sobota, 5 listopada 2022

Pażdziernikowa rekonwalescencja mentalna cz.I

 Generalnie obydwoje potrzebowaliśmy wyjazdu od jakiegoś czasu. Najpierw każde z nas pojechało w swoja stronę, ja nad morze nasze, o czym już wspominałam. A W. na Podlasie, ale to prawdziwsze niż nasze, czyli też poniekąd na północ. 

Z mojego pobytu zostały mi wspomnienia miłych chwil i zdjęcia 







Oczywiście zdjęć mam dużo więcej, ale nie będę spamować. Zrobię tylko małą reklamę: jeśli ktoś chce zatrzymać się w miłym miejscu, nieco dalej od centrum Ustki (ale tam wszędzie jest blisko), gdzie są pyszne śniadania, droga na plażę wiodąca przez las sosnowy i w ogóle miła okolica, to polecam pensjonat GreenHouse.

Wracając do wyjazdu wspólnego: nasz samochód nadal tkwił w warsztacie pomimo pierdyliarda zapewnień o rychłym końcu remontu, więc wyjeżdżając w sobotni październikowy poranek nie mieliśmy jakiegoś imponującego ładunku. Wcisnęliśmy dwa  egzemplarze użytkowej sztuki ludowej otrzymanej od kolegi z Podkarpacia, a pochodzących ponoć z Polesia. Zdjęcia zrobione jeszcze na "starym" miejscu czyli w domu kolegi.



Prawdę mówiąc nie bardzo wiedziałam, co z tymi eksponatami pocznę, ale liczyłam na natchnienie na miejscu.
Poza tym wieźliśmy żywotnika w odmianie Jantar.
Pogoda była taka sobie, ale nie padało. 
W. miękolił, że chce do Ryk, marudząc coś o dniach otwartych w Daglezji. Trochę wydawało mi się to podejrzane, ponieważ dni otwarte tam bywają zwykle we wrześniu. Ostatecznie widząc focha numer 5 zgodziłam się na wizytę, zjechaliśmy zatem z S17 i po zatankowaniu pojechaliśmy na ul. Zieloną.  Tam oczywiście pustki, dni otwarte były miesiąc wcześniej. Ale ponieważ W. jest znany właścicielom, to dostaliśmy pozwoleństwo na zwiedzanie ogrodu, w dodatku z psami.
Świetnie obsadzone i pielęgnowane rabaty zachwycają nawet, gdy większość bylin przekwitła.



























Po spacerze W. wlazł oczywiście do sklepu i za chwilę napchał jeszcze traw i jakichś bylin za moje siedzenie.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na jakimś Orlenie, bo W. musiał dostać kawę. Bar okazał się być nieczynny, na stacji nawet tych ichniejszych parówek nie było, pan z obsługi wyjaśnił, że od miesiąca żadnej nie sprzedali, więc wyłączyli urządzenie. Kawa z automatu była obrzydliwa, ale skuteczna.
Ostatni przystanek zrobiliśmy w znanym zajeździe w Wisznicach, gdzie W. zamówił obiad. Wreszcie wylądowaliśmy w domu, wypuściliśmy zwierzynę i poszliśmy oglądać ogród, gdzie oczywiście królowały trawy. 

Dom zimny, więc wietrzymy, bo na zewnątrz znacznie cieplej. Oczywiście rozpaliliśmy pod kuchnią, a ja po pobieżnym rozpakowaniu rzuciłam się do koszenia trawy. Potrzebowałam jakiegoś wysiłku fizycznego i skupienia myśli na czymś innym, niż w ostatnich tygodniach. Koszenie świetnie się nadawało jako odstresowywacz, W. zatem widząc desperacje na mojej twarzy wywlókł mi kosiarkę ze stodoły, dolał paliwa,  a ja ruszyłam spacerkiem wzdłuż drogi dojazdowej. 
W. po obchodzie ogrodu udał się po zakupy i odbiór obiadu. Ja kosiłam w transie, wjeżdżając w rabaty, ostrożniej tam gdzie trawa była wyższa i wilgotna, bo silnik trochę się przeciążał. Zgrzałam się już porządnie, ale odważnie wjechałam w Aleję Bzów odrobinę dalej niż poprzednio, wgryzając się w dziewiczy teren. Wykosiłam także przed werandą, dookoła Albiczukowskiego, w sadku, w różankach i wszędzie tam, gdzie dałam radę wjechać.  Zostawiłam za sobą ścieżki równo skoszonej trawy, podkreślającej kipiące roślinnością rabaty. Wreszcie nadjechał W. i kazał mi kończyć, bo obiad przywieziony z zajazdu był jeszcze ciepły. Ponieważ byłam czerwona na obliczu, spocona i z pianą na pysku, najpierw udałam się do łazienki, gdzie skonstatowałam, że W. kończąc wyjazd sierpniowy już beze mnie, nie wyłączył boilera, zatem woda grzała się przez dwa miesiące... Szlag mnie lekki trafił, ale byłam głodna i zmęczona, więc usiedliśmy do posiłku. 
Potem jeszcze przeszłam się po ogrodzie, obejrzałam także nowe słupy ogrodzeniowe u Bożenki, ponieważ najwyraźniej Michał zmieniał właśnie płot. 
Popołudnie było ciepłe, kolory października cieszyły oczy. Na drzewach mnóstwo dojrzałych jabłek, pigwa obsypana owocami. 
Wywaliłam pościel na zewnątrz, pozmywałam i ogarnęłam kuchnię, bo W. zrobił to po swojemu opuszczając dom dwa miesiące temu i jakieś myszy już zwiedzały kąty. Następnie udałam się pod prysznic. 
W. natomiast wypakował kupione trawy i rozstawiał w miejscach docelowych. 
Rozpakowałam zakupy i usiłowałam domknąć lodówkę, którą W. dla odmiany wyłączył przed wyjazdem i zostawił otwartą. Nie wiem, co się stało z drzwiami, ale blokowały się przy próbie domknięcia. W. wkroczył z nożem i coś tam dłubał, ale niewiele wskórał. Coś tam filozofował na temat skrzywionych zawiasów, ja wreszcie z użyciem pewnej siły zamknęłam drzwi i wszystko już wróciło do normy. Czasem proste rozwiązania są najlepsze.
Wstawiłam na płycie żarcie dla psów, usiadłam w ciepłej już kuchni, zapaliłam sobie świecę o zapachu "sandalwood" i siedziałam sobie słuchając radia i mieszając od czasu do czasu w garze. 
W. po ablucjach umościł się w łóżku, ja jeszcze przyuważyłam na ganku kota tubylczego, więc wyniosłam mu kolację. 
Wreszcie zestawiłam garnek na blat, przymknęłam szyber, żeby ciepło nie uciekało, pogasiłam światła i poszłam spać, licząc że c.d. tak szybko nie n.




12 komentarzy:

  1. Jaki piękny ten ogród w Rykach, OMG OMG!
    Cieszy niechęć społeczeństwa do orlenowskich parówek!
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ogród mają super! Mam nadzieję, że niechęć do parówek przerodzi się w powszechną niechęć do wszystkiego co obajtkowe.

      Usuń
  2. Zuziu ja zawsze czekam w nadzieji że będzie jak zwykle ciekawie i pięknie. Tym razem też tak jest. W Rykach miesiąc temu pewnie nie było tak kolorowo jak podczas Waszej wizyty. U Was też jest ślicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maju, cieszę się! zapraszam nieustannie. Pewnie miesiąc temu było bardziej bylinowo, teraz rabaty bardziej faktura roślin czarowały. Ale ten fragment nad stawem po prostu bajkowy.

      Usuń
  3. Zuziu, to pierwsze zdjęcie jest jak nie z tej ziemi. WSPANIAŁE!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Efciu, trafiłam, jak to się w żargonie fotograficznym mówi, na niesamowity warun! Powstał wał szkwałowy a jednocześnie za nim zachód słońca.

      Usuń
  4. Piękne zdjęcia! Też bym mękoliła o wizytę w Daglezji. A już móc obejrzeć ogród w takiej porze, gdy nie dość, że takie kolory, faktury i struktury :) to jeszcze nie ma innych zwiedzających. Mieć to wszystko tylko dla siebie: sama przyjemność! I oczywiście też odwiedziłabym sklep i załadowała kolejne rośliny za siedzenie, mimo że na braki nie narzekam. :D
    Pod koniec lat 90. odwiedzałam w Rykach koleżankę. Wspominała, że sąsiedzi zakładają jakiś duży ogród. Przeszłyśmy się koło ogrodzenia. Wtedy widziałam w zasadzie tylko iglaki. Czuję, że muszę tam wrócić i obejrzeć jak to wszystko urosło i się wypełniło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dario, faktycznie zwiedzających nie było, poza kilkoma osobami robiącymi zakupy w sklepie. Ja rozumiem, że nie ma czegoś takiego jak za dużo roślin w ogrodzie :) Koniecznie jedźcie przy najbliższej okazji, oczywiście bliżej jesieni, kiedy ogród jest at it's best :)

      Usuń
  5. Zuziu, swoimi zdjęciami sprawiłaś, że zatęskniłam za szumem morza.
    Byłam w Daglezji tuż przed świętem traw (we wrześniu) i wówczas jeszcze nie było tak pięknych przebarwień na drzewach, choć trawy miały już piękne kłosy. Ten ogród niezmiennie zachwyca. Część iglasta ogrodu wspomniana przez Darię, ta najwcześniej zakładana, stanowi teraz zaledwie część ogrodu. A jest jeszcze najnowsza część trawiasta, nie wiem tylko, czy jest już udostępniana do zwiedzania,.
    Tak dużych i pięknych rozplenic Black Beauty nigdzie indziej nie widziałam. Pozdrawiam. Elsi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, ja okolice nadmorskie odwiedzam nader rzadko, a już w charakterze turystycznym to prawie nigdy. A po sezonie to jest takie fantastyczne miejsce do relaksu. Nie ma imprezowiczów, hałasu, choć wypoczywających jest całkiem sporo, ale to trochę inny typ ludzi. Co do daglezji to zgadzam się w 100%. Od kilku lat obserwuję ewolucję tego ogrodu i jestem zachwycona efektami. Tam nie ma miejsca zaniedbanego.

      Usuń
  6. Pięknie uchwyciłaś duszę ogrodu, bartwy jesieni zachwycają i te kuszące trawy. Troszkę zazdroszczę wypadu nad morze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, kolory jesieni to wdzięczny temat do fotografowania. W tym roku październik był bardzo łaskawy. Ściskam.

      Usuń