sobota, 18 listopada 2023

Październik w powidłach cz. IV

 Rankiem W. przyglądał się trawom w Albiczukowskim. Trzeba przyznać, że z sypialni mamy pyszny widok. Pod samą werandą zauważył Cześkę, która skupiona gapiła się gdzieś z ziemię. W. zawołał do niej, kot odwrócił głowę w jego stronę i W. stwierdził, że mordę ma jakąś dziwną. Nie W. rzecz jasna, tylko Czesława. Po bliższym przyjrzeniu się doszedł do wniosku, że morda jest wymazana  krwią, czyli Cześka mordowała sobie w nocy różne niewinne stworzenia. 

Maszka za to korzystał z relaksu i możliwości spania do woli na łóżku, w fotelu czy na kanapie. Byle w pobliżu ciepłego pieca. 

W. pojechał po śniadaniu do Wisznic zaopatrzyć się w kolejne słoiki i zakrętki. Czekała nas bowiem jeszcze jedna partia powideł do zasłoikowania. Po powrocie W. jeszcze rozłożył warsztat nalewkowy, zlał płyn z owoców, a te zasypał cukrem. Słoje ustawił na piecu do następnego przyjazdu. Spiżarnia w Mrówczanym była już naprawdę imponująca. W. nawet dereń przetworzył w coś w rodzaju dżemu, ale ja mimo usilnej namowy W. jakoś nie chciałam go spróbować. Nie z powodu braku zaufania do talentów kulinarnych W. Po prostu smak derenia dla mnie jest zbyt wyrazisty. No coś mi w nim nie pasuje. Choć nalewki bywają całkiem pijalne. 

Uporaliśmy się wreszcie z ostatnią partią powideł. O ile garnki i patelnia dały się doszorować bez większego wysiłku, to została mi żeliwna gęsiarka z porządnie zaskorupiałą warstwą na dnie. Po namyśle postanowiłam zostawić ją do następnego przyjazdu. Do tego czasu miała się odmaczać w wodzie z płynem do naczyń. Zmywania i tam miałam po kokardę. 

Zebrałam jeszcze jabłuszka pigwowcowe leżące na rabacie pod krzewem prze domem, ale już nie zamierzaliśmy ich przetwarzać. Położyłam je zatem na ławce na ganku. Obrałam też zarażone chyba moniliozą owoce pigwy rosnącej przed werandą. Jabłka nam chorują, więc i pigwa ucierpiała. Kwitły niektóre chryzantemy.

                    


Jeszcze poszwendałam się po ogrodzie, sprzątając przy okazji pierdolniczki ukazane w filmie. To znaczy udało mi się zlikwidować ten pod klonem. Doniczki zostały poddane selekcji i te pęknięte poszły do wora śmieciowego. Pozostałe poskładałam i wyniosłam do obory jako przechowalnika wszystkiego. Wywlekłam z małpiarni nasz stary zlew, który poza tym, że jest stary to niczego nie można mu zarzucić. Stalowy, porządny, więc wyrzucić głupio. Może oddamy komuś, albo co... 

Udałam się do domu i przystąpiłam do pakowania. Maszka siedział grzecznie w sypialni i dał się prewencyjnie zapakować do Mrówczanego. Cześkę po dłuższej chwili odnalazłam za oborą, znowu w trakcie zamęczania jakiejś myszy. Zakrwawione tym razem bielutkie łapki i szaleństwo w oczach świadczyły o jej instynkcie drapieżcy. Kot ze wsi wyjdzie, ale wieś z kota...Dała się jednak przekonać i mogłam zanieść ją do miejsca tymczasowego  odosobnienia, gdzie czekał już na nią pręgowany kolega. 

Część słoików została spakowana, ale większość została.  Obejrzałam łazienkę i stwierdziłam, że porządkami w niej zajmę się następnym razem. Najbardziej jednak chciałabym zrobić docelowy remont tejże i mieć już jakieś bardziej estetyczne warunki. No, ale póki co musi być tak jak jest. Kiedyś mieliśmy do dyspozycji tylko krzywą sławojkę w krzakach. Na szczęście krótko.

Worek ze śmieciami umieściłam na werandzie, bo w samochodzie miejsca na niego już nie było. W. poleciał jeszcze do Bożenki z naszymi kluczami, bo okazało się, że od czasu remontu  jej komplet kluczy używany przez Mariana został u nas. A zawsze lepiej, żeby sąsiedzi mogli się dostać do nas w razie czego.

O 17.00 byliśmy już po obiedzie, umyci, spakowani i gotowi do odjazdu. Po drodze stały punkt programu czyli wizyta w zajeździe i spacer z Zębasem w okolicy parkingu. 

Dotarliśmy do domu bez przeszkód, a zatem do następnego razu! 



8 komentarzy:

  1. Przeczytałam i jak zawsze czekam na c.d. Ciekawa jestem kiedy w tym okresie jesienno-zimowym znowu wybierzecie się na wieś?
    Mnie ręce swędzą zwłaszcza do przycinania niektórych drzewek i krzewów. Bez liści lepiej widać ich strukturę. A niektóre posadziliśmy za blisko granicy i trzeba radykalnie ciąć, albo wyciąć w ogóle. Tarninę i R. multiflorę mam zamiar wykarczować do zera.
    No i kilkuletnia ozdobna wisienka japońska czeka na przesadzenie, wahaliśmy się cały sezon, kiedy to zrobić. Chyba teraz będzie dobrze.
    Daria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My jak zwykle pewnie będziemy improwizować, bo W. dokańcza klientów (taki ładny skrót myślowy) więc kompletnie nie wiemy, kiedy uda się pojechać. Najpóźniej pewnie w okresie świąteczno-noworocznym. Ja jeszcze wczoraj sadziłam ostatnie azalie w miejskim, póki ziemia nie zmarzła, to można.

      Usuń
  2. Nadrobiłam zaległości, jak zwykle! Jeszcze mi został filmik z poprzedniej części tej relacji, ale to muszę zwlec się z łóżka, włączyć laptopa i pozwolić się temu filmu zbuforować, bo na smartfonie ostrość mam nikczemną.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już się nie mogę doczekać. Święta idą, Zuzia na wieś pojedzie i może coś skrobnie :-)!! Hurraaa!!
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, nadrobiłam zaległości , już czekam na nowości . Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń