowych. Wreszcie po podłączeniu  rury odpływowej przy pomocy konstrukcji składającej się z elementów ze starego i nowego syfonu, zrobiliśmy próbę szczelności. Nalałam wody do garnka i wszystko wlałam do zlewu. No niestety kapało tu i ówdzie, więc W. przystąpił do poprawek. Dokręcał, uszczelniał taśmą hydrauliczną, klął coraz siarczyściej. Wreszcie po podłączeniu baterii, odpływu i sprawdzeniu szczelności po raz zylionowy metodą garnka z wodą, odkręcamy uroczyście kran i... nic. Woda nie leci.

Spojrzeliśmy na siebie z rozpaczą, bo tego to się nie spodziewaliśmy. W. przypominający wulkan tuż przed erupcją zaczął sprawdzać  wszystko po kolei. W piwnicy zawór odkręcony, woda w wężykach była, ale z jakiego powodu nie szła do wylewki, nikt nie wiedział.  Nic innego nam nie przyszło do głowy tylko jakaś blokada w samej baterii. Bateria co prawda leżała kilka lat, myszy ją troszkę napoczęły przy samym sitku wylewki, ale poza tym była nienaruszona i kompletna. 

Niestety oznaczało to, że cała nasza kilkugodzinna  praca (głównie praca W.) pot, krew i adrenalina na nic. Trzeba wyjąć zlew, rozmontować baterię i przyjrzeć się jej po demontażu na części pierwsze. Silikon już zaczął wiązać, więc wyciagnięcie tego grzmota nie było proste, W. zużył wszystkie noże stołowe do wetknięcia pomiędzy blat a rant zlewu, co spowodowało rozszczelnienie połączenia, umazanie blatu i wszystkich noży silikonem i moją rozpacz, że tyle roboty na nic. Nie wiedziałam czym to się wszystko skończy, tzn. czy w ogóle będziemy umieli doprowadzić zlew do używalności.

W. rozkręcił baterię i ślepiliśmy się w nią jak szpak w p... starając się znaleźć przyczynę niedrożności. Jedyne co stwierdziliśmy to fakt, że  uszczelka w wężyku wysuwanej wylewki była  lekko przesunięta. Nic innego nieprawidłowego nie znaleźliśmy.  W. zatem wyjął uszczelkę, ułożył prawidłowo, dokręcił wężyk, zamontował baterię w zlewie, następnie już ledwo żywi wstawiliśmy zlew znów w blat szafki, dostawiliśmy całość na miejsce docelowe, W. przykręcił syfon do rury odpływowej oraz wężyki do zaworów doprowadzających wodę. Nakręcił sitka na odpływy w komorach zlewu. Nastąpiła chwila intensywnych modłów i puściliśmy wodę z kranu. Tym razem strumień poleciał normalny, wartki i wesoły. Lawina kamienna stoczyła się nam z serc. W. odetchnął   i stwierdził, że  ma dość i przystępuje teraz do działań kuchennych, czyli będzie robił jarzynową z fasolą, która to fasolę "piękny jaś" namoczyliśmy dzień wcześniej. Umyłam skrzydło z indyka i kawałek wołowego, wstawiłam do gara z wodą na kuchni i zaczęliśmy trochę ogarniać pobojowisko wokół. Usiłowałam domyć blat wokół zlewu z rozmazanego silikonu, co poszło względnie łatwo, natomiast usuwanie silikonu z noży już tak szybko nie poszło, ale jakoś się na raty doczyściło. 



W. obrał warzywa, ja pozbierałam narzędzia, odpady przeróżne i pochowałam to, co wydawało się już niepotrzebne. Koty wpadły coś przegryźć i zdrzemnąć się chwilę. My też chwilowo padliśmy w oczekiwaniu na posiłek. 

Zupa wyszła bardzo dobra, zmywanie w nowym zlewie robiłam jeszcze z pewną nieśmiałością, ale póki co było OK. W. zajrzał tylko do szafki i coś tam jeszcze poprawił przy odpływie, ponieważ troszkę kapało. 

Nieśmiało zapytałam, co z pozostałymi dwiema szafkami, przygotowana na stanowczą odmowę kontynuacji prac. Ku mojemu zdumieniu ale i radości, W. stwierdził, że dziś chce skończyć z meblami i mieć to cholerstwo z głowy, więc teraz idzie porąbać trochę drewna dla relaksu, a następnie zabieramy się za wieszanie szafek. Ponieważ zakupione zostały stosowne wkręty, które miały dźwigać ciężar solidnych drewnianych mebli, pozostało nam wymierzyć odległości i po zamontowaniu tychże wkrętów, powiesić obydwie szafki.

Miałam już co prawda schizę, że i tym razem coś nam skomplikuje życiorys, ale na razie W. przystąpił do demontażu włącznika światła, który należało przesunąć nieco bliżej futryny. Co prawda na razie nie włączał on niczego, ponieważ lampka oświetlająca blat roboczy przed remontem przestała mieć rację bytu, ale jak się potem okaże, znalazł on swoje zastosowanie. Następnie W. zdemontował wieszak na ręcznik kuchenny, który mógł nam zawadzać podczas dalszych prac.

Po dokonaniu stosownych pomiarów W. rozpoczął wkręcanie śrub w ścianę, co okazało się wyzwaniem dla wkrętarki, ale jakoś się z tym uporał.  Wspólnie chwyciliśmy za pierwszą, te większą szafkę i stojąc na różnych krzesłach, balansowaliśmy aby celnie zahaczyć wieszakami. Wieszaków było trzy sztuki, ale W. stwierdził, że trzeci wkręt  dołoży później, bo trudności będą z trafieniem wieszakami w dwa haczyki przy tych gabarytach szafki. Szafka wreszcie zawisła i od razu zrobiło się pięknie. W. przystąpił do wkręcania kolejnych śrub, przywiesiliśmy szafkę z ociekaczem, która jakoś dziwnie odstawała. W. próbował usprawiedliwić błąd w pomiarach krzywą ścianą, ale jednak ja byłam stanowcza w kwestii dokonania korekt. W. niepocieszony musiał poprawić jeden z wkrętów i tym razem wyszło dobrze. Jednej kwestii nie przemyślałam, mianowicie powinnam zaznaczyć producentowi, że szafki będą wisiały koło siebie i żeby nie montować  listew wykończeniowych na zwieńczeniu w miejscu styku. Powstała bowiem kilkucentymetrowa przerwa, gdyż nie dało się szafek zbliżyć do siebie. No trudno. 

Przyglądaliśmy się z zadowoleniem efektowi, umieściłam wyposażenie szafek w środku, czyli półki, stojaki na talerze i tackę pod ociekaczem, którą chyba zdejmę, bo to jest zawsze element, który się szybko brudzi i wygląda okropnie, a ja nie mam nic przeciwko, żeby woda z umytych naczyń kapała sobie do zlewu. Ustawiłam czajnik, kuchenkę oraz pojemniki pełniące obecnie funkcję bardziej dekoracyjną niż użytkową. W. przymocował wieszak na ręcznik w nowym miejscu i zapytał nieopatrznie, czy coś jeszcze mamy do zamontowania, a ja przypomniałam sobie o świetlówce, którą kupiłam wraz z kinkietami przeznaczonymi do oświetlenia byłej sieni, która teraz była częścią jakby jadalnianą kuchni. 

Świetlówka miała być zamontowana podszafkowo nad blatem roboczym i teraz W. oglądał ją podejrzliwie próbując dociec jak to złożyć do kupy. Złożyliśmy zestaw dwuelementowy dość szybko, ale pozostawała kwestia miejsca mocowania. W. upierał się, że podszafkowo to bez sensu z uwagi na ozdobną listwę, która będzie tłumić światło. Ponadto w komplecie montażowym były strasznie drobne śrubeczki, których W. jak stwierdził, za chiny nie wkręci w tę litą brzezinę. Wreszcie doszliśmy do porozumienia, po kilku próbach z zapaloną świetlówką, że na ścianie pod szafką będzie OK. Świetlówka miała wtyczkę i zasilacz, więc na roboczo podłączyliśmy ją do gniazdka przy blacie roboczym, niestety są tam tylko dwie możliwości wtyku, obie zajęte przez czajnik i przez kuchenkę elektryczną. Kabel był za to długi i plątał się przy kuchence, co powodowało potencjalne zagrożenie. Ustaliliśmy że jest ro rozwiązanie mocno tymczasowe.

W. wymyślił po chwili, że kabel podłączy się do niewykorzystanego przewodu po dawnej lampce i świetlówkę będzie się uruchamiało tym włącznikiem, który W. przesuwał wcześniej. Pomysł przedni, ale realizacja została odłożona na dni następne, bo już naprawdę mieliśmy serdecznie po kokardę. 




Posililiśmy się cebularzami, pooglądaliśmy efekt naszych wysiłków i uznaliśmy, że pora na kąpiel i spanie, bo przecież c.d. tylko czeka żeby n. o ile wszyscy kochani czytelnicy nie padli z nudów po tym odcinku.





 




19 komentarzy:

  1. Kochani czytelnicy nie padli z nudów i niecierpliwie czekają na c.d. który n. kiedyśtam.
    Fajnie się czyta Wasze zmagania z remontem i szafkami kiedy samemu się przez podobne przechodziło.
    Nieustannie podziwiam Was za wsiowe poczynania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maju, dobrze że nie zanudziłam, bo wiem że każdy lub prawie każdy robił takie rzeczy w życiu i może nie ma tu nic nadzwyczajnego do opisywania. My siebie czasem też podziwiamy :D Dziękujemy za miłe słowa!

      Usuń
  2. Lubię, kiedy całe drzewo "brzęczy". U siebie nagrywam pszczoły na kwitnącym głogu. I do tego jeszcze ten zapach. Maj nie ma sobie równych jeśli chodzi o zapachy i kolor trawy. W domku coraz piękniej, jest bardzo klimatycznie. A montaż mebli to zawsze jakaś zmora. Wie każdy, kto przez to przeszedł. Podzielam Twoje odczucie co do witraży, cóż... są do góry nogami.
    Czy kuchenna podłoga sprawdza się, jest łatwa w utrzymaniu? czekam na c. d. Elsi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, To co się dzieje w maju to prawdziwy cud, który oglądamy na własne oczy. Dla mnie najpiękniejszy miesiąc, o ile rzecz jasna pogoda dopisze. Dom przez 11 lat czekał na większa troskę i się doczekał, a niespodzianki jak zwykle są, bo jakże by bez nich. A podłoga, mam nadzieję teraz będzie mniej problemowa, bo jednak ten woskowy preparat zapobiega plamom. Jak na razie od tego woskowania to tylko zamiatam i już.

      Usuń
  3. Nad tym zlewem to jakieś fatum wisi...miejmy nadzieję, że to koniec przygód. Za to szafki wyszły pięknie.
    Pszczół zazdroszczę. U nas jest ich znacznie mniej i tego cudownego brzęczenia nie słychać.
    Dorota
    P.S. Jaka nuda? Wasze zmagania remontowe to jak powieść sensacyjna w odcinkach :-D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, także mam nadzieję, że limit niespodzianek wyczerpaliśmy. Szafki są porządne i naprawdę pięknie wykonane. A pszczoły u nas w dużych ilościach, bo w okolicy są pasieki. Jest ich masa. Kto by pomyślał, że z montażu zlewu wyjdzie historia prawie jak z Hitchcocka :D

      Usuń
  4. Podpisuję się pod opiniami koleżanek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zuziu, ja czytam hurtowo, po trzy-cztery wpisy :)
    Widok za płotem niezmiennie mnie zachwyca i wpędza w stan spokojności ducha.
    Mebelki wpasowały się w klimat idealnie i brawa dla W za ogarniecie tematu blatu pod zlew ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Efciu, zatem postaram Ci się serwować ten widok jak najczęściej, może nawet i filmik jakiś nagram :) No, bohatersko W. dał radę, mimo że nie znosi majsterkowania i publicznie utrzymuje, że on nawet gwoździa wbić prosto nie potrafi :D

      Usuń
  6. Czekam na filmik z W. i podagrycznikiem. :) I na kolejne części relacji oczywiście też.
    Meble super. Kolejny problem z głowy. Oddycham z ulgą za każdym razem, gdy kolejny problem macie już za sobą. Dlaczego tak jest, że czego nie tknąć w kwestiach remontowo-budowlanych, to zawsze jakiś problem, a zazwyczaj ze sto różnych. Mamy własne doświadczenie w temacie, ale ostatnio posłuchaliśmy też opowieści znajomego, który pracuje na Lubelszczyźnie w firmie robiącej wykopy, nasypy itp. Jedno jest pewne: adrenaliny i wku...wu w tej branży nie brakuje. ;) :D
    [Daria]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nieskładnie napisałam: problem problemem poganiany. :D A że blogger narzucił mi tryb anonimowy, to nawet nie mogę wykasować i poprawić.
      I jeszcze: nie da się delikatnie zdjąć listewek wokół witraży w drzwiach i odwrócić? Jak ktoś nie wie, że to fasola to nie zauważy, ale Wy wiecie i będzie to irytować.
      [Daria]

      Usuń
    2. Filmik będzie już wkrótce :) Ja jako operator słabo się sprawdzam póki co, ale może dojdę do wprawy. Tematy budowlano remontowe zawsze powodują, że mam gęsia skórkę. Zanim człowiek dobrnie do finału to ma zawsze serię wyzwań. No ale niestety poza ogrodem trzeba było zająć się trochę domem.
      Witraże odwrócimy na pewno, bo mnie niestety to wkurza, że są odwrotnie. Nie wiem czy samodzielnie czy przy pomocy jakiegoś fachowca. Z pewnością nie tego , co je montował, bo ten nie pokaże się u nas jak sądzę.

      Usuń
  7. Czytam, będę się cofać aż przeczytam wszystko :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Śliczna kuchnia powstaje. Brawo Wy :-))) Czekam w napięciu na cd. (evluk)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewuniu, no chyba nieźle wyszło :) C.d. oczywiście n.

      Usuń
  9. I jak z kolorystyką szafek, czy Pani Gospodyni zadowolona? Na zdjęciach też niby prawie białe, ale "prawie" czyni różnicę, a poza tym zdjęcia, to nie real.
    Nudzić się tu nie sposób :)
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, Małgoś, kolorystyka nie taka, bo to ecru to bujda na resorach. Ale jakoś przeżyję. No, mam nadzieję, że nie przynudzam :)

      Usuń