piątek, 13 maja 2022

I znowu przyszedł maj cz.I

 Kolejny pobyt zaplanowaliśmy na majowy weekend i okolice, a zatem w zasadzie niedługo po powrocie z pobytu kwietniowego. Wyjazd miał się odbyć w piątek rano z uwagi na umówiony transport naszych zamówionych mebli, co okazało się bez sensu o tyle, że kurier z ładunkiem zameldował się pod naszą bramą dokładnie dzień wcześniej, mimo że dwa dni wcześniej dzwoniłam do firmy przewozowej i uzgodniłam, że dostawa będzie  wtedy kiedy i my będziemy na miejscu.

Zatem naprędce i gorączkowo dzwoniliśmy do sąsiadów, żeby ewentualnie odebrali meble, zresztą jak się okazało pan kurier i tak nie dałby rady wjechać do nas na podwórko, ponieważ jak oznajmił, przyjechał tzw. solówką. Więc i tak musiał towar zostawić u Bożenki. Pan kurier przepraszał, opieprzał dyspozytora, że go tak wystawił, ale wolał już towar wyładować niż jechać 60km jeszcze raz następnego dnia. Trudno, grunt że meble przyjechały. 

Zatem w piątek pojechaliśmy, ale bez napinki i pospiechu. Około 9.00 wyruszyliśmy z kolejnym ładunkiem drewna, donicą z różą, wykopaną rok czy więcej temu właśnie z wiejskiego, w celu poratowania zdrowia tejże róży, schnącej sobie pod płotem SN. Poza tym mieliśmy różne różności, w tym dodatkowe utensylia do wieszania szafek. Okazało się potem jednak, że wieszanie szafek w porównaniu z tym, co faktycznie nas czekało, to była bułka z masełkiem 82% tłuszczu.

Mieliśmy środek na robale w drewnie, ponieważ zamierzaliśmy ostatecznie rozprawić się z kołatkiem w sufitach w sieni i łazience. Poza tym kolejne uprane jutowe dywaniki, domowe duperele kupione przed wyjazdem, w tym bardzo eleganckie wiadro blaszane mające pełnić rolę śmietnika, a także łyżkę cedzakową, której brakowało W. okropnie.

Zatrzymaliśmy się po raz pierwszy znów w Mościbrodach, tradycyjnie W. na kawę, a ja na spacer z psami. Jednak tym razem trafiliśmy na transport świnek do zakładów mięsnych i  słysząc te łamiące serce kwiki zarządziłam ewakuację.  Pojechaliśmy zatem dalej, ja z nadzieją że skoro chłód się utrzymywał to może będą jeszcze zawilce. Co prawda na niebie dykta, zero słońca, więc nie były to już te warunki do zdjęć, co poprzednim razem ale postanowiłam wypatrzeć jakieś fotogeniczne miejsca.  

Wilgotne lasy liściaste mijane po drodze istotnie jeszcze pełne były białych kwiatków, ale my zatrzymaliśmy się dopiero za Radzyniem, w dwóch miejscach.  Obiektyw co prawda miałam nieodpowiedni, bo manualną portretówkę, ale już mi się nie chciało  grzebać w torbie i wymieniać.

Oto nasza polska odpowiedź na lasy z bluebells w Wielkiej Brytanii









Potem był jeszcze postój na tankowanie i na koniec zatrzymaliśmy się w Wisznicach po obiad w zajeździe, bo kiszki już nam marsza grały. W. oznajmił wychodząc z zamówieniem, że w środku siedzi parka: on o wyglądzie bandyty, ona lalunia z mikroskopijnym pieskiem w typie cziłała. Popatrzyliśmy na parking i od razu dopasowaliśmy do nich jeden z samochodów, jakieś wypasione Audi z rejestracją z zachodniopomorskiego.

Wreszcie około 13.30 dotarliśmy na miejsce. W pierwszej kolejności zauważyliśmy obłędnie kwitnące śliwy i klon, w których buczały niezliczone pszczoły. 

Tu słychać raczej ptactwo niż pszczoły, ale też ładnie.



Zieleń pokryła bidę, która zastaliśmy w marcu. pachniało jak tylko w maju pachnieć potrafi. Zjedliśmy przywieziony obiad, a potem poszliśmy się poszwendać po ogrodzie. Znienacka wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie ciepło.






W domu za to chłodno, więc postanowiłam rozpalić pod kuchnią. W. zebrał się po zakupy, ja jak zwykle wykonywałam inicjalne czynności, rozpakowywałam graty i dokładałam do ognia. Zębas  biegał po terenie, koty jak zwykle przepadły, a Wańka po krótkiej przechadzce padła na koc w sypialni i zasnęła snem kamiennym. Z chrapaniem.

Przyszło mi w pewnym momencie do głowy, że obejrzę dokładnie opakowania tych wszystkich szuwaksów do konserwacji podłogi w kuchni. Miałam bowiem niejakie wątpliwości czy majstry czegoś nie popierniczyli i czy faktycznie użyli właściwego środka. Plamy na niektórych płytkach wskazywały, że coś tym zabezpieczeniem poszło nie tak. Szuwaksy stały w łazience, więc obejrzałam sobie etykiety i wyszło, że chyba powinni posłużyć się impregnatem woskowym. Nawet jeśli się posłużyli, to postanowiłam, że ja się też posłużę i zobaczę czy to coś zmieni na lepsze. Wosk był płynny i dawał się ładnie rozprowadzać za pomocą kawałka ręcznika papierowego. Podłoga nabierała ciemniejszej barwy a po wyschnięciu utrzymywał się delikatny satynowy połysk. Całkiem ładnie. Postanowiłam wysmarować część kuchenną, w szczególności w okolicy najintensywniej użytkowanej. Grzbiet mnie trochę bolał, ale postanowiłam zrobić jak najwięcej, a potem zgodnie z instrukcją dać druga warstwę. 

W. tymczasem wrócił z zakupami i nieoczekiwanie z naszymi meblami na pace samochodu. Michał pomógł mu je wrzucić na Volkswagena, ale zdjąć i wnieść musieliśmy już sami, bo Michał spieszył się gdzieś. W sumie poradziliśmy sobie całkiem niezłe, meble były zapakowane w twardy karton i zawinięte folią. Wtaszczyliśmy trzy szafki do sieni i zaczęliśmy odwijać pierwszą, zidentyfikowaną jako zlewową. I tu naszym oczom ukazała się bardzo ładna szafka, ale... z pełnym blatem. Zlew zakupiony dużo wcześniej był zlewem wpuszczanym, rysunek zwymiarowany wysłałam do producenta mebli, no i nie przyszło mi do głowy że nie wytną mi tej dziury fabrycznie. Patrzyliśmy się na szafkę i na siebie i gorączkowo myśleliśmy co z tym fantem zrobić. 


Najpierw zadzwoniliśmy do producenta. Pani w telefonie przy pomocy słowotoku zapierała się, jakoby dostała od nas wymiary zlewu, poza tym oni nigdy w standardzie otworu na zlew nie wycinają i w ogóle nie wie o co nam chodzi. Próbowałam przebić się jakoś przez ten potok, próbował i W., nieco bardziej stanowczo, a stanowczość ową mogli usłyszeć bliżsi i dalsi sąsiedzi, ale nic z tego nie wyszło. Pani niczego nie przyjmowała do wiadomości, w końcu wkurzona rzuciłam parę przykrych słów i na tym rozmowa się zakończyła. Wróciliśmy do czynności koncepcyjnych. Oczywiście koncentrowaliśmy się wokół technologii, jaką moglibyśmy się posłużyć w celu wycięcia dziury. W. już kombinował, że następnego dnia trzeba będzie pożyczyć, względnie kupić wyrzynarkę. Nagle mnie olśniło, pogalopowałam do szafy w sieni, którą czyściłam z zewnątrz i  wewnątrz w marcu i właśnie wewnątrz wstawiłam różne walizeczki z narzędziami. W jednej z walizeczek była...wyrzynarka! Byliśmy uratowani, przynajmniej jeśli chodzi o sprzęt.  W podłączył urządzenie, wyglądało na to, że jest  sprawne, choć marki bliżej nieznanej.

Wstawiliśmy szafkę na miejsce docelowe, przymierzyliśmy i przystąpiliśmy do odpakowywania zlewu. Zlew był ciężki jak piorun, a musieliśmy go jeszcze odwrócić do góry dnem i położyć na blacie celem odmierzenia odległości pozwalających na precyzyjne wycięcie dziury. Stękając jakoś umieściliśmy zlew na szafce i W. przystąpił do pomiarów i skomplikowanych obliczeń matematycznych. Wreszcie odrysował na blacie kształt jaki należało wyciąć i wywiercił wiertarką otwory w narożnikach odrysowanego kształtu. Pochwalił się, że całkiem niedawno oglądał jakiś filmik na YT na podobny temat, więc jest świeżo wyedukowany. Najpierw próbnie wyciął w blacie taki jakby półksiężyc, żeby wypróbować sprzęt. Poszło ładnie, półksiężyc wypadając, walnął z impetem w dno szafki.  Ja popatrywałam podejrzliwie w kierunku mebla, ponieważ wciąż nie bardzo mogłam uwierzyć, że ten kolor jest kolorem écru. Dla mnie był to po prostu odcień bieli, ale postanowiłam jeszcze obejrzeć w świetle naturalnym. Dobrze, że do jakości wykonania nie miałam zastrzeżeń. Wszystko zrobione dokładnie, starannie i solidnie.

W. wystawił szafkę na środek kuchni i przystąpił do wycinania dziury. Ja podtrzymywałam część wycinaną, żeby nie rąbnęła wypadając. Wreszcie dziura została wykonana i nadeszła chwila prawdy. Wtaszczyliśmy zlew i wstawiliśmy go w otwór. No i pasowało! 





W. dumny z siebie oznajmił, że następnego dnia kupi silikon i uszczelni łączenie na rancie. Wyjęliśmy też baterię, która leżała tu chyba ze cztery lata najmarniej i wreszcie się doczekała. W. oglądał badawczo wężyki i inne części pod kątem ewentualnej konieczności dokupienia czegoś potrzebnego do montażu.

W. wyciął jeszcze półkole w dnie szafki, aby weszła tam rura odpływowa, a szafka mogła być dosunięta do ściany. Ja pakowałam kartony i folie, którymi owinięte były szafki i składowałam je w mrówczanym z braku innego miejsca. Wreszcie uznaliśmy, że daliśmy radę, jesteśmy genialni a przynajmniej nadzwyczaj zdolni i chyba pora spać. 

Ja poczekałam, aż W. się umyje i pójdzie do sypialni, żebym mogła w spokoju dokończyć woskowanie, które bardzo na korzyść zmieniło wygląd podłogi. Po skończonej pracy i ja padłam do łóżka, a  c.d. przyniósł kolejne wyzwania, gdy tylko n.



 


6 komentarzy:

  1. Przeczytałam i się uśmiałam jak norka. Szafka pod zlew bez otworu na zlew. Dobre!
    Drzewa zakwitły obłędnie. Dla takiego widoku warto cały rok czekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i znowu się nie podpisałam.
      Dorota

      Usuń
    2. No kurczę, powiem Ci że wnerwiliśmy się okropnie. Gdybym jeszcze nic o zlewie nie wspominała producentowi, no to OK, bo skąd niby mieliby wiedzieć jaki ten zlew jest. Ale dostali rysunek z wymiarami, bo szafka była pod ten wymiar robiona. Także niefajnie. A majowe kwitnienie drzew rekompensuje wszelkie stresy.

      Usuń
  2. Szafka ładna ale fakt braku otworu dyskwalifikuje producenta. Wy sobie poradziliście ale inni musieliby szukać fachowców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nam nie spodobał się upór, że oni nic nie wiedzą, nie robią otworu i w ogóle odchrzańcie się. Nawet jeśli w standardzie tego otworu nie ma, to jak robią na zamówienie, to spodziewałabym się że przynajmniej spytają, czy otwór zrobić. Zawsze to lepiej mieć go wyciętego fabrycznie a nie potem chałupniczo się męczyć. Dobrze, że nie mieliśmy takiej sytuacji z blatem kamiennym w domu miejskim, bo tu już byśmy mieli większy kłopot...

      Usuń
    2. Jak może nie być w standardzie otworu w szafce pod zlew robionej na zamówienie to ja nie jestem w stanie ogarnąć. Ich tłumaczenie - bezczelna spychologia i przegadanie. Dobrze, że udało Wam się z tą wyrzynarką.
      A poza tym na szczęście piękne okoliczności przyrody: te kwitnące drzewa!
      [Daria]

      Usuń