środa, 19 sierpnia 2020

Lipcowo-ekspresowo cz. III

 W niedzielę czyli w dzień wyjazdu postanowiłam dokończyć "ścieżkowanie" i nie tykać już niczego więcej. Zapowiadała się kontynuacja upału, poza tym trzeba było ogarnąć dom etc. jak zwykle przed opuszczeniem domku. Póki co obfita rosa pięknie udekorowała puchate pozostałości po kwiatostanach perukowców


Rano W. już się kopnął do ogrodu, żeby zdążyć z sadzeniem, ja zresztą też sobie wzięłam kilka bylin do wetknięcia w kilka wybranych miejsc. Placyk przed domem nieco opustoszał


Najpierw jednak ścieżka prowadząca do byłego warzywnika i kończąca się tuż przed Albiczukowskim. Przerośnięta trawą i czymś tam innym, oraz zawalona wyrwanymi chwastami i ziemią. Tu mi się przypomniała moja krótka przynależność do grupy fejsbukowej "My bioróżnorodni". Początkowo trafiłam na kilka fajnych postów, podkreślających istotę tej właśnie bioróżnorodności.  Ale niestety grupa się radykalizuje, odmawia ludziom prawa posiadania ogrodów, gdzie rosną rośliny ozdobne, właścicieli tuj paliliby chyba na stosie, Round up (pisany bardzo dowolnie) i inne środki chemiczne to szatan wcielony. Zachwyty i dokarmianie ślimaków to już jakaś moda. Już widzę, co by powiedzieli na nasze metody uprawy ogrodu.... 

Przy okazji oczyszczania ścieżki odchwaszczałam też brzegi rabat graniczących ze ścieżką. Okazało się przy okazji, że nawet coś wyrosło w mini warzywniku


Teren byłego warzywnika porastały trawy i byliny strzelające coraz bardziej w niebo



Albiczukowski

Skończyłam i byłam dumna ze swojego dzieła. Nawet mając świadomość ulotności tego efektu.  W międzyczasie przybył nasz artysta stolarz Wiesio. Wiesio coś tam jeszcze miał mierzyć bo strugał nam drzwi werandowe, W. coś mu tam jeszcze objaśniał i uzgadniał. Potem W. przyszedł do mnie i stwierdził, że Wiesio to super fachowiec (to akurat już wiedziałam od czasu kiedy zobaczyłam ramy okienne)  ale dziś był mocno niedysponowany, z powodu jakiegoś wypadku przy pracy oczy miał zapuchnięte. W. twierdził, że podobno coś spawał i się poparzył, ale już idzie ku dobremu. 

Skwar był niemiłosierny, mieliśmy jeszcze podwiązywać winorośl na małpiarni, ale postanowiliśmy poczekać do popołudnia, kiedy to małpiarnia będzie już w cieniu. 
W. podlewał to, co posadził a ja założyłam obiektyw makro z zamiarem sportretowania owadziego świata.  Fruwa u nas tego cala masa, wielu z gatunków nie widzę w mieście wcale. 








Do wielu można było podejść naprawdę blisko, motyle były płochliwsze, ale ważce to można było zęby policzyć :D
Przy okazji zeżarłam sobie malinojeżyny, które akurat dojrzały.


W. postanowił jeszcze poodchwaszczać na rondzie AWR


Instalacja stała dumnie na  środku drogi


Zjedliśmy obiad i W. uznał, że można się zabrać za winorośle. Maja one otrzymać kształt umożliwiający stopniowe pokrycie konstrukcji drewnianej zielonością, a to wymaga szczegółowego selekcjonowania krzewów do pokrycia ścian oraz sufitu i wyprowadzenia właściwych pędów. To jest level master, na którym znajduje się W. Ja jestem od: szukania drutu ogrodniczego, czegoś do cięcia tego drutu, trzymania krzesła lub drabiny na której stoi W., podawania grabi, którymi rozsuwa się pędy na suficie, zbieraniu obciętych pędów i liści, mówienia z odpowiednią częstotliwością, jaki to wspaniały pomysł (wiadomo czyj) z tą małpiarnią. 

Zilga zawiązała sporo owoców, reszta też co nieco. Potem zajęłam się wyrywaniem zielska spomiędzy kamieni na placyku biesiadnym pod małpiarnią. W. stwierdził, że i tu rozłoży się folię i zielsko szlag trafi.



Zębas stacjonował oczywiście w fotelu


Może jeszcze kilka fotek tego co kwitnie

                      Cienista (tu akurat prawie nic nie kwitnie 😄 )


Maki za to wciąż kwitną





Powojniki



Kolejne liliowce










Widok na rabatę w sadku na pierwszym planie, za nią Autorska

Kwitnie wierzbówka kiprzyca


Uporaliśmy się z roślinnością i powoli zaczęliśmy zbierać się do wyjazdu. W. już przeżywał poniedziałkowe kręcenie z Mają. Ja przeżywałam poniedziałkowy powrót do pracy. 
W. jednakowoż jak obiecał tak zrobił. Wywlókł folię z obory i przykrył obydwa placyki biesiadne, opowiadając przy okazji historię z lat dawnych, kiedy to mieszkając na wsi jego ówczesna małżonka biegnąc do jedynego telefonu we wsi, który był u sołtysa, poślizgnęła się na folii, jaką był pokryty dywan u sołtysa w gościnnym... 


Wyruszyliśmy późnym wieczorem i już żałowałam, że nie mam statywu, który podróżuje w samochodzie razem z łopatami, siekierami i innymi utensyliami W. Najpierw widzieliśmy przepiękny wielki Księżyc wschodzący majestatycznie, a potem... najpiękniejsze obłoki srebrzyste jakie były widoczne w Polsce od lat.  Robiłam zdjęcia z jadącego samochodu, ale to oczywiście kompletna porażka. Zostawiłam tylko w celach pamiątkowych. 



Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji w Kałuszynie, gdzie W. posilił się kawą, a ja jakimś sokiem. Dojechaliśmy bez przeszkód, a zatem do następnego razu!✋




2 komentarze:

  1. Już miałam chwalić fotki z części drugiej, a tu nowy wpis :-)
    My w tym roku nie bawiliśmy się w żadne dżemy... Nadmiar owoców został przerobiony na wina ;-) A i chciałam się zapytać o tę dużą ciemnozieloną hostę z cienistej... Jak ona się zwie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, ja w ogóle się nie bawię w przetwory, W. ma do tego jakieś zamiłowanie, więc niech mu tam. Trudno to potem przejeść, ale co zrobić. A ta hosta to Potomac Pride :)

      Usuń