poniedziałek, 13 czerwca 2022

I znowu przyszedł maj cz.VI

4 maja zbudziłam nieoczekiwanie około 3.00, wyjrzałam przed dom sprawdzić, czy może są warunki na astro, ale niebo było pokryte chmurami. Wańka wylazła sobie na zewnątrz, W. spał snem kamiennym. Wlazłam pod kołdrę, ale sen nie nadchodził, przewracałam się z boku na bok do 4.30 zgodnie ze wskazaniami zegara stojącego na bieliźniarce. W. też się zbudził, zapalił lampkę i zaczął czytać. W pewnym momencie coś chrupnęło pod nami i nagle zapadliśmy się nieco do środka łóżka. Znieruchomieliśmy zaskoczeni, W. z książką w ręku, ja wybita z lekkiej drzemki. Zaczęliśmy rechotać, że Zębas nam zarwał łóżko, bo akurat wskoczył, kiedy nastąpiło to pożałowania godne zdarzenie. 

W. wreszcie wziął się na odwagę, zsunął się ostrożnie ze swojej połówki na podłogę i zajrzał pod łóżko. Tak jak przypuszczał pękła deska idąca środkiem, pod którą stały takie klocki wypierające środek lóżka. W. radośnie stwierdził, że strach się kłaść z powrotem, więc idzie na kanapę.  Ja poczułam senność, więc leżąc ostrożnie, lekko opadając ku centralnej części zaklęsłości, zasnęłam płytkim snem, z którego co chwila wyrywał mnie wkurzający dzwonek telefonu W., ponieważ firma AWR działała na pełnych obrotach od 6.00 z kierownikiem na chwilowym uchodźctwie.

Wreszcie około 7.30  uznałam, że trzeba wstawać. W. na zewnątrz przystępował właśnie do zbioru swoich ulubionych roślinek spożywczych. Zabrałam zatem aparat i zakomunikowałam, że kręcimy spontanicznego vloga o zastosowaniu pokrzywy i podagrycznika w kuchni. W. nie sprawia trudności gadanie na każdy prawie temat, więc bez żadnego scenariusza rozpoczął wykład. W połowie kręcenia coś mi się zablokowało w aparacie, ale udało się uruchomić w porę i zdołałam dokręcić resztę materiału.  Oto rezultat tej spontanicznej twórczości.



Po spożyciu śniadania W. odpalił kosiarkę, a ja wyjechałam na zewnątrz i skosiłam trawę wzdłuż drogi. Normalnie elegancko się zrobiło jak u Bożenki. Potem razem z W. staraliśmy się skosić zielsko wokół Albiczukowskiego, co udało się częściowo z uwagi na wertepy, ale i tam było całkiem nieźle. Pojechałam jeszcze raz  w okolice różanki, wykosiłam to, co ominęłam poprzednio, w tym dotarłam do furtki do Bożenki, gdzie na zakończenie jakiś kawałek patyka śmignął spod ostrza i walnął mnie w udo powodując powstanie siniaka wielkości dłoni.





Następnie razem z W. oddaliśmy się drobnym czynnościom domowym. Wybraliśmy deskę, która miała posłużyć do naprawy naszego łózka. W. oszlifował ja z grubsza szlifierką oscylacyjną i przykręcił do starej deski, która jak wykazały dokładne oględziny, pękła na sęku. Z przerwami na odbieranie i wykonywanie telefonów zamontował w kuchni gniazdko w miejscu, gdzie nad szafką wiszącą dyndał kabel, do którego kiedyś był przyczepiony kinkiet nad blatem roboczym. Stojąc na drabinie patrzył chwilę na wiązkę kabli, potem wybrał numer Romana, kolegi z pracy, który jest  elektrykiem i rzucił szybko: "cześć, który kabel to zero?" Po otrzymaniu odpowiedzi rozłączył się i ostatecznie ukończył montaż. I tym sposobem znacznie estetyczniej i efektywniej można było podłączyć świetlówkę podszafkową. Na zakończenie zebraliśmy wszystkie haczyki, wieszaki i poprzybijaliśmy je w kuchni, w łazience oraz na drzwiach sypialnianych, żeby było gdzie wieszać szlafroki.

Ja wywlokłam z Mrówczanego jeszcze obrazki i dekoracje ścienne, które także powiesiliśmy.



Usatysfakcjonowani zasiedliśmy do posiłku czyli do resztek zupy podagrycznikowej a la szczawiowa z podsmażanymi kartofelkami.

Następnie przeniosłam się na leżak przed werandą i w słonku czytałam sobie sącząc wino. W. natomiast postanowił wybrać się do Wisznic zapowiadając, że kupi chyba coś do malowania płotu, bo czas już byłby odświeżyć dechy jakimś impregnatem. Ja po względnym posprzątaniu werandy raczej skłaniałam się ku zabezpieczeniu drewna przeciw robakom, ale W. jakoś nie wykazywał nadmiernego entuzjazmu. 

W. zatem pojechał, ja sobie zażywałam relaksu. Gdy W. wrócił zaczął od opowieści, zgodnie z którą w sklepie napotkał naszego sąsiada z dojrzewalni desek. Sąsiad, wiedząc już czym trudni się W. zapytał, czy nie zrobiłby mu ogrodu. Musicie wiedzieć, że dom tego faceta to kuriozum na tle architektury tutejszej. To dom który muszę sfotografować, żeby pokazać jak bardzo dziwacznie wygląda w tej niewielkiemu wiosce.  Street view na google maps niestety zawiera fotki z 2013, kiedy to domu tego jeszcze nie było. W każdym razie właściciel tegoż domu stwierdził, że W. mógłby mu ten ogród zrobić, więc W. zaczął drążyć, jaki miałby być to ogród. No i oczywiście za wzór z Sevres robi ogród kolejowy pana od szkółki roślin! W. oczywiście stwierdził, że czegoś takiego to on na pewno nie zrobi. Facet zdziwił się pytając dlaczego, W. jasno i prosto stwierdził, że to gniot i tandeta, kupa żwiru i kilka wystrzyżonych iglaków to przecież nie ogród. Facet nieprzekonany stwierdził, że jego żonie się bardzo podoba. W. prychnął tylko i stwierdził, że jeśli facet ma telefon to niech sobie otworzy stronę z fotkami ogrodów Pieta Oudolfa. Facet oczywiście wyjął telefon, popukał w ekran i z niedowierzaniem patrzył na to co wyskoczyło. Stwierdził, że to taka łąka jest, a nie ogród. No to W. jeszcze starał się tłumaczyć na czym polega idea ogrodu naturalistycznego, doskonale komponującego się z krajobrazem tutejszej wsi, ale facet już ogłuchł i oślepł myśląc chyba że W. go w konia robi. Pożegnali się zatem i poszli w swoich sprawach. 

W. w szkółce zrobił zakupy hortensjowe do firmy, ale także kupił kilka szarozielonych karłowych iglaczków, które miały stanowić realizacje mojej idei rabaty zimowej czyli kompozycji tychże iglaczków z dereniami, co zimową porą będzie tworzyć ładną kompozycję kolorystyczną. 



Przywiózł oczywiście także lody.

Malowania płotu miało na razie nie być, albowiem nie ma szans kupić wystarczającej ilości impregnatu w jednym kolorze. 

Zabraliśmy się zatem za sadzenie iglaczków, ja przy okazji docinam jeszcze róże i wiciokrzewy widząc sporo suchych pędów. Podlaliśmy wszystko bardzo ładnie, zaniosłam także wodę posadzonej w dniu poprzednim róży. Połaziłam jeszcze pieląc punktowo i obserwując jak kosy gnieżdżące się w smukłej tui przy placyku biesiadnym uwijają się karmiąc dzieciaki. Nadciągnęły także koty dochodzące, które dostały swoją porcję. Kot czarno-biały bardzo donośnym miauczeniem oznajmiał chyba, że on chętnie zabierze się do Warszawy, bo jest stworzony do wielkomiejskiego życia. Na razie psiknęłam mu jodyną rankę na przedniej łapie, co przyjął z wyraźną wdzięcznością, bo łapa była napuchnięta. Pchał się potem do domu, ale Zębas jednak wytłumaczył mu niestosowność postępowania.

Po jakimś lekkim posiłku i prysznicu położyliśmy się około20.00, bo planowałam w nocy krótki plener fotograficzny za stodołą, o ile warunki pogodowe pozwolą. Około 1.00 obudziłam się jak na zawołanie. Obudziłam W., który wstawał nieco opornie ale jakoś się udało. Ubraliśmy się ciepło, a i tak W. tubalnym głosem oznajmił wszystkim psom we wsi, że jest zimno. Psy chóralnym ujadaniem odpowiedziały, a mnie się chwilowo odechciało plenerów z W. 

Z latarką ruszyliśmy do bramy zadniej i dalej przez  nieużytki SNa wzdłuż miedzy w stronę kościoła przez wstępnie rozpoznany teren za dnia. Z nami wybiegł także Maszka i pomiaukując z niedowierzaniem szedł z nami, żeby chyba  bronić tych co to lekkomyślnie wyleźli w czarną noc.  Droga Mleczna ładnie widoczna, choć była nieco inaczej ustawiona niż przypuszczałam i nie udało się zrobić takiego kadru jak chciałam. 




W. poziewywał, ale dzielnie służył za pomocnika fotografa, Maszka kręcił się w pobliżu wyraźnie nas pilnując. Wreszcie po półgodzinnej sesji wróciliśmy we trójkę do domu i walnęliśmy się spać, bo mimo godzin nocnych c.d. przecież już zdążył n.




6 komentarzy:

  1. Twoje opisy ogrodu niezmiennie mnie zachwycają. Filmik z mężem o podagryczniku i pokrzywie po prostu genialny.Na pewno skorzystam z tego przepisu na zieleninę,tym bardziej,że surowaca w ogrodzie mam mnóstwo. Pozdrawiam Ela D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, dziękuję! Filmików pewnie będzie więcej, bo W. ma parcie na szkło a gadać lubi :)Tylko muszę podszkolić warsztat operatorski, bo na razie strona techniczna pozostawia wiele do życzenia.

      Usuń
  2. Mnie też filmiki się bardzo spodobały :-). Cieszę się na więcej. I fajne zdjęcia z ogrodu - liści jeszcze niewiele, więc widać, jaka to duża przestrzeń.
    Zuzia, przyszło mi do głowy, że nie pochwaliłaś się piwniczką z kręconymi schodami. Wykończone już?
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, coś spróbuję "ukręcić" jak mi jakiś pomysł przyjdzie do głowy. Tak teren jest spory Teraz w czerwcu już tonie w liściach i jest zakrzaczony. Ach piwniczka jest, ona chyba z definicji ma pozostać w stanie niewykończonym :) Schody zrobione, półki założone (chyba), ale właz stołem werandowym zastawiony :)

      Usuń
  3. "Psy chóralnym ujadaniem odpowiedziały, a mnie się chwilowo odechciało plenerów z W." :D :D :D
    A że lokals się nie poznał na estetyce naturalistycznych założeń Oudolfa to mnie wcale nie dziwi. Ciekawe, ile jeszcze dekad trzeba, żeby zmienić to podejście.
    Filmiki bardzo fajne. Tylko do nagrywania w plenerze jak nic przydałby się mikrofonek, który tłumi dźwięki otoczenia.
    Sałatka wygląd bardzo zachęcająco. Zwłaszcza z dodatkiem szczypiorku czosnkowego.
    [Daria]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta chwila, kiedy wychodzisz po cichutku w noc a za tobą słychać głos silny i wzniosły, od którego budzi się pół wsi...
      Tu panuje zupełnie inna estetyka, ogrody to wciąż obszar silnie ujarzmionej natury że tak powiem :)
      Mikrofon musimy mieć tzw. krawatowy z mufką tłumiąca wiatr i tym podobne. No ale to niestety spory wydatek.
      Przyznam, że po trzecim dniu tej zielonej diety żołądek mi się zbuntował ...

      Usuń