W. oczywiście już przebierał nogami, aby rozpocząć sezon przetworowy na dobre. Póki co z domowych plonów nie było czego przerabiać, więc przy okazji zakupów zostały przytargane jakieś przemysłowe ilości wiśni. W. korzystając z ciepłej i miłej aury zaaranżował sobie warsztat przetwórczy w tylnej części samochodu zastępczego, tam gdzie Wańka ma swoją przestrzeń transportową.
Słoiki napełniał świeżymi owocami z dodatkiem naszej mięty i dopiero po zamknięciu słoików wstawiał do gotowania.
Bożenka w szale gotowania dla dzieci, które zjechały na weekend, zawołała nas po odbiór bułek drożdżowych z marmolada jabłkową.
Ja z kolei zamówiłam do kupienia preparat do drewna, ponieważ zachciało mi się pomalować ten fragment odeskowania, który spieprzył stolarz od siedmiu boleści i który (fragment, ale i stolarz) stanowił obiekt nienawiści i frustracji W.
Kolor, jaki wybrałam zatem na pociechę był kolorem zielonym. Marzył mi się taki głęboki, butelkowy odcień, ale to co zobaczyłam w puszcze przywiezionej przez W. przypominało raczej kolor trawy pomalowanej z okazji wizyty jakiegoś czynownika partyjnego w siedzibie koła gospodyń wiejskich, albo w fabryce nośników dreblinek w Sulęcicach, w której pracował zaopatrzeniowiec Bączyk.
Trudno, postanowiłam wypróbować na jakimś kawałku mniej widocznym i stwierdziłam, że na drewnie nie wygląda najgorzej. W. też trochę się krzywił na początku, ale gdy pomalowałam całość dwukrotnie, tak się rozochocił, że nakłonił mnie do pomalowania futryn w otworach drzwiowych między kuchnią a sienią oraz między kuchnią a salono-jadalnią. Sama z siebie pomalowałam futrynę drzwi witrażowych do sypialni (to cóż, że do góry nogami).
Zdjęcia zrobione w pośpiechu i w dodatku dopiero w październiku, więc z lampą i z bałaganem w kuchni, bo tu się czasem mieszka :)
Najostatniejszymi kroplami farby pomalowałam blat starego stołu ogrodowego stojącego przed werandą, wcześniej oczyściwszy tenże blat jakimś znalezionym z trudem kawałkiem papieru ściernego.
I wtedy zadzwonił telefon i nastąpił nieoczekiwany koniec lata. Sierpniowy c.d. w zasadzie jeszcze n. ale już tylko w wydaniu obrazkowym.
"...bo tu się czasem mieszka" :D Lubię!
OdpowiedzUsuńKolor zielony pasuje do witraża.
Fajnie, że W. się chce robić te wszystkie przetwory. A i widzę, że stosuje ciekawe metody zaoszczędzające czas i energię.
Niw zdążyłam nawet sobie tego malowania jakoś pooglądać. Z witrażem faktycznie fajnie się powiązało. W. ma obsesję na punkcie przetworów i jak zwykle eksperymentuje :)
UsuńNo ciekawie z tymi zielonymi wykończeniami, całkiem nieźle! /MaGorzatka/
OdpowiedzUsuńNo trochę przełamałam ten drewniany anturaż
UsuńBardzo fajnie z tym zielonym. /AlaSz/
UsuńSuper efekt ta zieleń,bardzo klimatycznie się zrobiło. /Ela/
OdpowiedzUsuń