sobota, 10 lutego 2024

Listopad dla wytrwałych cz.II

 Około 7.00 wyjrzałam przed dom od strony werandy. Siąpił deszcz. Nastawiłam zatem kawiarkę na kuchence, a następnie z kubkiem kawy i lekturą w postaci książki "Botanika duszy" wlazłam pod kołdrę. W. pochrapywał, budził się i wtedy czytał książkę o Jerzym Urbanie. Zapadał w cykliczne drzemki i znów czytał. W tle w RL Leśne Wędrowanie. 

Około 8.00 usłyszeliśmy rumor w sieni, drzwi się otworzyły i weszła Bożenka z naręczem zielska i okrzykiem "wstawać, wstawać!" Wśród zieleniny była także monstrualna rzodkiewka wielkości sporego ziemniaka.  


Znaczy porządki w warzywniku przed zimą. W. zaciekawiony umył tę mega rzodkiewkę i spróbował. Okazała się być krucha , miała trochę smak rzepy i białej rzodkwi. |Natomiast wcale nie byłą łykowata. Pogadaliśmy chwilę, Bożenka zrelacjonowała wypadek wnuczka, który zleciał z piętrowego łózka i z krwiakiem i pękniętym łukiem brwiowym wylądował w szpitalu. No ale na szczęście nic poważnego. Sąsiadka zerwała się po chwili i zapowiadając się na później zapytała, czy jutro czyli w niedzielę jedziemy. |My na to, że zostajemy do poniedziałku. No to przyjdzie jutro. Albo dziś jeszcze. 

Na zewnątrz nadal deszcz. Wróciłam do lektury, W. zrobił twarożek na śniadanie, który zjedliśmy , ogarnęłam kuchnię, odnalazłam flagę, którą zamontowałam przy drzwiach werandowych i uznałam, że w zasadzie to można się położyć. Zanim jednak wróciłam pod kołdrę, skorzystałam z tego że Maszka spał i znienacka zrobiłam mu zastrzyki, zanim zdążył się zorientować o co chodzi.  No, przy drugim nakłuciu już mina była odpowiednia ale się udało. Potem jako dzielny pacjent dostał swojego smaczka czyli kilka przysmaków Smilla hearties, które uwielbia. Cześka zresztą także. 

W RL oczywiście nastój podniosły, patriotyczny, Piłsudski i pieśni przeróżne. Założyłam gumofilce, płaszcz przeciwdeszczowy, wyciągnęłam Zębasa spod kołdry i poszliśmy na obchód ogrodu z aparatem. Deszcz nadal siąpił. 

















Chryzantemy nico zmaltretowane deszczem, ale z uwagi na brak ujemnych temperatur jeszcze całkiem ładne. 

                 

                   


                   




W deszczu średnio się spacerowało, więc wróciliśmy. Herbatka, potem jakieś drobne sprzątnie, wycieranie kurzu i pajęczyn. W. planował zrobić leczo na obiad, ale póki co zaspokoiliśmy głód kilkoma pierogami, które okazały się być całkiem niezłe. 

Otworzyłam  wino, niestety różowe, jedyne jakie zostało w Mrówczanym i usiadłam do pisania notatek do relacji. Wkrótce za oknem dostrzegłam drepczącą do nas Bożenkę. jak zwykle nie przyszła z pustymi rękami, wypakowała ciepły jeszcze chleb, ze słowami :"nie wiedziałam czy wyjdzie, więc spróbujcie". Chleb był pyszny, pachnący i mięciutki. 


Nalałam Bożence wina i potoczyła się rozmowa o tym i tamtym. Co u dzieci, jakie kredyty, praca, zwykłe codzienne sprawy.  Bożenka jeździ do swoich córek babciować, ale jakaś taka zaniepokojona cały czas, czy aby dzieci o nią nie rywalizują, bo to prosta droga do skłócenia rodziny. Rozmawiamy o piecach kuchennych i pokojowych, na które Bożenka mówi "grubka". Przyznała się, że chciała wyburzyć u siebie, ale Michał się nie zgodził. Słusznie stwierdził, że "gdyby coś" to napali i będzie ciepło. W. w tym czasie gadał z nami i dziabał warzywa na leczo. Kuchenne zapachy rozeszły się po domu.   Leczo pyrkoliło na kuchni, Bożenka pożegnała się i poszła. Usiedliśmy do stołu i zjedliśmy po małej miseczce gorącego dania. W. stwierdził, że musi się położyć. Ja zabrałam się za układanie drewna na stojakach, bo nie cierpię tych donic szkółkarskich, w które W. ładuje szczapy,  porozstawianych przy piecu. Pozmywałam, zamiotłam, umyłam blaty, wywaliłam śmieci i usiadłam przy stole. Pod kuchnią migotał ogień, świeca na stole dawała delikatny blask, w pokoju szemrało radio. Za oknem ciemność. Koty wymieniły się na patrolu, weszła Czeska, a Maszka wyszedł. Zębas spał w łóżku. 

Zza stodoły widać było poświatę od świateł kościoła, postanowiłam spróbować zrobić zdjęcie w tej deszczowej mgle z rozproszonymi w kroplach promieniami reflektorów.

Ubralam się, wzięłam aparat i statyw. W. spytał dokąd idę, więc mu wyjaśniłam.  Wzięłam latarkę, sprzęt, założyłam gumofilce i wyszłam w mokrą ciemność. Poszłam w kierunku cmentarza, ponieważ na jego wysokości jest dobry widok na kościół. Mokry asfalt świecił, żywego ducha wokoło. No, nie do końca bo za chwile jakaś postać zakapturzona zamajaczyła na drodze, trochę się zestresowałam, ale okazało się że to W. , który postanowił zobaczyć czy mnie UFO nie porwało. Pomógł mi trochę ze statywem, cyknełam kilka fotek i wróciliśmy. Koty były w komplecie, Zębas został odsikany, więc wlazłam pod prysznic, a potem usiłowałam wywalczyć jakieś miejsce na łóżku. Trochę poczytaliśmy i zasnęliśmy dość wcześnie, bo c.d. przecież miał już wkrótce n.





5 komentarzy:

  1. Cudowna sceneria do zdjęć - smuteczkowo i nostalgicznie, ale przepięknie. Miło widzieć znajome chryzantemy w dobrej formie, więc wybaczam już nawet ten cynamon :)
    Ta czerwona chryzantema to rzekomo Emily, jeśli Ci to robi różnicę, ale zważywszy, że te polskie odmiany były chrzczone przez osobę sprzedającą w sposób dość kontrowersyjny, to możemy sobie na nią równie dobrze mówić "Ziuta".
    Zadziwia mnie Twoja umiejętność opisywania tego wszystkiego po tak długim czasie, ale w sposób, który pięknie oddaje klimat tak odległej przecież chwili i każe się podczas czytania zatrzymać na chwilę (a przynajmniej - zwolnić). I to jest bardzo miłe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgoś, ta czerwona to jedna z moich ulubionych. Może być Ziuta, większość i tak jest bezimiennych, a czemuż by nie nadawać własnych imion? Wiesz, ja mam notatki, zdjęcia i pozornie nic nie pamiętam, ale gdy zaczynam czytać to co zapisałam, patrzę na zdjęcia to mi się zaczyna wszystko odtwarzać w głowie, nawet nastroje i zapachy. Miło, że to dostrzegłaś.

      Usuń
  2. Nie ma to jak pyszny ciepły chleb w wiejskiej kuchni w taką listopadową siąpawicę.
    Ładne nocne zdjęcie wyszło.

    Daria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak. Takie proste przyjemności to esencja naszych wiejskich pobytów.

      Usuń
    2. Zuziu pomyślałam ,że mi by się nie chciało wyjść w taka pogodę robić zdjęcia ,ale jak jak zobaczyłam efekt .....to stwierdzam ,że warto było -cudne fotki. Z wielką przyjemnością nadrabiam zaległości w czytaniu .....dobra herbata i Twoje opowieści to dla mnie uczta ,filmik też genialny -ależ ten ogród zrobił się gęsty !

      Usuń