niedziela, 13 czerwca 2021

Czerwiec na prerii, poniekąd - cz.I

 Zanim przejdę do nowej relacji, chciałabym skomentować statystyki odsłon moich wpisów. Zastanwiam sie dlaczego w sytuacji, kiedy zamieszczam dwa odcinki w krótkim odstępie czasowym, tak jak ostatnio (tego samego dnia), wiekszość odsłon dotyczy ostatniego chronologicznie odcinka, a niewiele osób czyta poprzedni, choć też jest nowy. Majowo-...ujowo cz.II ma dziś 3 odsłony, a Majowo-...ujowo suplement ma 8, mimo że ten wcześniejszy jest długi i okraszony sowicie zdjęciami. Może to ten licznik odsłon tak działa, że jak sie czyta dwa posty ciurkiem, to odlicza tylko ten najnowszy.... ❓❓❓ No, mam nadzieję w każdym razie że Ci, którzy sie jeszcze nie zniechęcili czy nie obrazili czytają wszystko :)

A teraz już ad rem.

Z okazji święta i dnia wolnego od pracy tradycyjnie zaplanowałam kilka dni urlopowych, choć poczatkowo nie było wiadomo kiedy wyjedziemy. Data mojego drugiego szczepienia przypadała na 3 czerwca, czyli właśnie w rzeczone święto. Próbowałam przełożyć telefonicznie, ale to senne marzenie. Na infolinii poinformowano mnie, że datę szczepienia można zmienić jedynie w punkcie szczepień. Punkt szczepień  miał chyba wyłączony telefon, ponieważ niezależnie od pory dnia, był on "czasowo niedostępny" 

Ponieważ W. miał termin na 1 czerwca, obiecał, że spróbuje przy okazji zadziałać coś w sprawie przełożenia mojego terminu. Zadzwonił owego dnia do mnie i poinformował, że zmiana terminu odbywa się wyłącznie w jakimś miejscu przy Rondzie Waszyngtona (nie żeby jakoś blisko punktu szczepień), wobec czego polazł to tego miejsca, zastał kolejkę na jakies 20 minut, aktualnie kiedy dzwinił stał już 10 minut, zaopatrzony w picie i sezamki, a za nim już kolejka następnych delikwentów na jakieś 40 minut. Pewnie takich przekładaczy było więcej. Udało mu się finalnie ustalić, że mogę być zaszczepiona 9 czerwca. No i dobrze. To już będzie po powrocie. Za chwilę dostałam sms'a oraz wiadomośc e-mail o nowym terminie.

Zatem we środę już byłam na urlopie, W. jak zwykle nie do końca i latał jak kot z pęcherzem w sprawach firmowych. Ja posprzątałam w domu, zrobiłam dwa prania, podlałam doniczkowce i spakowałam rzeczy do zabrania. Tak czy inaczej wyjechaliśmy finalnie około 15.00, co budziło we mne uzasadnione obawy, że trafimy na gigantyczny korek wyjazdowy z Warszawy, ponieważ obwodnica jeszcze przez jakiś czas nie bedzie w pełni funkcjonalna, tunel na Ursynowie podobno dopiero pod koniec roku uruchomią....

Ładunek na samochodzie nie był tym razem wybitnie imponujący, raptem kilka krzaków, aczkolwiek słusznych rozmiarów, w tym odzyskowy berberys z jakiegoś likwidowanego terenu zieleni i tuja pod tytułem Szmarag Gold, która to odmiana, w odróżnieniu od klasycznego Szmaragda jakoś kariery sprzedażowej nie zrobiła. 

Trochę poprzepychaliśmy się w mieście i na dojeździe do trasy, wreszcie wjechaliśmy na  S17 na Lublin, potem w Rykach  skręciliśmy na Kock. Przez cały czas telefon W. dzwonił chyba z tysiąc razy.

Droga na Kock jest bardzo malownicza, ale brak tam jakiegoś miejsca na popas, kawę, odsikanie psów. Dotarliśmy jednakowoż do jakiegoś parkingu, gdzie niby widać było budynki o charakterze gastonomicznym, ale po zbadaniu bliższym okazało się, że bar opatrzony jest kartką: "przepraszamy awaria", która chyba wisiała już długo, a nikt specjalnie do usunięcia awarii się nie spieszył.  Stwierdziliśmy, że chyba bar po prostu nie przetrwał lockdownu.

Wyprowadziłam psy, które zrobiły co trzeba, Wańka wypiła chyba z litr wody, którą przezornie zabraliśmy, W. rozprostował nogi i po kwadransie ruszyliśmy w dalszą drogę.  Koty przebudziły się na moment i znów zapadły w sen przytulone do siebie w transporterze. Troche nas zdumiałą  informacja podana w serwisie radiowym, że kilka Polek zamieszkujących na Białorusi zostało uwolnionych od represji, a ich heroicznym wyczyczem było...upamiętnianie żołnierzy wyklętych. No to już kurde, nie mają te panie innych, ważniejszych rzeczy do dokonania...

Dojeżdzając na miejsce z niepokojem patrzyłam, czy aby plotki o zasiedleniu przez progeniturę SN domu po sąsiedzku nie sprawdziły się . Na szczęście podwórko wyglądało na bezludne od miesięcy. 

Ogród przywitał nas trawami po pas, oraz ofoliowaną paletą z płytkami podłogowymi na środku drogi wjazdowej, zaparkowaliśmy zatem w połowie drogi. Zapytałam W. czy moją propozycję zabrania Berty nadal uważa za tak bez sensowną jak twierdził jeszcze rano. Zaopatrzeni byliśmy jedynie w kosę spalinową, co wydawało się daleko niestosowne.

Zwierzaki uwolnione wlazły radośnie w krzaki. My też najpierw ruszyliśmy na spacer, tzn staraliśmy się wejść tam, gdzie sie dało. 





W. stwierdził, że za chwilę pojedzie jeszcze po jakieś zaopatrzenie, bo następnego dnia wszystko pozamykane.

Ja zajełam się rozpakowywaniem rzeczy oraz sprzataniem i zmianą pościeli. Z chlebaka w kredensie wyjełam jakieś totalnie zczerstwiałe i zapleśniałe kawałki pieczywa, więc musiałam jeszcze umyć całą szafkę.  Po odkurzeniu pokoi wziełam aparat, ponieważ chciałam jeszcze wykorzystać światło, a  to co rzucało się w oczy w niskim słońcu to nieprawdopodobne ilości kwitnących orlików. Czegoś takiego tu jeszcze nie widziałam. 


W trawach w  sadku kula czerwieni, czyli jedna z azalii, ale nazwy nie pamiętam.


Róża czerwonawa o zachwycającym kolorze liści


Krzewuszki w pełni obfitego kwitnienia


Różyczka podoborowa



Jeszcze ostatnie tchnienia bzów



I niezbyt spektakularne w tym roku kwitnienie irysów


Wraz z odpakowaniem sprzętu fotograficznego dotarła do mnie myśl, że w domu została ładowarka z zapasowym akumulatorem do aparatu. Co gorsza ten w aparacie był już na wykończeniu, zatem było jasne że na najbliższe 4 dni absolutnie nie wystarczy. Miałam co prawda jeszcze ze sobą kompakt (z ładowarką), ale tego aparatu używam tylko do ptaków i Księżyca, bo inne zdjęcia mi kompletnie nie wychodzą. No, poza tym miałam kilka obiektywów ze sobą, które pozostałyby bezużyteczne.

W. wrócił z zakupami i zmartwił sie wieścią o aparacie. Stwierdził, że jeśli znajdę w internecie w jakimś sklepie w Białej, Włodawie czy Parczewie stosowny sprzęt, to on w piątek pojedzie i kupi. Przyznam, że wzruszył mnie troską i obiecałam, że pogrzebię w necie w tym kierunku. 

Zjedliśmy rosół przywieziony z miasta, rozpakowałam zakupy i poczułam znużenie. W. jeszcze wędrował po terenie, ja już ułożyłam się pod kołdrą. Zasypiając słuchałam audycji w RL o wyludnionej wsi Pniaki w powiecie krasnostawskim. Pani redaktor rozmawiała z byłymi  mieszkańcami, próbowała nawet udać sie na miejsce, ale w pewnym momencie warunki przyrodnicze ją pokonały. Wieś generalnie nie stanowiła żadnej atrakcji dla nikogo, bo z dobrodziejstw cywilizacji doprowadzono tam jedynie elektryczność i to też stosunkowo późno. Nikt już tu na stałe nie mieszka.

Tu link do całej audycji https://radio.lublin.pl/2021/06/02-06-2021-agnieszka-czyzewska-jacquemet-cisza-taka-dookola/

Wańka spała na dworze szczęśliwa, koty też przepadły. Tylko Zębaczek przytulony sapał mi przez sen pod pachą.  Zobaczymy zatem wkrótce, co się wydarzyło, gdy c.d. nastepnego dnia n. 







12 komentarzy:

  1. Zuziu ja jak są odcinki to zawsze wolę zacząć od początku i uczciwie czytam wszystko. Fajna preria Wam się zrobiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maju, no to dobrze, bo chronologia jest tu ważna :)

      Usuń
  2. Też wszystko czytam... Tak sobie myślę, że może lepiej jest publikować posty dzień po dniu. Wtedy blogger będzie je traktował jak oddzielne wpisy.

    Ps. Chciałam się zapytać o lilaki. W tym roku słabo mi kwitły, a niektóre wcale. Zeszłe lato i jesień były mokre, więc wody im nie brakowało. Nie były też przycinane - jedynie przekwitnięte kwiatostany wycięliśmy. Wiesz może jak jest tego przyczyna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, może i tak trzeba zrobić, ja piszę jak mam wenę i nie zwracalam uwagi na sposób publikacji. U nas z lilakami nie było żadnego problemu. Kwitły wszystkie normalnie z wyjątkiem tego przy tarasie w miejskim, który miał może 1/2 kwiatów zeszłorocznych, ale uznalam, że może musi odpocząć po tak obfitym kwitnieniu. Jedyne co mi przychodzi do głowy to jakiś późny przymrozek który uszkodził pąki kwiatowe. No chyba, że w ogóle ich nie było...

      Usuń
  3. Zuzia, zmień sobie jeszcze w ustawieniach strefę czasową, bo teraz przy publikacji komentarza pokazało jakąś dziwną godzinę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytamy od deski do deski :-). Ogród piękny, nawet z trawą do pasa. Pielenie to moje ulubione zajęcie w ogrodzie, choć rzeczywiście Wasz ogród to wyzwanie :-).
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam wszystkie odcinki. Czerwiec to w wiejskim najpiękniejszy miesiąc.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka! ja czytam po kolei, ale lubię też wracać do dawnych wpisów.
    Ostatnie zdjęcie jak obraz namalowany,zauroczył mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też czytam wszystko, ale przyznam, że jak mi się narobi zaległości, to mam problem z odnalezieniem i uszeregowaniem wpisów tak, żeby były po kolei. No i w rezultacie często jest tak, że przeczytam najświeższy wpis, a potem dopiero do mnie dociera, że tam jeszcze wcześniej coś było i wtedy dogrzebuję się do reszty.
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja czytam wszystko po kolei. Dla mnie problemem jest to, że nie mogę sobie ustawić powiadomienia o nowych wpisach. Działa tylko powiadomienie o nowych komentarzach, nie wiem dlaczego. Z uwag technicznych: fajnie by było, gdyby tytuły wpisów w Archiwum Bloga po prawej były czarną czcionką, albo chociaż ciemnobrązową, bo żółta na zielonym jest kiepsko widoczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolor czcionki poprawiłam, mam nadzieje że lepiej jest teraz widoczna stopka czyli spis treści. natomiast z powiadamianiem o komentarzach to nie wiem, dlaczego tak jest. Przeszukałam ustawienia i nic nie widzę, poza czymś takim jak e-maile z powiadomieniami o oczekujących postach, ale to chyba musiałabym Wasze maile tu wpisać???
      Bardzo dziękuję za wszystkie uwagi związane ze stroną techniczno-wizualna bloga, bo ja to słabo ogarniam i wielu rzeczy nie widzę :)

      Usuń