sobota, 10 lipca 2021

Czerwiec na prerii, poniekąd - cz.V

Niedziela zaczęła  się o 6.00 rano, no choćbym nie wiem jak bardzo chciała, nie jestem w stanie pospać dłużej. Psy, kotu wylegiwały się w łóżku i w pobliżu. Na zewnątrz ciepło i słonecznie, co stwierdziłam empirycznie. Pachniała skoszona, wilgotna trawa.

Postanowiłam niedzielę uczcić relaksem i nietykaniem roboty jakiejkolwiek. Wyległam najpierw na werandę, gdzie słońce rzucało kolorowe refleksy przez szybki. 



Niestety meszki dobrały mi się do skóry. Przeszukałam wszystkie szuflady kuchenne w poszukiwaniu olejku waniliowego lub goździkowego, niestety bez powodzenia. Natomiast pewna jestem, że olejek gdzieś jest. 

Jak zwykle z przyjemnością posłuchałam Radiowej Niedzieli w RL, kręcąc się po kuchni i przyległościach. W. coś szarpał już na zewnątrz, bezgłośnie z powodu niedzieli, ale zawzięcie. Ja niejako kontrastowo klapnęłam sobie na krzesełku pod oborą z "Bracią Łowiecką", którą kupuje W. jako myśliwy wierzący ale już niepraktykujący. Pismo to ma bardzo mądre artykuły, które polecam nawet a może nawet zwłaszcza przeciwnikom łowiectwa i traktującym myśliwych jak morderców wszystkiego co się rusza. 

W ostatnim numerze jest bardzo dobra analiza tematu promocji łowiectwa, problemów wynikających z braku wiedzy tych, którzy agresywnie przeciwstawiają się myślistwu jako takiemu. Poza tym jest artykuł o łosiach, które wyrządzają ogromne szkody w lasach zgryzając drzewa, zwłaszcza w młodnikach i szkółkach. Łosi mamy zdecydowanie za dużo, a ich apetyt jest niezaspokojony. Jest także opisana działalność Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie, gdzie mówi się o zagrożeniach związanych z rosnącą populacja wilków. Oczywiście analiza tematu prowadzi do wniosków zupełnie odmiennych od tych, które upowszechniają przeróżni obrońcy wszystkich istot. Z apartamentowca czy blokowiska cudnie broni się przyrody, nie znając skomplikowanych zależności w niej panujących. 

Ja sobie postanowiłam, że napiszę kiedyś artykuł o temacie bardzo medialnym dwa lata temu czyli o tygrysach zatrzymanych na granicy białoruskiej, z czego zrobiła się afera, w wyniku której wylansowała się dość kontrowersyjna postać czyli dyrektorka poznańskiego ZOO. Opiszę to przede wszystkim dlatego, żeby obnażyć manipulację mediów, nieprawdopodobny rzyg hejtu i oskarżeń, jaki wylał się na naszych kolegów oraz dlatego, że flaki mi się wywracają, jak słyszę jaka to pani dyrektor bohaterska i kochająca zwierzęta, o czym sama ona opowiada z wielkim entuzjazmem. Jak było naprawdę, wiedzą nieliczni, a powiedzieć nic publicznie nie możemy, bo postepowanie prokuratorskie trwa. 

Postanowiłam zmienić miejscówkę, przy okazji dostrzegłam, że W. szalał dzielnie wyrywając zielsko. Trwając we wstręcie do pracy fizycznej poszwendałam się chwilę po terenie, z aparatem.





                                              Rosa carpatia






Następnie umościłam się w moim Kąciku Dumania, czyli na krzesełku pod brzozami przy bramie zadniej. Pogoda była wymarzona, nie za gorąco, lekki wietrzyk poruszał listkami, na tle błękitnego nieba płynęły obłoczki. Powodowało to u mnie stan szczęśliwego letargu. W kościele, na który miałam także widok kończyła się msza, ruszały samochody, które bezgłośnie dla mnie przemierzały niewidoczną stąd drogę, wyglądały jak ciemne błyszczące gigantyczne żuki. 

krzesełko trzeba dostosować przez umieszczenie na nim poduszek.




 

Maszka przygalopował do mnie, pokręcił się i razem poszliśmy obejrzeć dokonania W. który wycinał sierpem resztki trawy nieskoszonej przez Bertę w okolicy płotu bożenkowego. Temperatura rosła, owady gryzły. 

Jedna z brzózek z kolekcji oraz kasztanowiec siny



Ambrowiec oraz klon Paldiski, który z uwagi na swoje powycinane liście może robić za japoński :) A odporny jest na wszystko, bo pochodzi z Estonii


Złotolistna odmiana krzewuszki i robinia Małgorzaty nie ostra jak cholera, bo wiatr akurat zawiał


Tu artefakty po poprzednich właścicielach. W. tu planuje kolekcje rojników



Dyptam i lipa u dalszych sąsiadów


Tunel foliowy według modelu z obecnego sezonu. Widać je w
wielu miejscach, może rzucili do marketu :)

                                                Dom Zły



                                                Rondo AWR


Ogród we fragmentach


Rabata pod dereniarnią







Zastosowałam preparat z filtrem UV 50+ i na całe szczęście. Wieczorem okazało się, że malutki fragment skóry, gdzie preparat nie sięgnął, był różowo-czerwony. W. natomiast smażył się swoim zwyczajem bez ochrony, jedynie wypryskany odstraszaczem na owady ssąco-kłujące. Jakoś tak od niechcenia wyrwałam kilka kęp trawska w okolicach małpiarni i  wyszło, że wypieliłam całkiem spory fragment. 

Oburzona własną niekonsekwencją poszłam sobie na werandę. Tu z kolei był widok na jakieś drapieżniki kołujące nad polami w poszukiwaniu obiadu. Bocian szybował nisko nad łąką. No sama się dziwię, że takie rzeczy się dzieją naprawdę, bo zwykle takie opisy się czyta w kiczowatych opowiadaniach o miastowych, co to sobie kupili dom na wsi...oh, wait! 😄 


Dzień niby leniwy, ale mijał dość szybko. W. wyjrzał z zarośli i oznajmił, że czas na posiłek. Tym razem u mnie na talerzu wylądował łosoś a W. spreparował policzki wołowe ugotowane przez Biedronkę. Do tego sałata i zaległy urodzinowy szampan W. 



Mieliśmy zabrać całą zastawę pod małpiarnię, żeby spożyć posiłek na powietrzu, ale w RL zapowiedziano właśnie audycję poświęconą Janowi Kaczmarkowi, co spowodowało, że przyspawaliśmy się do krzeseł i podkręciliśmy głośność. Na początek gruchnęło "Rycerzy Trzech" a my zaakcentowaliśmy chóralnie, że "wszystkim nam się Oleńka podoba".

Wszystkie piosenki nadane w tej audycji były ucztą, porcją wspomnień z młodości czy też dzieciństwa w zależności od kategorii wiekowej. "Do serca przytul psa" to chyba proroctwo tego, co teraz mamy: beton, syf i katastrofa ekologiczna.

W. po obiadokolacji poszedł jeszcze odchwaszczać, co uznałam za jakiś rodzaj autodestrukcji. ja sobie z aparatem wędrowałam w niskim zachodzącym słońcu. 









Róże dopiero zaczynają. gęstokolczasta i Canary bird chyba







I wszystko przebiegało zgodnie z planem, ale coś mnie opętało z tak zwanego nienacka. Otóż tak jak stałam, w sukience i boso zaczęłam rwać gigantyczne trawsko na rabacie zamykającej kwadrat przed domem, tam gdzie rosną bukietówki i czarne bzy. Zajrzenie bowiem pod spód roślinności spowodowało zmianę perspektywy i uwidocznienie  faktu, że trawa z góry wygląda groźnie, gęsto i nieprzebycie, a od dołu prezentuje rachityczne kępki, których jak mniemałam, łatwo będzie się pozbyć. Rwałam zatem jak wściekła wchodząc między hosty, wydłubując z irysów, maków i liliowców każde źdźbło. Nie wiem ile czasu trwałam w tym transie, ale...oczyściłam całość. Poparzyły mnie pokrzywy, podrapały róże i przytulia. W paru miejscach było ciężko. 

Zmierzchało właśnie, W. nadciągnął, stanął, wytrzeszczył zieleń swych ócz i stwierdził, że on tak bał się ruszyć to miejsce. A ja tak całkiem sama... Jeśli to skutek szampana, to W. rozważy dalsze, regularne dostawy.

Usatysfakcjonowana dowlokłam się pod prysznic, W. jeszcze w jakimś paroksyźmie poszedł z sierpem do Albiczukowskiego wycinać jakieś fragmenty zielska wokół roślin. Chciałam mu towarzyszyć z werandy, ale meszki w duecie z komarami postanowiły mnie zeżreć żywcem.  Poszłam więc do łóżka i słuchałam sobie audycji z udziałem p. Katarzyny Wodeckiej Stubbs, która opowiadała o płycie „Wodecki Jazz ’70 – dialogi”  https://radio.lublin.pl/2021/06/premiera-albumu-wodecki-jazz70-dialogi-rozmowa-z-kasia-wodecka/

Twórczość p. Wodeckiego jest bliska memu sercu, więc z przyjemnością zasypiałam przy dźwiękach muzyki. Kiedy wrócił W. to ja już nie wiem, ale chyba nie później niż c.d, który jak to bywa po niedzieli, n. w poniedziałek. 




2 komentarze:

  1. "No sama się dziwię, że takie rzeczy się dzieją naprawdę, bo zwykle takie opisy się czyta w kiczowatych opowiadaniach o miastowych, co to sobie kupili dom na wsi...oh, wait! 😄" Podoba mi się. 😄 😄 😄
    Niezłego dzieła dokonałaś, oczyszczając tę rabatę.

    OdpowiedzUsuń