niedziela, 7 lutego 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. XI

 Obudziłam się w niedzielę rano w dziwnej pozycji, wymuszonej przez rozliczne futrzaste cielska leżące tu i tam. W obawie przed przygnieceniem małego kota starałam się go omijać i w rezultacie wszyscy się wygodnie ułożyli, a ja   wygięta w paragraf  wyspałam się średnio. Chyba hotel sobie wynajmę, żeby się w samotności zrelaksować. A nie, wróć. Hotele zamknięte...

Przy śniadaniu słucham Niedzieli Radiowej w RL. Piękna rozmowa z Teresą Budzisz -Krzyżanowską o jej miłości do twórczości Norwida. Potem opowieść o ulicy w dzielnicy żydowskiej w Lublinie. 

O 10.00 przełączam się na Radio Nowy Świat na Manniaka po Omacku, gdzie znów pan Wojciech wypowiedział kilka miłych  słów wspomnienia o pani Renacie Lewandowskiej. 

Po zakończeniu programu wystawiłam głowę i konstatując, że nie pada postanowiłam poszukać jakichś tematów do fotografowania









Cześka łaziła po płocie w pobliżu.



Seria z mchami i porostami 








Kolejne gniazdo



Zaczyna kwitnąć wawrzynek wilczełyko




Ponieważ umówiliśmy się na popołudnie z Bożenką, około 13.00 po lekkim posiłku zaczęłam pakować prezenty. W. postanowił jeszcze podziabać w okolicy werandy. Wykąpałam się i zaczęłam szykować nam w miarę przyzwoite ciuchy. W. zorientował się, że nie mamy żadnego prezentu dla najmłodszego członka rodziny, ale wybrnęliśmy z tego przeznaczając flaszkę niezłej włoskiej brandy jako prezent na osiemnaste urodziny potomka. Co prawda naszła nas refleksja, że może to niestosowny prezent dla dziewczynki, ale liczyliśmy że to jednak chłopiec.  Możecie się śmiać, ale my ani razu o to nie zapytaliśmy. 

Wyszorowani, wypachnieni i ubrani prawie miastowo wyruszylismy z torbami podarków. U Bożenki stół zastawiony jak na wesele.  Nawet danie  na ciepło było w postaci gołąbków, które uwielbiam. W. zatem zaczął żałować, że cokolwiek jadł budząc swoimi ustyskiwaniami powszechną wesołość. Dziecko okazało się być chłopcem o imieniu Aleksander, więc prezent został przyjęty z podziękowaniami.

Niestety rozmowa zaczęła się od informacji, od której włos mi się zjeżył na grzbiecie. Otóż podobno córka SNa ma zamiar wiosną objąć w użytkowanie dom, więc uciążliwe o ile nie uciążliwsze sąsiedztwo powróci. Miny nam zrzedły i choć Bożenka zapewniała, że to tylko plotka, to humor popsuł mi się definitywnie. Co prawda W. racjonalizował twierdząc, że nikt w tej nędznej chałupinie bez wody i kanalizacji nie da rady mieszkać, ale kto wie, co się tym ludziom w głowach roi. Może remont planują? W. miał pewne plany związane z ta posesją, chciał ją bowiem odkupić od spadkobierców, ale zdaniem Bożenki sytuacja własnościowa jest dość skomplikowana. Poza tym SN chyba jeszcze żyje w tym Lublinie.

Michał zaprosił nas na zwiedzanie poddasza, które remontował, więc poszliśmy na górę, gdzie W. udzielał fachowych porad, a ja pozostawałam w niemym zdziwieniu na jaką cholerę ludziom takie powierzchnie mieszkalne. Oczywiście wyraziłam uznanie dla pracowitości Michała, który w wolnych chwilach sam wykonywał większość prac, ale zdania co do celowości tego wszystkiego nie zmieniłam. 

Za to wyczaiłam, że z okna jednego z pokoików zajmowanych kiedyś przez córki Bożenki widać wspaniale nasz ogród za domem, prawie jak z lotu ptaka. Muszę tu wpaść z aparatem, kiedy już będzie zielono i kolorowo od kwiatów. 

Wróciliśmy do stołu, Aleksander został nam okazany przez chwilę, potem trwały na zapleczu usiłowania uśpienia go, potem młodzi podrywali się co chwila i wybiegali do pokoju.  Rozmawialiśmy o sprawach bieżących, przy okazji dowiedzieliśmy się, że fakt że nasz pas zieleni przed płotem nie jest regularnie koszony wzbudza jakieś dyskusje wśród mieszkańców wsi. Michał stwierdził, że czasem sam kosił, żeby ludzie nie gadali. Żachnęłam się i stwierdziłam, że to doprawdy dziwne że tutejszym góry śmieci w lesie nie przeszkadzają, wyrżnięte w pień piękne sosny wokół cmentarza, a polna roślinność na kawałku terenu u sąsiadów budzi takie emocje... Nigdy nie pojmę tego przedziwnego poczucia estetyki oraz chęci komentowania cudzych spraw. 

Ponieważ wiedzieliśmy, że młodzi cierpią na chroniczne niedospanie, około 19.00 podziękowaliśmy wylewnie gospodarzom i zebraliśmy się do wyjścia,  w objęciach flaszkę bimbru produkcji własnej. Po omacku dotarliśmy do domu wymieniając po drodze uwagi dotyczące prawdopodobieństwa zagnieżdżenia się zstępnych SNa za płotem. W. był zdania, że to jednak plotka, ja jak zwykle już rozpoczęłam martwienie się. 

W domu przebudziliśmy towarzystwo, które leniwie lub w podskokach opuściło cztery ściany domu. 

Najedzeni byliśmy jak bąki, więc resztę wieczora przesiedzieliśmy z lekturą i herbatą, a c.d. już czekał, żeby po raz dwunasty n. 

6 komentarzy:

  1. Seria z mchami i porostami super!!!

    Mentalność na wsi chyba wszędzie taka sama: my utrzymujemy naszą łąkę w odpowiedniej kulturze, koszona dwa razy w roku, sporadycznie trzy razy. Ale pierwsze koszenie najwcześniej w połowie czerwca. (Nie mówię oczywiście o ścieżkach czy kawałkach jakoś zagospodarowanych.) Więc naszym sąsiadom żółć się psuje przez ileś tygodni od patrzenia na ten ekosystem, a po czerwcowym koszeniu rzucą nam uwagę "No, teraz to od razu lepiej." Ale jakoś nie mają wyrzutów sumienia, gdy butelki po swoim alkoholu przerzucają na naszą działkę, a dzieci ich znajomych regularnie przerzucają do nas folie po słodyczach. Nie mają problemu z tym, że ich psy załatwiają się u nas pod naszą nieobecność. Albo z tym, że sprzątając kojec owczarka, przerzucają jego kupy do nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dario, no właśnie. W. mi tłumaczy że to wynika z głeboko zakorzenionego poczucia ucieczki od paskudnego obejścia z dołem na gnojowicę w dawniejszych czasach. Teraz kostka bauma, trawa symbolizuje status, że u nas się po g...nie łazi. Sobotnie koszenie to rytuał i można dumnie popatrzeć na nizutką murawę jako symbol "porządku".

      Usuń
  2. Edukacja ekologiczna w narodzie leży i kwiczy...Obywatele nie dostrzegają urody dzikich kwiatów, bo to chwasty. Podwórko najlepiej wybetonować a drzewa wyciąć, bo liście lecą i śmiecą. No a w ogóle jeśli czegoś zjeść nie można, znaczy jest niepotrzebne. Nawet nie trzeba z Warszawy wyjeżdżać, żeby takich ludzi spotkać.
    Ogród w kolorze sepii, piękny jak zwykle. Nawet chałupa i Cześka wpisały się w koloryt :-).
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, to niestety jest pokłosie mizernej edukacji w ogóle. Braku wzorców i tłumaczenia od przedszkola. Urzadzania się w swojej własnej d... a po mnie chocby potop.
      Ciekawa jestem jak tam jest teraz, mieliśmy jechać ale te śniezyce jakoś nas odstraszyły :)

      Usuń
  3. Bo porządny ogród to kawałeczek niziutkiego trawnika i betonowe płytki. No ewentualnie jakieś tuje przy ogrodzeniu, ale też bez przesady. A nie zielsko, a w tym zielsku robactwo się gnieździ. A śmieci w lesie to normalne, bo dziadek tak robił, ojciec tak robił i jeden z drugim dalej tak robi. Cóż, pewne rzeczy się nie zmienią zbyt szybko.
    Róbcie swoje i się nie przejmujcie, chociaż wiem, że to wkurza. A może SNy faktycznie to sprzedadzą?
    Bożena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wygląda na to Bożenko, że u nas to wszytsko wyjatkowo wolno się zmienia. Im lepsza zmiana tym wolniejszy proces...
      Robimy swoje, oczywiście, bo przecież c.d i tak dalej :) Gdyby udało sie odkupić ten SN-owy chudy dobytek, to duży kamień stoczyłby się z mojej duszy. Ale ta sytuacja własnościowa tam jest jakaś popaprana.

      Usuń