niedziela, 7 lutego 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. XII

 Poranek poniedziałkowy spływał deszczem. W. po śniadaniu wybrał się więc na małe zakupy oraz po tabletki na odrobaczenie dla małego kota. Powiedziałam, żeby jechał do naszej wsi gminnej a nie do Wisznic, bo lecznica dr Więcka jest mi przynajmniej znana od jakiegoś czasu. A w Wisznicach albo zamknięte albo obsługa jakaś niekumata.

Mimo chłodu usiadłam zakutana w gruby szlafrok na ganku i popijałam kawę. Miałam zamiar poobserwować ptaki, ale udało mi się cyknąć tylko jednego oraz wiewiórkę.



Po chwili nadbiegł Maszka od strony ogrodu z jakimś trofeum w zębach. Wyglądało to na coś większego od myszy. Zwłoki zostały rzucone mi pod nogi, ale gdyby Maszka na tym poprzestał, byłoby dobrze. Niestety dla zaakcentowania swojego bohaterstwa zwłoki były wielokrotnie podrzucane dość wysoko, na tyle zamaszyście, że musiałam odejść pare kroków od ganku, bo bałam się, że za którymś podrzutem albo wpadną mi do gumofilca albo, co gorsza do kubka z kawą. Wreszcie wpadły pod ławkę i maszka uznał, ze idzie na dalsze polowanie. Przyjrzałam się nieszczęsnemu zwierzakowi, który po sprawdzeniu w necie został zidentyfikowany jako nornik zwykły.  Mam wrażenie, że gdybyśmy tu mieszkali stale, Maszka wytłukł by wszystkie gryzonie w okolicy. 

Zmywałam właśnie w kuchni, kiedy najechał W. Zeznał, że we wsi gminnej są dwie lecznice naprzeciwko siebie i nie wie czy był u Więcka czy o tego drugiego, ale tabletki kupił, zatem zostały one zaaplikowane małemu potworkowi, który od rana szalał z Cześką po domu.

Przegryźliśmy coś i W. zaproponował, że skoro przestało w zasadzie padać, to zabierzemy się za czyszczenie rynien. Miał, jak wspomniałam, specjalne ustrojstwo zamocowane na teleskopowym kiju, które miało nam pomóc w ww. czynności. 



Ubraliśmy się zatem, W. rozstawił drabinę, którą ja mialam dociążać w celu stabilizacji a W. miał dokonywać wywalania zawartości rynien. Niestety szybko się okazało, że ustrojstwo nam się w żaden sposób nie sprawdzi, bo rynny nasze nie opierają się na rynajzach, a mają od środka takie pręty-poprzeczki łączące jej brzegi. Zatem przemieszczanie czegokolwiek środkiem rynny jest wykluczone. Chcąc, nie chcąc W. misiał wydłubywać zawartość rynien łapą.  Musiałam uchylać się przez lądującymi tu i tam pecynami mokrego kompostu z resztek liści i igieł modrzewiowych.

Przenosiliśmy stopniowo drabinę wokół domu i W. bohatersko wywalał wszystko szorując po dnie łapą odzianą jedynie w rękawicę ogrodniczą.

Po zakończeniu prac zbieram te pecyny, które rozmaźgały się na ścieżce, a potem zbieram puste doniczki, worki po kompoście i zrębkach oraz rozliczne śmieci. Czas pobytu na wsi powoli dobiegał końca, zamierzaliśmy wywieźć doniczki i worki, które są wielokrotnego użytku. Doniczki znosiłam w jedno miejsce przy placyku biesiadnym frontowym, worki składałam razem i zwijałam w rulony. 

W. tymczasem zabrał się za winorośle w małpiarni. Niestety sporo pędów poraził mączniak i W. zamierzał wyciąć wszystko, a moim zadaniem było wyzbieranie dokładne tych ścinków i spalenie w piecu celem ograniczenia rozprzestrzeniania się zarazy. W. tymczasem znów wrócił do tematu ścieżek i twierdził, że zrobi rysunek poglądowy, ale zorientowałam się z opisu słownego, że ścieżkę odchodzącą przy małpiarni w stronę różanek zostawi, ale nada jej inny kształt.

Po 3 latach wreszcie zdaliśmy stare zasłony, służące jako cieniówka na czas zlotu w 2017r. Płótno było już zetlałe i spleśniałe miejscami, więc nadawało się jedynie do wywalenia. Na zakończenie zdjęliśmy folię leżącą na ziemi i zabezpieczającą przed przerastaniem chwastów i przenieśliśmy ją w inne miejsce, gdzie W. planował wykończyć perz i pokrzywy. Co prawda we wczorajszej rozmowie Bożenka zdradziła, że u niej picie pokrzywy miało zbawienny wpływ na objawy klimakteryjne, zatem powinnam ją może zacząć hodować...

Zadzwonił Wiesio z informacją, że chętnego na zrobienie u nas podłogi w kuchni niestety nie znalazł. Za to ma kolegę gotowego wycyklinować nam podłogi w pozostałych pomieszczeniach. W. uznał, że cyklinowanie to zrobimy, jak uporamy się z brudną robotą w kuchni, więc znów z braku fachowców plany pozostały planami.

Po zakończeniu działalności w małpiarni W. udał się na front, chcąc kontynuować prace w okolicy werandy. Ja wróciłam do domu i zajęłam się obiadem, który zjedliśmy dość szybko chcąc wykorzystać jeszcze chwile jasności na zewnątrz. Wspólnie przystąpiliśmy do porządkowania i wyrównywania terenu przekopanego już przez W. wcześniej. Wyrywałam perz ze skraju Albiczukowskiego dziabiąc zawzięcie widłami i patrząc z przyjemnością na pusty teren, który jakże miło będzie zapełniać roślinami. Psy przyszły i usiadły na zrytej ziemi patrząc dobrą chwilę na nasze wyczyny. Wymienialiśmy różne myśli wśród których była i taka, że to trochę przykro słuchać od sąsiadki, że u nas tak zarośnięte (oczywiście dlatego, że rzadko jesteśmy) , bo w sumie włożyliśmy sporo pracy w ten ogród  i chyba widzi różnicę między tym co teraz a tym, co zastaliśmy 10 lat temu. W. stwierdził, że pewnie że widzi, ale tu panują inne gusta i wystrzyżony do ziemi trawniczek to synonim schludności. A gęste i swobodne rabaty to nieład i "zarośnięcie". Ogólnie jakoś nie byłam w najlepszym nastroju, martwiłam się przyszłością w przypadku najazdu rodziny SN, nie wiedziałam jak to się wszystko potoczy. Już przyzwyczaiłam się do myśli, że za płotem mamy pustą działkę i święty spokój. Czy to się wkrótce skończy?



To przeryte szpadlem to koryto przyszłej ścieżki 



W końcu zapadł zmierzch, wróciliśmy zatem do domu, gdzie pozostało nam tylko wykąpać się i przy wieczornym posiłku wypoczywać po trudach dnia. W RL audycja o planach naszego nierządu wpompowania jakichś pieniędzy w...byłe PGRy. Po tylu latach od likwidacji teraz będa remontować rozwalające się świetlice, domy i nie wiadomo co jeszcze... Popieprzony jest ten kraj. Póki co trzeba iść spać, bo c.d. bardzo juz chce n.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz