piątek, 21 sierpnia 2020

Sierpniowa pełnia lata cz.II

 We czwartek poranek wstał słoneczny i ciepły... choć tradycyjnie wolelibyśmy deszcz. W. hasając po ogrodzie o 2.00 w nocy stwierdził, że sucho. Wypełzłam z łóżka i zaparzyłam sobie kawę jednocześnie szykując michę dla Wańki. 

Na werandzie trochę rozgardiaszu, jakieś ścinki i wióry. Okien co prawda znów nie ma, bo są u szklarza, ale za to... mamy drzwi!




Niespodzianką dla mnie było to, że są dwuskrzydłowe, podobno Wiesio uzasadniał to W. tym, że nie chciał zbyt obciążać zawiasów. Ale chyba wyszło fajniej niż przewidywał pierwotny projekt.

Poszliśmy z W. na obchód ogrodu. Wykoszona Bertą trawa już nie odrosła szaleńczo,  za to miskanty wyrosły imponująco, niektóre już kwitły. Hortensje bukietowe piękne jak co roku.








 Zaczynają kwitnąc astry i pierwsza chryzantema. 





Trzeba przyznać, że Albiczukowski powstał z martwych.










Przeszliśmy na ogród za domem. placyki biesiadne nadal zafoliowane, W. nie odkrywał ich podczas swojego samotnego pobytu. Natomiast ścieżki zarośnięte jak cholera! No trzeba coś wymyślić i na nie, bo nie wyrobię z tym odchwaszczaniem. 
Rudbekie w zasadzie zasłoniły całą ścieżkę wzdłuż domu.


Rzut oka jeszcze na dalsze części ogrodu, rozświetlone i rozgrzane słońcem

Rondo AWR 


                                                                  Rabata w sadku

Oczywiście będę pokazywać te miejsca do znudzenia, bo w różnym świetle i z różnych miejsc wyglądały inaczej. 
W. zajął się rozstawianiem podlewania na kwasolubnej, którą zamierzał potem odchwaszczać, ja zaś udałam się do domu celem zjedzenia śniadania w postaci jajecznicy. Następnie trochę odgruzowałam dom, gdzie W. pozostawił różne artefakty w trakcie ostatniego pobytu solo. Kot siedział na razie w domu, bo baliśmy się go wypuszczać. Ale póki co znalazł sobie zabawkę w postaci świeżego zewłoka myszki, z którym biegała po całym domu. Jednak na moją wyraźną i stanowczą prośbę W. przerwał te igraszki i mysz została odebrana. Bałam się, że kot wpakuje ją w jakąś dziurę, gdzie zacznie nam zapachowo umilać kolejne tygodnie.

W. oznajmił, że udaje się po zakupy, więc sporządziłam listę artykułów z uwzględnieniem preferencji kota i jego silnego powinowactwa do świeżej piersi kurzęcej, ew. wątróbki drobiowej. Przed wyjazdem W. zgarnął jeszcze folię z placyku biesiadnego przed gankiem. Stan niezachwaszczony zachował się wspaniale, nawet zdechła taka wredna trawa na środku, co to ją ani wyrwać się nie dało, ani chemia na nią nie działała.



Postałam przed domem i chyba już odruchowo zaczęłam od odchwaszczania ścieżki ceglanej. Tym razem przeważała ta trawa, co to jej wszędzie pełno. Nawet dość szybko szło, tyle że gorąco się robiło. Dotarłam do pierwszego zakrętu i na razie spasowałam. Wizualnie już było lepiej. Poprawiłam linkę rozpiętą tuż przy ścieżce, którą zamontowałam poprzednio w celu podtrzymywania roślinności przechylającej się na ścieżkę.


Połaziłam znów z aparatem i obiektywem portretowym













Następnie posprzątałam nieco ganek z przeróżnych różności gromadzonych przez W. nie wiadomo w jakim celu, z rozlicznych pojemników służących do dokarmiania kotów, czy kto tam przychodzi gdy nas nie ma. Zamiotłam również werandę i zebrałam drobne ścinki z blachy. 

Umyłam zęby i tym gestem podkreślając powagę i uroczystość chwili, usiadłam w nabożnym skupieniu na werandzie z telefonem ustawionym na Radio Nowy Świat, albowiem zaraz miała zacząć się audycja, w której występował, w roli gościa, Marek Niedźwiecki czyli mój pan od muzyki. Oczywiście po wyrośnięciu nieco z zachłystywania się Listą, lecz z wiecznym do niej głębokim sentymentem, nauczyłam się też innej muzyki od innych profesorów radiowych i nie tylko. Miałam kiedyś faceta, który za młodu grał w kapeli, miał nieprawdopodobną kolekcję płyt i słuchał fantastycznych wykonawców, których słuchania musiałam się nauczyć. Kto nie słuchał Mahavishnu Orchestra albo płyty Milesa Daviesa "Tutu", ten życia nie zna 😃 Wtedy zatem bliżej było mi do klimatów muzycznych p. Manna czy p. Chojnackiego i Piekuta.
P. Marek promował swoją nową książkę, ale przy okazji padły słowa dotyczące tego, co wydarzyło się w Trójce w maju i potem. No i najważniejsze, co planuje na przyszłość.   Oczywiście niczego nie deklarował, ale przynajmniej nie wykluczył, choć słowa, że LP3 to już historia i że nigdy więcej żadnej listy nie poprowadzi, zabrzmiały okropnie smutno.
Co by nie powiedział, dobrze było usłyszeć ten głos, jakby znów było normalnie.

W. wrócił z zakupami, oczywiście z lodami i oznajmił że na obiad będzie leczo, głównie z naszych własnych składników, bo na przykład mamy cukinie. No faktycznie cukinie były, ale pomidora to widziałam jednego, w dodatku zielonego. Na fotce szczerzy zęby wredna trawka.


W. stwierdził, że pomidory kupił w ilościach hurtowych, takie polowe mięsiste no i te burchlaste od naszego dziadka ogrodnika od szczepień, który W. przygadał, że go częściej w telewizji widzi niż na targu.
Tymczasem zjedliśmy po cebularzu, W. przywiózł składniki potrawy dla psów, więc nastawiłam wodę z nogami kurzymi na kuchence i usiadłam na chwilę przed domem, na żywym słońcu, ale jakoś było mi tak dziwnie zimno. Obawiałam się, że mogłam się podziębić w wyniku owiewania przez otwarte okna w samochodzie podczas nocnej jazdy. W. wyniósł pudło z kolejną porcją zakupów i podetknął mi pod nos kaszankę, która była świeżutka, jeszcze ciepła i W. pożerał ja w drodze do domu. Przypomniało mi to "Postrzyżyny" Hrabala i scenę świniobicia oraz wyrobu domowych mięsnych smakołyków.

W. wypakował także pudło z wiśniami, które zamierzał przetworzyć na wzór Paputkowy, na wiśnie w soku. które mu okropnie zasmakowały właśnie w wykonaniu Paputka. Kazał mi zaraz od Paputka dowiedzieć się, jak ona to robi, więc po wysłaniu SMSa, otrzymałam tą samą drogą wskazówki proste i konkretne. W. oczywiście po swojemu je wypaczył tzn. stwierdził, że drylować nie będzie, bo pestki dają posmak amaretto. No i mamusia tak robiła 😆

Gorąc utrzymywał się konkretny, sprzęt rolniczy jeździł intensywnie, żniwa już się jednakowoż skończyły . Nie miałam jakichś szczególnych planów działania, z przyjemnością siedziałam i chłonęłam leniwe popołudnie. 

W. zabrał się za przyrządzanie leczo, a ja coś tam znów ogarniałam w domu, wywaliłam na dwór niemiłosiernie zasypane ścinkami z trawy dywaniki w łazience. W. po bertowaniu pewnie część urobku wysypał z ubrania. Wyjęłam ręcznik z kociego transportera, który mi podejrzanie woniał. I wyjaśniło się czemu kot popłakiwał w drodze. Siku się chciało i nasiusiał w podłoże skoro nie było innego wyjścia. Ręcznik wyprałam zatem w umywalce i wywiesiłam na słońce.  Na niebie ledwo kilka mikroskopijnych obłoczków.

W. podał leczo w sposób dość nowatorski bo z kaszą jaglaną. Niezłe. Do tego ja podałam Gruner Veltlinera z Biedry. Bardzo polecam schłodzonego.


Ogarnęłam kuchnię po gotowaniu W., bo trzeba było zabrać się za wiśnie. Tzn. W. się zabrał za przetwórstwo, ale tak się gdzieś w ogrodzie zawieruszył, że wiśnie zostawione na kuchence w pewnym momencie zaczęły wychodzić z gara. Ryknęłam na W., żeby wracał, zestawiłam gar, umyłam kuchenkę, blat i podłogę z lepkiej cieczy a następnie zabrałam się za wyparzanie słoików, które W. nabył drogą kupna.
W. jeszcze poleciał na Autorską, bo tam rośnie mięta, taka o pstrych liściach. I do każdego słoika przed załadowaniem wsadu zasadniczego, pakował gałązkę takiej mięty. 
Zapełniliśmy słoiki i zostawiliśmy do pasteryzacji. Tymczasem W. oporządził kuwetę kocia, a ja umyłam gar po wiśniach , żeby było w czym pasteryzować.


Korzystając z ostatnich jasności na zewnątrz zrobiłam kilka zdjęć












 Potem nieodwołalnie postanowiłam iść do łóżka, bo zarwana poprzednia noc, upał i niezbyt forsowna ale jednak aktywności znużyła mnie okropnie. Wyszorowałam się pod prysznicem i z ulga wyciągnęłam się pod kołderką słuchając trochę RL, a trochę świerszczy na zewnątrz.
Do łóżka zabrałam wspomnianą w poprzedniej relacji książkę "Asteroida i półkotapczan", ale po przeczytaniu kilku stron zasnęłam jak kamień, nie słyszałam nawet jak W. kręcił się po kuchni dokonując ostatnich czynności z wiśniowymi słoikami. 
Poniższy widok ujrzałam dopiero wtedy, kiedy c.d. w piątek n.



9 komentarzy:

  1. Jak tu się nie zachwycać, jak wszystko kwitnie w ogromnej masie.
    Możecie być dumni że Wy sami to stworzyliście od zera, a właściwie od chwastowiska.
    Doczekać się nie mogę widoku oszklonej werandy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, jesteśmy dumni! tak, trzeba to przyznać otwarcie, ze po ostatnich latach ciągłego złamywania rak nad kondycją roślin, ten rok jest dla nas powodem do odbudowy wiary w to, co robimy.

      Usuń
  2. Zuziu, wszystko ładnie pięknie... Ale gdzie zdjęcia kota? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie kot jest w moim wątku na ZZ, ale będą zdjęcia (nieliczne) również w kolejnych odcinkach relacji wsiowej.

      Usuń
  3. Ciekawa jestem, czy udało się utrzymać koteczka w domu?
    Pamiętam, jakie to było trudne z Moccą.
    Ogród wspaniały, nie dziwota, że wszystkie owady z okolicy stacjonują u Was.
    Winko nabędę. Do leczo dodaję kuskus.
    Klarysa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justynko, w domu posiedział jeden dzień. A potem stwierdziłam, że chrzanię i albo wóz albo przewóz. Musimy się wszyscy jakoś przyzwyczaić i oswoić. I nie było źle, o czym niebawem napiszę.
      W ogrodzie znów mamy zadrzechnię, zawisaki i cała masę najróżniejszego latającego towarzystwa. nawet pasa przez płotem od ulicy W. nie skosił w całości, bo mu było szkoda widząc ile owadów siedzi na tych polnych kfjatkach.
      Z kuskusem tez fajnie. A wino naprawdę polecam. Piszą, ze półwytrawne, no niech im będzie. Owocowy, aromatyczny trunek.

      Usuń
  4. Zuza ale pestki z wiśni zawierają niebezpieczną amygdalinę. Nie wiem czy pan W. zamierza się sam delektować zawartością słoików, czy nie daj Boże Ciebie raczyć tym smakołykiem ;)

    Bo ja, fanka autorki drżę cała :)
    Bez porcji opowieści o wsi, usycham jak te byliny bez nawadniania :):):)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne zdjęcia!
    A ja całe życie piłam kompoty z niedrylowanych wiśni. Nie wiem, czy mi zaszkodziły, ale były pyszne!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zerżnę mikołajka z floksem, fantastyczna kombinacja

    OdpowiedzUsuń