piątek, 21 sierpnia 2020

Sierpniowa pełnia lata cz.I

Taki to już nasz los, że każdy urlop składa się z wielu małych urlopików kilkudniowych. I w połowie sierpnia nastąpił kolejny z takich urlopików, który rozpoczął się w środę 12-go sierpnia. Konkretnie późnym wieczorem. Temperatura powietrza jednak nie sprzyja podróżowaniu za dnia, poza tym chcieliśmy następny dzień rozpocząć już na wsi.

Na pace ładunek najważniejszy, czyli szkło kolorowe na szybki do okien werandowych, zapakowane w pancerną skrzynię. Tu zdjęcie tuż przed wyładunkiem na wsi. 



Skrzynie miały być dostarczone do szklarza w Białej Podlaskiej po drodze na wieś, ale słabo to widziałam z uwagi na spodziewaną późną porę przyjazdu do Białej. Alternatywnie W. miał bryknąć do Białej w poniedziałek rano.

Poza tym dechy nieokreślonego do końca przeznaczenia (W. twierdzi, że to na parapety werandowe). Oraz wory z obornikiem.

Na pokładzie samochodu znów trzy sztuki zwierząt, Maszka po raz pierwszy jechał(a) z nami, co budziło moje szczere obawy, czy damy radę zapanować nad kocią ruchliwością i młodzieńczą ciekawością świata. 

Około 20.30 wyruszyliśmy, mając w pamięci informacje wygrzebane w necie na temat postępu na odcinku drogownictwa, a konkretnie w zakresie ukończenia prac nad południową obwodnicą Warszawy oraz wylotówką w kierunku Terespola. Niby  powinniśmy już lecieć szybciorem, ale wyszło jak zwykle i póki co szybcior był żałośnie fragmentaryczny, ponieważ wskoczyliśmy na dotychczasowy kawałek nowej trasy, a potem już normalnie. Za to po drodze widzieliśmy dwa wypadki, w tym jeden z udziałem motocyklisty. Ludzie, nie szalejcie na drodze!

Zatrzymaliśmy się na Orlenie, tym razem przy rondzie w Siedlcach. Wańka napiła się z ogólnodostępnej miski, choć mieliśmy jej wyprawkę. Połaziliśmy po okolicznych trawnikach i dalszych wertepach. Kot siedział póki co spokojnie, choć w pewnym momencie pomiaukiwał w transporterze, ale potem już był super grzeczny. W. jak zwykle łyknął kawy, ja napiłam się soku i ruszyliśmy w dalszą drogę. 

Niestety na odcinku od Radzynia do Wisznic mieliśmy nieprzyjemne zdarzenie, tuż przed maskę wybiegła nam sarna i W. nie zdążył wyhamować. Stuknęliśmy ją prawym reflektorem, ale w środku nocy nie sprawdzaliśmy co z nią, zresztą skoczyła w krzaki i tyle. Może jakoś się pozbierała. 

Dotarliśmy na miejsce około 1.00. W. poszedł jeszcze połazić po ogrodzie, choć ciemno było jak ...wiadomo gdzie. Psy poszły z nim, budząc wszystkie burki w okolicy bliższej i dalszej. Kot trochę speszony obejrzał nowe lokum, ale zmordowany podróżą zjadł trochę jogurtu i walnął się spać. Ja poszłam w jego ślady, aby zdążyć się wyspać, zanim c.d.n. 




6 komentarzy:

  1. Łeee, no co tak krótko, to ja tu się z kawą rozsiadłam do czytania, a tu - myk! i finito.
    Dobrze że c.d.n.
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo dzień krotki. I tak się rozciągnęłam od 20.30 :D

      Usuń
  2. Ha ha, widzę że nie tylko ja zostałam zaskoczona długością posta :-)
    Współczuję spotkania sarny na drodze... Kiedyś znajomy wracał wieczorem motocyklem do domu i pech chciał, że właśnie sarna wyskoczyła zza drzew centralnie na niego. Całe szczęście, że skończyło się na kilku siniakach i niezłym strachu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstępniak zawsze krótszy wychodzi :-) A sarnę widziałam kątem oka w rowie po przeciwnej stronie drogi, a potem w ułamku sekundy znalazła się przed nami. Nie wiem, po kiego skakała przez tę drogę. Kiedyś gdy ruszaliśmy do domu, na drogę wyszło stado ze 40 jeleni. Na szczęście W. zatrzymał się w porę i poczekał aż wszystkie przelezą.

      Usuń
  3. Zuza 40 jeleni? To musiał być widok, wow !

    OdpowiedzUsuń