niedziela, 7 lutego 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. XIII

 W nocy kiepsko spałam, pewnie to konsekwencja ogólnie słabej kondycji psychicznej. Pół nocy przewracałam się w łóżku, usiłowałam czytać "Siedlisko" na poprawę nastroju. Od rana lało, w dodatku zerwał się wiatr.  



Ponieważ na czarne myśli najlepsza jest jakaś galernicza robota, chciałam już wyleźć jak najszybciej na zewnątrz. Dopiero około 10.00 deszcz ustał i mogłam kontynuować prace ziemne w okolicach Albiczukowskiego. 

W. wytyczył mi front robót, zatem zajełam sie przekopywaniem terenu, wytrząsaniem perzu, natomiast W. udał się robić architekturę krajobrazu w okolicach małpiarni. Polegało to na zrywaniu darni w miejscu, gdzie do tej pory zaczynała się ścieżka, którą wcześniej pokazywałam i którą W. w pierwszej wersji zamierzał zlikwidować. Teraz koncepcja ewoluowała w kierunku zmiany kształtu ścieżki, która teraz miała ścinać róg rabaty odchodząc od ścieżki ceglanej zaraz za narożnikiem domu. 

Tu, gdzie W. zrywał darń miała powstać jakby mini rabata kwasolubna na dwa kiścienie oraz fortegillę, z czym już nie dyskutowałam, bo W. od razu wchodził w tony "co bym nie zaproponował, to tobie sie nie podoba".  Postanowiłam wobec tego otworzyć ciemny umysł na nowatorskie pomysły i nie zgrzytać przy tym za głośno zębami.

Rabata owszem powstała. Pomogłam przy wybieraniu perzu również i tam, wywaliliśmy cztery worki torfu i kompost, przemieszaliśmy, a na zakończenie otrzymałam zadanie posadzenia roślin. 


Tu przy okazji widać, gdzie wylądowała folia z małpiarni.

W. tymczasem wrócił na front, gdzie na odzyskanych terytoriach już sadził marcinki oddzielone od kęp matecznych. Generalnie teren wyglądał tak






Chciałam pozabiezpieczać róże okryciem ze zrębek, przynajmniej niektóre, to co bardziej wrażliwe, ale W. już mnie wołał, żebym jeszcze na tej nowej rabacie powtykała jakieś wygrzebane z dna samochodu cebule przebiśniegów, wsadzilam też wydłubane z perzu zapomniane iryski miniaturowe z okolic Angielskiej.

Wreszcie porywam taczkę i wożę zrębki, które leżą na hałdzie od ubiegłego roku przy drodze wjazdowej. Oko moje zawiesiło się na drugiej grupie róż przed bramą, po przeciwnej stronie do tych oczyszczonych wcześniej. Tu róże są większe, latem kwitną na biało. Biorę zatem widły i dziabię wokół, ale tu jeszcze trudniej wbić się w grunt, który jest ubity i bardziej piaszczysto- żwirowy. Wiele nie zdziałałam, ale dosypałam wór obornika i też dosadziłam już ostatnie irysy. Na zakończenie wysypałam zrębki i obejrzałam efekt finalny. W róże właziły jakieś badyle zza płotu, więc przy pomocy ręcznej piłki powycinałam je wciskając się między deski płotu a pień tego klonu, co to go W. chciał kasować a potem wpełzając pod krzaki róż. 




Chodząc po coraz bardziej rozmokniętej drodze kilkakrotnie OMC nie wywaliłam się spektakularnie. Deszcz padał, a wiatr wył w różnych tonacjach.


Wróciłam do ogrodu i dostrzegłam, że W. zmienił miejscówkę. Siedział teraz pod stodołą i walczył z bambusem, który w tym wilgotnym cieniu poczuł się na tyle doskonale, że zaczął zagłuszać inne rośliny.  W. wyrywał go jak perz, ale odkładał wyrwane fragmenty pieczołowicie do wora, poniewaz zamierzał sporządzić sadzonki.


Ja jeszcze podosypywałam zrębki pod róże i zmoknięta oraz ubłocona i zziajana poszłam do domu. Okazało się, że to już wpół do drugiej po południu. Telefon zabrzęczał, a miła pani poinformowała mnie, że jest już gotowa półka do odbioru. Poprosiłam, żeby zostawili ją w magazynie, bo na razie nas nie ma, a W. potem podjedzie i odbierze. Oczywiście półka do domu miejskiego, niezbędna w obliczu stale powiększających się zbiorów księgarskich.  

Odgrzałam obiad dla W., ponieważ głodny właśnie wszedł. Dla siebie usmażyłam stek z tuńczyka.

Po posiłku W. pojechał po zakupy, a ja sprzątnęłam kuchnię i udałam się pod prysznic. 

Wieczorem dyskutowaliśmy na temat prac podłogowych w kuchni. Na razie sytuacja przedstawiała się nienajlepiej, ponieważ Wiesio obdzwonił trzech fachowców i żaden nie ma czasu albo nie wyraził zainteresowania wykonawstwem. Odpytany telefonicznie kolega W. , czynny budowlaniec jednak tchnął w nas nadzieję, bo stwierdził, że może mu ludzi dać. Zastanawiamy się więc nad logistyką. Trzeba załodze dać dach nad głową i wikt, no i trzeba dopilnować roboty. W. zatem na miejscu jest niezbędny. 

Wymierzyliśmy powierzchnię i zaczęliśmy zastanawiać się nad dalszymi przeróbkami, demontażem ściany między kuchnią a sienią i w ogóle całego tego badziewia , którym są ściany obite. O ile ściany są z ładnych bali, to można by było je zabezpieczyć tak jak w łazience i sieni bezbarwnym lakierem i byłoby pięknie. Nad zlewem i blatem roboczym chciałam przykręcić szklaną płytę zastępująca kafelki. Kupimy nowy stół i krzesła, nowy zlew, jakieś szafki...Ojojoj...

Płytek wyszło jakieś 30 m2 na samą kuchnię, a W. jeszcze krzyczał, że w sieni prowadzącej na werandę też trzeba będzie takie położyć, skoro ma to być jedno pomieszczenie z kuchnią. I przewód kominowy nad kuchnią trzeba obudować. No, już sobie wyobrażam ten rozp..., bałagan znaczy się. 

Z głową pełną pomysłów, wątpliwości i pytań idziemy spać, aby c.d. mógł sobie n. wśród dobiegających z radia prognoz o nadchodzących mrozach w postaci Bestii ze Wschodu...




6 komentarzy:

  1. No to czeka Was niezła rozpierducha w domu... Ale jak robić remont to konkretnie :-)
    Współczuję tej niepewności z SN :-( My też mamy takie mało przyjazne sąsiedztwo na naszym ROD. Czasami odechciewa mi się tam chodzić.
    Odniosę się jeszcze do ogrodniczych gustów... To jest chyba jakaś ogólnonarodowa tendencja? I te żwirkowe ogrody... Masakra jakaś!
    Trzymajcie się ciepło :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam ostatnio "Absolwenta" z Hoffmanem i co zobaczyłam: w mieszkanku, które Benjamin wynajmuje w pobliżu kampusu, w okienku jest taki właśnie układ szprosów jak w oknach Waszej werandy, tylko bez kolorowych szybek. Chyba Wasza weranda mocno weszła mi w podświadomość. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam Was za energię i pracowitość w takiej porze roku... mnie kiedyś zdarzyło się w lutym grzebać w ogrodzie ale wtedy było ciepło. Życzę pomyślnego rozwiązania sąsiedztwa z SN, może faktycznie da się kupić? Byłoby kolejne "pole" do działania. /AlaSz/

    OdpowiedzUsuń
  4. Matkoicorko, ile mam zaległości! Dziś wieczorem uzupełnię, bo szczerze mówiąc zdurnialam na widok bezśnieżnej aury w notce z 7 lutego i zanim cokolwiek zrozumiałam, to zalało mnie Poczucie Winy i Straty...
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
  5. Całościowo pragnę skomentować nadrobione zaległości, dla porządku w punktach :)
    1.Piosenkę "Młynek kawowy" znam i lubię od dawna, a słyszałam ja nieraz w Trójce nieboszczce.
    2.Bardzo piękna opowieść o podrzucaniu nornika z chęcią wcelowania go do kawy! Moje koty miały taki czas, że schodząc w nocy ze strychu przynosiły do domu gryzonie ogrodowe i instalowały się z nimi pod naszym łóżkiem, po czym przystępowały do konsumpcji chrupiąc i mlaskając w nocnej ciszy. To już nawet nie trzeba horroru śnić.
    3.Przepięknie wygląda weranda od wewnątrz, taka słoneczna i ciepłoprzytulna.
    4.Superowe plany kuchniosieniowe, ależ to będzie rozp... oj, chciałam powiedzieć rozkwit i postęp!
    A w ogóle to dziś mamy Dzień Kota, czy coś tam takiego, a jednocześnie u nas są 11 urodziny Kory i tylko Burek nie ma żadnego święta i na pewno o tym wie, celebrując swe poniżenie i poczucie winy.
    A Bestia ze Wschodu, o której piszesz w zakończeniu jak przylazła, tak się rozsiadła wielkim białym dupskiem i ani drgnie. My jesteśmy zasypani po uszy, a dziś rano było znów ze 20cm nowego śniegu i sypie cały dzień!
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaprawdę wykonujecie tam galerniczą pracę. Na szczęście z przerwami na harówkę w mieście ;)
    Chylę czoła.

    OdpowiedzUsuń