niedziela, 11 lutego 2024

Święta z przeszkodami cz.III

 2 stycznia to W. rozpoczął dzień hałasami w kuchni, ja próbowałam jeszcze dosypiać. Na zewnątrz, jak ustaliłam patrząc przez okno, było biało, mglisto i najwyraźniej śnieg był już w fazie topnienia. 

Po śniadaniu W. udał się po zakupy, natomiast ja ogarnęłam kuchnię, rozpaliłam ogień i po założeniu na siebie stosownej garderoby oraz obuwia poszłam z Zębasem na rekonesans. Czas traw się skończył, większość leżała przygięta mokrym śniegiem do ziemi. Śnieg osypywał się z gałęzi drzew, z dachu kapały krople wody. 












Zaczęło mżyć, więc znów nie dało się polatać.  Zębas też miał już wyraźnie dosyć, więc wróciliśmy do domu. 



W RL informowano, że w związku z sytuacją za wschodnią granicą w powietrze poderwano dwie pary myśliwców F16 z baz w Krzesinach i Łasku do patrolowania strefy nadgranicznej. Kurwa, co za świat.

W. wrócił z lekkim wkurwem z zakupów. Miał otóż incydent z państwem żołnierstwem z WOT. Po powrocie z zakupami z Biedry podszedł do swojego samochodu na parkingu, który został zablokowany jakąś wypasioną terenówką. Zapukał do okienka, ponieważ w terenówce siedziała jakaś osoba, która okazała się być bardzo wymalowaną panienką właśnie z WOT. Na pytanie czy mogłaby przeparkować samochód, panienka odparła że nie ma prawa jazdy. W. poprosił w związku z tym o zawezwanie kierowcy, ponieważ nie może wyjechać, Panienka hardo opowiedziała, że kierowca przyjdzie i najpierw z W. porozmawia. W. już wnerwiony pyta, a o czym ma z nim zamiar rozmawiać. Na to padła bezczelna zupełnie odpowiedź: "Dowie się pan". Za jakiś chwilę nadeszło dwóch panów WOTowców z charakterystycznie dzwoniącymi w torbie zakupami. Pan numer jeden podszedł do W. i rozpoczął inwigilację zaczynając od pytania o obcą (skierniewicką ) rejestrację. W. ledwo się powstrzymując odparł, że chyba nie ma zakazu posiadania rejestracji spoza regionu i co pytającemu do tego. Pan WOTowiec już się rozindyczył i zaczął wypytywać, co W. ma na pace. W. niewiele myśląc odparł: "Otóż szanowny panie, mam tam gówno!". WOTowiec poczerwieniał jak burak i zaczął się ciskać, że W. sobie pozwala, że wojna jest i takie tam. Na to W. już wkurwiony na maksa ryknął na kolesia, że w workach ma obornik, wojny chyba jeszcze nam nikt nie wypowiedział i niech gościu odblokuje jego samochód, bo W. zaraz zadzwoni na policję. A poza tym to W. służył w wojsku, kiedy  tych smarkaczy na świecie nie było i niech go tu nie sztorcują, bo pożałują. Poza tym każdy szanujący się żołnierz ujawnia swoje nazwisko i stopień, kiedy zamierza podejmować działania.  Po czym wsiadł do auta, odpalił silnik i ryknął, że jak nie odjadą, to ich staranuje. WOTowiec wsiadł czym prędzej do fury i odjechał z całym towarzystwem, a W. wrócił do domu. Całe zajście obserwowała z ogromnym zainteresowaniem grupka bywalców ławeczki podsklepowej. Chyba nie mieli takiej atrakcji od dawna. 

Poza tym chciał skorzystać z toalety w budynku kina, o którym kiedyś wspominała w relacji. Okazało się jednak, że kibel zamknięty a na drzwiach kartka, że toaleta została zdewastowana, więc jest nieczynna. W. załamał się i po raz kolejny stwierdził, że te unijne pieniądze wydane na podniesienie poziomu życia na wsi  to jak krew w piach. I gówno chłopu nie zegarek.

Wypakowałam zakupy, w tym mąkę żytnią i pszenną chlebową typ 750. Czyli chleb będzie pieczony. 
Pogoda nie sprzyjała aktywności zewnętrznej, postanowiłam jednak zepchnąć szczotką mokry śnieg ze ścieżek ceglanych przed domem. Koty zdegustowane pogodą nie mogły się zdecydować czy wychodzą czy zostają. 
Przegryźliśmy jakiś skromny podobiadek, a następnie W. przystąpił do zaczyniania ciasta na pampuchy posiłkując się przepisem z jednej z książek podlaskich. Padło jednak podejrzenie, że proporcje mówiące że na 1 kg mąki trzeba dać 5 szklanek mleka, są z lekka przesadzone. W. trochę rozpaczliwie mieszał w misce z rzadką breją i zastanawiał się co dalej. Odpaliłam zatem Internet w telefonie, sięgnęłam do kanału Kuchnia Dorotki, skąd zaczerpnęłam właściwe proporcje. W. odlał część ciasta, z którego postanowiłam zrobić placuszko-naleśniki drożdżowe, a do pozostałej części W. dodał jeszcze pół kilo mąki.  Ciasto na pampuchy rosło przy piecu, a my zjedliśmy placuszki z konfiturą agrest plus czarna porzeczka. Oczywiście produkcji W., który co chwila wychwalał swoją pracowitość w sezonie owocowym. 

W. nieco podenerwowany wywalił ciasto na posypany mąką blat i zaczął wyrabiać. W końcu kubkiem wykrawał dość grube placuszki. Na kuchni stał już garnek z gotująca wodą, na którym W. zamontował płat gazy. Krążki ciasta lądowały na gazie i rosły pod przykryciem. 






Jako komplet do dania obiadowego mieliśmy półprodukt w postaci piersi z gęsi wolno gotowanej. 
Do obiadu miała posłużyć ostatnia partia pampuchów, ale byliśmy już głodni, więc zasiedliśmy wcześniej. Do posiłku otworzyłam wino sandomierskie z darów, które w pierwszym kontakcie z kubkami smakowymi było średnie, ale gdy pooddychało chwilę, smak się zrównoważył i był całkiem przyjemny. Gęś niestety okazała się być okropnie słona, więc tym bardziej wino spłukiwało tę sól wybornie. Pampuchy (buchty) wyszły świetne, delikatne i puszyste. W. postanowił, że pozostała część tej gęsi wyląduje w kapuście, której mięso powinno oddać nadmiar soli. Mieliśmy tez renety, które postanowiliśmy udusić do resztki gęsi.  

Po kuchennych poczynaniach i po ogarnięciu pomieszczenia, z powodu nieustannego deszczu za oknem pozostało nam tylko leżeć i czytać. Koty wyszły na kwadrans na siku i wróciły głęboko rozczarowane pogodą. A czy aura poprawiła się dnia następnego, o tym w c.d. który będzie się szykował aby n. 



3 komentarze:

  1. Jako, że jestem wyjątkowo uczulona na wszelkie zamachy na moją wolność i bezpodstawną inwigilację, przyklaskuję temu, jak W. zrugał gówniarzy (bo ich zachowanie było iście gówniarskie). I jak to cudownie się złożyło, że to gówno akurat było na pace! W sam raz dla nich.

    A pampuchy też kiedyś musimy zrobić (chyba zwalę tę czynność na M., tak jak ostatnio zmotywowałam go do zrobienia pączków). :)

    Daria

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieustająco podziwiam Was, zwłaszcza W, a już ta akcja z gówniarzami i gównem była super, tylko szkoda nerwów W.
    Buchty robiłam kiedyś bardzo często, jak byłam młodsza i miałam piec węglowy w kuchni.
    Uściski dla Waszego stada.
    Majka

    OdpowiedzUsuń
  3. Wożenie gówna autem jak widać /czytać ;) niejedne miastowe czynią. Przypomniała się nasza historia. Panowie milicjanty zatrzymały nasze auto. Po standardowej wymianie zdań padło pytanie: co tu tak śmierdzi? Gówno, z uśmiechem na ustach zakomunikował małż.
    Ela

    OdpowiedzUsuń