sobota, 10 lutego 2024

Listopad dla wytrwałych cz.I

 Kochani, już się nawet nie próbuję tłumaczyć z tych przerw w nadawaniu. Znaczy w pisaniu. No nie idzie mi i tyle. Z różnych powodów, o których chyba nie bardzo chcę pisać. Mentalnie siadłam i to nie jest fajne uczucie. No ale zbieram się powoli i odkurzam blog. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zajrzy.

Jak od kilku lat, w listopadzie planowaliśmy zwiać na wieś, aby przeczekać 11go listopada w przyjaznych okolicznościach przyrody. Co prawda po ostatnich wyborach Marsz Niepodległości miał wyglądać inaczej niż przez ostanie 8 lat, ale mimo wszystko wolałam święty spokój niż manifestacje patriotyczne.   Pogoda trwała jesienna, żadnych ujemnych temperatur. Jednakowoż mieliśmy mały szpitalik w domu, ponieważ Zębas nabawił się solidnego zapalenia zatoki okołoodbytowej i był w trakcie leczenia. Maszka z kolei miał fatalną biegunkę o nieznanej etiologii. Leczenie Zębasa szybko przyniosło zadowalającą poprawę, natomiast kot żarł, pił, zachowywał się normalnie, ale z tyłka mu się dosłownie lało, więc dostałam komplet zastrzyków do domu. Zatem chwilowo pełniłam rolę nieludzkiego lekarza rodzinnego. 

W dniu wyjazdu rano poszłam jeszcze na kontrolę z Zębasem, W. miał dojechać z pręgowanym obesrańcem, ale w rezultacie ja zdążyłam wrócić piechotą, kiedy W. dopiero wyruszał. W lecznicy okazało się, że kot waży prawie 7 kg. 

Wreszcie towarzystwo załadowaliśmy do samochodu,  jako bagaż pojechały dwa wiadra kompostu, donice z trawami, tradycyjnie walizka z podręcznymi rzeczami i upranymi tekstyliami, produkty spożywcze z lodówki. Udało się wreszcie wyjechać. Mieliśmy jeden postój na stacji benzynowej, głównie w celu wysikania męskiej części grupy wycieczkowej. Potem już ruszyliśmy do celu. 

Po dotarciu na miejsce W. rozpalił ogień pod kuchnia i w piecu, a następnie wyruszył po zaopatrzenie, ponieważ z uwagi na święto narodowe sklepy miały być w dniu następnym pozamykane. Poprosiłam o nabycie obiadu, ponieważ głodna byłam porządnie, a robienie jeszcze posiłku od podstaw było ponad moje siły.   

Koty wsiąkły gdzieś w zaroślach, Zebas natomiast po krótkim rekonesansie walnął się do łózka. 

Ja tradycyjnie kręciłam się po domu dokładając do ognia i czekając na wzrost temperatury otoczenia. Wyszłam na werandę, zmrok powoli zapadał, w dodatku zaczął kropić deszcz. Maszka korzystając z otwartych drzwi wgalopował do kuchni i rzucił się do michy. W. wrócił z zakupami oraz dwoma porcjami obiadowymi w postaci kwaśnicy, flaków, oraz schabowego i ryby z ziemniakami i surówką. Były też dwie porcie pierogów z nadzieniem różnym (kapusta, mięso oraz ruskie). Zjedliśmy nasze porcje w połowie, a następnie zamieniliśmy się zastawą. Pierogi, wraz z dołączoną miseczką okrasy były przeznaczone na dzień następny. W. stwierdził, że pani w knajpie z żalem stwierdziła, że nie załapaliśmy się już na placki ziemniaczane. 

Jedyne czego W. zapomniał kupić to sól. W domu mieliśmy tylko jakiś woreczek soli do peklowania oraz sól himalajską w dużych odłamkach, które śmierdziały siarkowodorem. Wśród zakupów wygrzebałam natomiast drożdże oraz paczkę mąki. Spojrzałam pytająco na W., a on niewinnie zapytał czy może coś upiekę. Ostatnio bowiem rozwinęłam się kulinarnie, eksperymentując z przepisami znalezionymi na YT, W. twierdził nawet że bardzo udane są efekty tych eksperymentów. No ale w mieście miałam do dyspozycji piekarnik, który dał się jakoś sterować. Tu piekarnik owszem był, ale nieprzewidywalność odnośnie temperatury jaka w nim panowała trochę mnie zniechęcała. No ale niewykluczone że zbiorę się na odwagę, sama zresztą byłam ciekawa czy mi coś wyjdzie.   

Dom rozgrzał się dość szybko, osobiście padłam na pysk około 19.00, W, zdaje się że niewiele później.  W nocy musiałam wstawać dwukrotnie, żeby napić się wody. Flaki były jednak dość słone. Ponieważ koty pozostały wieczorem na wolności, otworzyłam drzwi sprawdzając, czy może życzą sobie jednak wrócić.  Cześka wróciła jednak dopiero około 5.00 kiedy zbudził się W. Maszka jakąś godzinę później. 

Ale to już należy do c.d., który oczywiście za chwilkę n.



12 komentarzy:

  1. No! Nagana że nie piszesz zostaje złagodzona radosnym zdumieniem, że jednak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, czyli powiadomienia działają :) Chyba trzeba spróbować wyleźć z czarnej dziury. Dzięki, ze jesteś!

      Usuń
  2. Ale fajnie, nowy wpis. Uwielbiam Twoje wiejskie i ogrodowe opowieści.
    Bee

    OdpowiedzUsuń
  3. Mojej ulubiona powieść w odcinkach dalsze części, zasiadam do czytania z kubkiem gorącej Kawy .

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuzia, najważniejsze, że wróciłaś :-)
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, dobrze, że jesteście i jest gdzie wracać!

      Usuń
  5. U mnie nie działają nadal. (Kiedyś działały.) No ale u mnie nie działa nawet logowanie, wystarczy że wybieram post z listy czytelniczej i z automatu jestem znowu wylogowana. Już różnych opcji próbowałam na różnych przeglądarkach. Nie wiem o co chodzi. Mniejsza o to.
    Z pisaniem i dołkami mentalnymi mam podobnie. Na dodatek ciemność zimowa jakoś zawsze wszystko u mnie pogarsza.
    Ale zaglądam co jakiś czas do Ciebie i cierpliwie czekam na kolejne wpisy. No i doczekałam. :)

    Mam nadzieję, że zdrowie zwierzyńca się polepszyło od tamtej pory?
    Też zaliczałam swego czasu gówniane problemy, bo malutka Teodora miała nietolerancję na mleko weterynaryjne, ale dopiero po 2 miesiącach ciągłej sraczki przypadkiem wyszło, że to właśnie to, jak zaczęła jeść stały pokarm. A Imbir z kolei z powodu giardii robił na rzadko (po tym jak przez miesiąc przebywał na gigancie i żywił się osiedlowymi gołębiami).

    No to czytam dalej. :)
    Daria

    OdpowiedzUsuń
  6. Ech, ja się nie mogę zalogować na pracowym kompie, choćby nie wiem co. No, ale dobrze, że komentować się da :)
    Zwierzyniec w dobrej formie, Zębas ma tylko jakieś wątrobowe wyniki nie za ciekawe i na razie leczymy, coby móc zrobić porządek z uzębieniem. A Maszkę posądzam o zeżarcie gumki recepturki, bo uwielbia się nimi bawić, choć zawsze zabieram te, które lezą w zasięgu wzroku. Ale zawsze skądś jakąś wyciągnie. Nałóg jakiś.

    OdpowiedzUsuń
  7. uff, Zuzka jesteś. Ciesze się ogromnie:)
    Ela

    OdpowiedzUsuń