niedziela, 7 lipca 2024

Z wiosną wraca nadzieja cz. I

 Wiosenny wyjazd zaplanowaliśmy na początek kwietnia w połowie świąt  i tak się złożyło, że  W. musiał wrócić tego samego dnia z powodu pogrzebu w rodzinie. 

Ponieważ były święta wielkanocne, a konkretnie Lany Poniedziałek, droga była praktycznie pusta o poranku.  Na drodze od Ryk w stronę Kocka minęliśmy wesoły wóz strażacki polewający wszystkich uczestników ruchu z sikawki. Pruliśmy bez międzylądowania i dotarliśmy błyskawicznie mijając po drodze bociany, które dotarły do nas nie zważając na  geopolityczne zawirowania. 

W ogrodzie jak zawsze o tej porze roku bałagan pozimowy, ale z uwagi na niezwykle ciepłe dni mirabelki były w pełni kwitnienia. Mnóstwo pszczół i motyli  wśród kwiatów. Natura nie wie co to kicz. 



Koty biegały radośnie razem z nami po całym ogrodzie. Za płotem SN-a zauważyliśmy ślady jakiejś niszczycielskiej działalności,  obydwa lilaki stały w formie żałosnych kikutów, poszarpanych tępą piłą. Jedyne rośliny jakie ocalały jeszcze w ogrodzie, zostały zdewastowane. Trochę osłupieliśmy na widok tej egzekucji zastanawiając się głośno nad jej przyczyną. 



Emilka, zona Michała dojrzała nas z ogrodu i krzyknęła słowa powitania. 

Weszliśmy do domu przewietrzyć kąty. Generalnie wyglądało na to, że zacznę pobyt od sprzątania, ponieważ pan elektryk do spółki z W. zostawili potworny sajgon. W sieni natomiast W. odnalazł garnek z zapleśniałym kapuśniakiem, który został wywalony w najdalszy kąt ogrodu. Kapuśniak, ma się rozumieć, bo garnek wrócił i był myty chyba ze trzy razy wrzątkiem. 

Byliśmy głodni, od wczesnego śniadania minęło ładnych kilka godzin, zatem W. udał się do zajazdu starożytno-góralskiego, który zwykle ratował nas w takich sytuacjach. Co prawda nie wiedzieliśmy czy w dzień świąteczny są czynni i robią tzw. "wynosy".

W oczekiwaniu na posiłek zabrałam się za sprzątanie na werandzie, gdzie wszędzie leżały ścinki kabli i inne śmieci. Zauważyłam, że pan elektryk przymocował na werandzie  lampkę, ohydną aż oczy bolały.



 Nie wiem dlaczego W. nie dał mu tej, która w tym celu leżała na parapecie werandy. leżała od remontu kuchni i z tejże kuchni pochodziła. Na pociechę sprawdziłam, że lampka działała. 

W kuchni na ścianie zamocowany był jakiś panel z wyświetlaczem, jak się domyśliłam był to sterownik do ogrzewania podłogowego. Ale dlaczego zamontowany  został  obrócony o 45 stopni, to już nie byłam w stanie odgadnąć.  W. zapytany na tę okoliczność odpowiedział to co zwykle tzn. "nie wiem zupełnie". 



Ogarnęłam co się dało, zanim W. wrócił tryumfalnie niosąc schabowego z ziemniakami i surówka razy dwa. Lokal był co prawda nieczynny, ale jako stały, a przynajmniej charakterystyczny klient W. dostał od tzw. zaplecza. 

Po posiłku W. wywlókł jeszcze co większe gałęzie z rabatek, ponieważ po cięciu sadu zostało gałęziowe pobojowisko. 





No i stwierdził, że jedzie, bo potem zrobią się korki jako że część świętujących będzie wracała do Warszawy.  Miałam zostać samotnie na włościach do czwartku. To jest wraz z kotami i Zębasem, ma się rozumieć. Miałam oprowiantowanie, a w razie czego Bożenka miał mnie ratować od śmierci głodowej.     Pomachałam W., zamknęłam bramę za odjeżdżającym samochodem i zaczęłam gruntowne porządki z myciem podłóg , zaciąganiem płytek w kuchni tym co zawsze preparatem. Wywlekłam nawet dywany do trzepania. W przerwie zerwałam garść kwiatów forsycji na herbatkę. Pod wieczór uznałam, że dom doprowadzony jest do użytku, natomiast ogrodem miałam zająć się gdy c.d. w mej samotni n.   



2 komentarze:

  1. O! I jak Ci smakuje forsycjowa herbatka? Dla mnie super i nasuszyłam sobie w tym roku mały zapasik, zdążyłam zanim przekwitła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jeszcze nie próbowałam, ale skoro piszecie, że pijecie, a nawet polecacie, to spróbuję w przyszłym roku i ja. :)
      Daria

      Usuń