poniedziałek, 13 czerwca 2022

I znowu przyszedł maj cz.IV

Relacja majowa został przerwana z uwagi na rozliczne okoliczności niezależne, w tym moją infekcję, która pozbawiła mnie na kilka dni zdolności do jako takiego logicznego myślenia. Będąc jeszcze na zwolnieniu lekarskim spróbuję jednakowoż nadrobić stracony czas i odrobinę uzupełnić wpisy.

Dziękuję bardzo wszystkim zaglądającym, czytającym, a najbardziej tym, którym się chce przy okazji skrobnąć kilka słów komentarza czy tu czy w moim wątku na ZZ.💕 

Drugiego maja, czyli w Dniu Flagi pobudka nastąpiła około 6.00. Poranek podobny do poprzednich: kawa, śniadanie, obrządzanie zwierząt. Przy okazji zmacałam koty, które raczyły zaszczycić nas swoją obecnością i stwierdziłam, że ani psy, ani Cześka kleszczy nie mają, za to Maszka zawsze ma co najmniej dwa. Wszystkie dostały preparat jednej marki, rzecz jasna dedykowany gatunkowi i wadze. 

W. oznajmił, że będzie kończył porządki z drewnem, ja po jednym dniu wolnego od działalności ogrodniczej zapragnęłam jednak zrobić coś pożytecznego. Zaczęłam od porządków na Angielskiej, w tej części  na którą zabrakło zrębków. Część przy ścieżce ceglanej strasznie wredna, oczywiście z uwagi na barwinek, który przeplatał się wdzięcznie z klaczami mozgi, koncentrując się wokół róży New Dawn. Dłubałam i rwałam sycząc przy każdym zetknięciu z kolczastymi pędami róży. Kłęby barwinka lądowały na ścieżce, teren się nieco cywilizował. Dalej już było nieco łatwiej, przy okazji pielenia podcięłam solidnie forsycję, pozbawiając ją dolnych pędów.  Docięłam Pat Austin, która naprawdę jako rasowa Angielka wspaniale odnalazła się na lubelsko-podlaskiej wsi. Przycięłam też posadzoną w ubiegłym roku kanadyjkę Campfire oraz Alexandrę. 

Kępkami kwitły tulipany tarda, pogoda była naprawdę piękna. Dotarłam pod płot Bożenkowy, gdzie W. po opitoleniu leszczyn i orzecha zostawił stos gałęzi, który przemieszany z suchymi liśćmi i badylami z pokrzyw okropnie kłuł w oczy. Najpierw postanowiłam go poszatkować za pomocą sekatora gałęziowego. Wlazłam sobie po prostu na ten stos i ciapałam na oślep na jak najdrobniejsze kawałki. Przy okazji dostrzegłam wyłażący spod tego stosu biomasy wiciokrzew a także dławisz amerykański, który miał chyba docelowo leźć po słupie latarnianym. Póki co lazł po ziemi, bo nikt nie wpadł na pomysł, żeby go podwiązać do podpory. Ponieważ W. przyciął krzewy i orzech, a elektrycy-magicy opitolili sporą część korony jabłonki ,to zrobiło się zbyt słonecznie dla rosnących tu rododendronów. 

Zawołałam W. który poprowadził dławisza w słusznym kierunku, coś tam jeszcze popoprawiał przy wiciokrzewie, zakazując go ruszać. Znów deliberowął na temat pobrania sadzonek maklei, która rozrosła się okrutnie i właziła w inne rośliny. Ja zgrabiłam pocięte kawałki patyków na bardziej zgrabny wał i postanowiłam zrobić sobie przerwę. Była 12.00 W. udał się do Wisznic po zakupy oraz po lody. 

Oto teren objęty działaniami naprawczymi ukazany ze stron różnych









Po powrocie W. zarządził obiad, rzecz jasna z pokrzywą i podagrycznikiem w roli głównej. Tym razem jako dodatek do potrawy na bazie fasoli i białej kiełbasy. 

Walnęliśmy się na leżaczki przed werandą i snuliśmy rozważania filozoficzne na temat życia, jakie wiedziemy. Niby nie jesteśmy zamożni, pracujemy, mamy stresy, kłopoty, mało wolnego czasu, a jednak los przy naszej pomocy dał nam możliwość cieszenia się tym miejscem na wsi, co dla wielu jest rzeczą nieosiągalną. Prawdę mówiąc, to wiele osób w ogóle nie wpadłoby na pomysł posiadania takiego miejsca, mając kompletnie inne priorytety życiowe. Z mojej perspektywy tj. osoby która chciała mieć "domek na wsi" można powiedzieć, że marzenie się spełniło. Czy to znaczy, że wystarczy czegoś bardzo chcieć? A potem pogodzić się z wieloma nieprzewidzianymi konsekwencjami swojej decyzji? 

No taka tam gonitwa myśli różnych.

W. poszedł do swoich zajęć, a ja jeszcze patrzyłam przed siebie, a mój wzrok skupiła karetka pogotowia, która zatrzymała się przy SN=ie, potem ruszyła w stronę naszej bramy, tu również zatrzymała się na chwilę i znów pojechała kawałek dalej. Za chwilę już wracali, jakby szukali numeru domu. Z białego domku pod lasem wyszedł sąsiad i machając rękami dawał sygnały kierowcy, gdzie ma skręcić. Wyglądało na to, że ktoś z domowników potrzebował interwencji lekarskiej. 

Dzień uciekał, a tu można by coś jeszcze zrobić, choćby skosić trawę. Poszłam więc do W. żeby mi wywlókł sprzęt ze stodoły, no i odpalił, bo mimo najszczerszych chęci, nie daję rady tak umiejętnie szarpnąć za linkę, żeby zaskoczyło. Ponieważ W. kosiarkę postawił przed stodołą, to nolens volens zaczęłam od strony ronda uważając żeby nie brać zbyt szerokich pasków już solidnej miejscami trawy. Kosiło się nadspodziewanie dobrze, więc zachęcona robiłam długie trasy w stronę domu, a potem aż pod bramę wjazdową, omijając zaparkowane na drodze auto. Potem powrót, wokół ronda, dojazd do bramy zadniej i znów w stronę płotu frontowego. Gdy już wykosiłam szeroką trasę, zaczęłam wjeżdżać co któryś przejazd do sadku i kosić ścieżki trawiaste, a potem za ścieżkę do Bożenki w okolice różanek. Starałam się cały czas jechać przed siebie, bo wycofywanie tej kosiarki to straszna męka.  Ze dwa razy mi zgasło, W. musiał zatem interweniować wyłażąc z rabat frontowych, gdzie walczył z połaciami mlecza. 

Jeździłam tak sobie w ogłuszającym ryku silnika, zostawiając za sobą równiutko przycięte ścieżki. Musiałam uważać na koleiny z jednej strony ronda i ewentualne przeszkody, których w trawie mogło nie być widać. Ale szło równo i bez zakłóceń.  Zajechałam nawet do Alei Bzów, ale z obawy o całość sprzętu wykosiłam tylko kilka pierwszych metrów. W. przyszedł popatrzeć i stwierdził, że gdyby tak regularnie kosić, to w zasadzie Berta już niepotrzebna. Teren bardziej wyboisty pojechałby kosą spalinową i już. Zaczął zwijać węże rozłożone wzdłuż drogi do stodoły, żebym mogła wjechać we wszystkie dostępne miejsca.

Po dwóch godzinach zakończyłam ten odcinek. Został jeszcze pas wzdłuż drogi pod płotem od zewnętrznej strony oraz okolice Albiczukowskiego. Ale to już odłożyłam na środę. 














Wchodząc na ganek z zamiarem wejścia pod prysznic zatrzymałam się, bo wszystko oświetlone było pięknym ciepłym niskim słońcem, a wokół trwała wieczorna aktywność ptactwa powracającego na noc do gniazd i kryjówek. Czasem mam tu wrażenie, że nie warto wchodzić za wcześnie do domu, bo coś może nas ominąć, jakaś ulotna chwila, która już się w tym kształcie nie powtórzy. Postałam zatem na ganku gapiąc się i wdychając zapach skoszonej trawy.

tu nasza wielce elegancka rabatka pod oknem łazienki :)


I brzoza rosnąca u SNa, ale całą sobą będąca u nas 



Potem już proza życia: prysznic, zmywanie, zamiatanie podłogi. Piachu nosi się tu nieprawdopodobne ilości mimo wycieraczek rozłożonych od ganku do wejścia do kuchni. No ale z takiej podłogi to i przyjemniej się go wymiata 😄

Wyszłam jeszcze na front, gdzie W. kończył usuwanie mleczy. Pięknie rozkwitła jedna ze świdośliw przy płocie.


A za płotem krajobraz w złotym blasku




Słońce schowało się definitywnie za drzewa, a my wróciliśmy do domu w poczuciu dobrze spędzonego dnia. C.d. zatem ma szanse n.  






9 komentarzy:

  1. Czekałam, czekałam, i się doczekałam...:-). No to zasiadam do czytania!
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też. Tylko dziwnym trafem czytałam od końca.
    Tak sobie pomyślałam, że Wasze zwierzaki mają ogromne szczęście, że trafiły do Was.A Zębas to
    już największy farciarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, my też mamy sporo szczęścia, że je mamy :)

      Usuń
  3. Przepiękna jest ta brzoza w tym świetle. Ja też tak stoję i się gapię na wsi, bo światło o zachodzie, bo mgła, bo światło przed burzą lub po burzy. Bo ptaszek taki, czy owaki. Piękne to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, czasem trzeba się chwilę pogapić i pomyśleć, ile pięknych rzeczy nas otacza. Pielęgnujmy w sobie tę wrażliwość na takie momenty.

      Usuń
  4. No i znowu anonimowo mi blogger wstawił.
    [Daria]

    OdpowiedzUsuń
  5. Koszenie to jednak satysfakcjonująca robota.
    szelma

    OdpowiedzUsuń
  6. Nareszcie..ile można czekać? ;-) (evluk)

    OdpowiedzUsuń