czwartek, 19 sierpnia 2021

Co w sierpniowej trawie piszczy cz.I

 Dni urlopowych pozostało mi niestety niewiele, więc i pobyt sierpniowy był krótki, ale czasu nie marnowaliśmy. Wyjechaliśmy z Warszawy w piątek, jak zwykle niezgodnie z planem, ponieważ W. miał przyjechać po mnie do fabryki około 14.00, a finalnie pojawił się około...15.30. Twierdził, że to przez koty, które skoszarowane rano w małym pokoju, na widok transportera dały nura pod szafę i trzeba je było przemocą wyciągać. W dodatku musiał jechać wolniej, bo chyba przegiął z ładunkiem zrębek. Poza materiałem do ściółkowania mieliśmy kilka roślin, w tym pudło z różami wygranymi w konkursie na forum Zielono Zakręceni, które to forum tutaj niniejszym reklamuję 😊 Poza tym W. taszczył w worku dwie lilie wodne dla naszego dziadka ogrodnika, który ostatnio pochwalił się, że samodzielnie wykonał oczko wodne w ogrodzie. Na koniec miał także jakieś sadzonki liliowca wypatrzonego gdzieś pod sklepem i odkopanego za zgodą właścicielki, która nie omieszkała się pochwalić, że widziała W. w "Mai w Ogrodzie". Mieliśmy wypróbować kosiarkę, która jednakowoż jeszcze stała w serwisie, więc zamiast niej W. wziął składany sprzęt będący kosą spalinową, nożem do żywopłotów, i czymś w rodzaju mini glebogryzarki, a w praktyce mini glebomieszaczki. W zależności, co się przyczepiło jako końcówkę.

Na szczęście na drodze nie było tłoczno i wyglądało na to, że przekleństwo piątkowych popołudni nas nie dotknie. Zatrzymaliśmy się tym razem na MOP-ie Trojanów przy S17, gdzie jest spory teren do spacerowania z psami oraz toaleta, gdzie można nabrać wody z kranu do zatankowania zwierzaków. 

Sprzęt rolniczy pojawiał się gęsto po zjechaniu z trasy, pora żniw była w pełni, czemu sprzyjała bezdeszczowa pogoda. W okolicy Przytoczna widać było ogromne stado danieli hodowlanych.

Dotarliśmy do domu,  zwierzaki poszły w krzaki, W. takoż, ja w domu niestety wyczułam znajomy i nienawistny zapach myszy szukających już lokum na zimę. Na szczęście żadnych innych śladów bytności nie widziałam, ale wszystkie okna zostały otwarte, a ja zaczęłam od umycia wszystkich powierzchni płaskich poziomych.  

Przy okazji zademonstruję niektóre podarki od lipcowych gości

Oto zestaw od Darii: kuchenne ręczniczki, boskie rękawiczki ogrodowe, których nie śmiem używać, mydełko craftowe oraz notatnik, jak raz do pisania materiału do relacji na blogu💖



Justynka czarodziejka ogrodowych plonów podarowała mi mnóstwo toreb (nie torebek!) z przeróżnym suszem do parzenia. Trudno je sensownie sfotografować, ale jest tam malina, mięta, melisa, kwiat bzu czarnego... cudeńka. Poza tym słoiki z przetworami, które z W. uwielbiamy. A do rozjaśniania nocnych ciemności przecudny lampion, który zdobi werandę 💖



Ogród dojrzał i nawet niektóre trawy już zakwitły. Kwitły jeszcze ostatnie liliowce, hortensje bukietowe z kwiatostanami jak wielkie porcje waty cukrowej świeciły z daleka. Floksy, słoneczniczki i rudbekie dawały kolorowe plamy w różnych częściach ogrodu.







Prace polowe trwały


Powojnik JP II


W. zabrał się za rozładunek samochodu przed wyjazdem po zaopatrzenie. Co prawda nie miał siły już walczyć ze wszystkimi workami zrębek, więc wywalił tylko kilka tych z wierzchu. 

Pojemnik na odpady organiczne stojący przy ganku był prawie pełen wody, więc doniesienia Michała o solidnym  deszczu nie były przesadzone. 

Po ogarnięciu domu i rozpakowaniu wypranych ciuchów i pościeli popatrzyłam jeszcze na ogród, W. nadciągnął z lodami oraz zakupami, wśród których był zestaw dla psów czyli ryż/kurczak/wątróbki drobiowe/marchew. Niestety plany przywiezienia nam gotowego obiadu z knajpy nie zostały zrealizowane, bo oba lokale w okolicy miały imprezy zamknięte i posiłków strudzonym wędrowcom nie wydawały żadnych. Nastawiłam wyżej wymienione psie wiktuały w rondlu na kuchence elektrycznej i zaczęłam przemyśliwać plan na kolejne dni. Wstępnie chciałam zająć się Angielską, tzn. wypielić ja na tyle na ile się dało, wyzrębkować i wyznaczyć rośliny do przesadzenia. Poza tym chciałam udać się w plener fotograficzny do miejsca mi nieznanego, wyłącznie obejrzanego w internecie, które zlokalizowane było "na Bugu we Włodawie", a w zasadzie we wsi pod Włodawą. Konkretnie chciałam być tam o wschodzie słońca czyli w okolicy 5 rano, na co W. lekkomyślnie wyraził zgodę zobowiązując się tym samym do wstania o 3.00 rano. Ale o tem potem.

Dzień był już wyraźnie krótszy, ale wieczór i noc zapowiadały się pogodne. Ponieważ wciąż jeszcze można było oglądać Perseidy, postanowiłam poczaić się trochę po nocy z aparatem. Na eskortę W. nie miałam co liczyć, bo ten po posiłku zasnął martwym bykiem w sypialni w asyście Zebasa i tylko gromkie chrapanie świadczyło o tym, że w tym domu jest jeszcze ktoś żywy poza mną. Na kuchence gotowały się ingrediencje na żurek, ale wyłączyłam grzanie, bo i tak W. był niezdolny do czegokolwiek. Koty odbywały patrol, Wańka spała w trawie. 

Droga Mleczna widoczna była bardzo ładnie. Po kilku próbnych fotkach z terenu ogrodu polazłam na pole Michałowe po drugiej stronie drogi. Michał akurat orał je po zebraniu zboża gdy przyjechaliśmy, więc szło mi się ciężko z całym sprzętem. Dobrze, że miałam latarkę w tych egipskich ciemnościach. Ustawiałam się w różnych kierunkach, ale mimo wysiłków żadnej spektakularnej "spadającej gwiazdy" nie złapałam. W pewnym momencie w domku obok, zwanym domem Wrocławianki, bo tam podobno mieszka lub pomieszkuje emerytowana nauczycielka z Wrocławia, zapaliło się silne światło na ganku. Pewnie ktoś dostrzegł migające światełka w szczerym polu i chciał sprawdzić, czy to UFO wylądowało we wsi. W każdym razie ten ktoś zmarnował mi ujęcie, bo silny strumień światła wlazł mi w kadr. Pomiędzy nogami plątała mi się jeszcze Cześka, więc warunki były ciężkie. 









Przeniosłam się zatem na pole za sąsiadem z drugiej strony SNa i starając się omijać kable elektryczne zrobiłam jeszcze kilka zdjęć. Załapała mi się nawet Galaktyka Andromedy.


I DM nad  naszym domem 



Wróciłam w końcu na podwórko i spod stodoły jeszcze próbowałam uchwycić kilka Perseidów, ale gdy jeden wyjątkowo piękny, jasny przemknął mi nisko nad horyzontem z prawie słyszalnym szyderczym rechotem, poszłam obrażona do domu. W. nadal spał, więc po szczątkowej ablucji poszłam w jego ślady.

A c.d. już szykował się aby n

Rosa karpatia


 

6 komentarzy:

  1. Widzę,że moje przygody z Perseidami są podobne.Udało mi się jedną zobaczyć w nocy,w której miał być ich wysyp:))))
    Ogród jesienny dalej piękny.Floksy urocze:))
    Ela D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, ja widziałam nawet sporo, ale na zdjęciach niewiele udało się utrwalić. Niektórzy twierdzą, że po północy są lepiej widoczne, no ale to wynika z tego, że robi się wtedy najciemniej.
      Ej, no! Jaki jesienny? Toż to połowa sierpnia! Lato jeszcze :)

      Usuń
  2. O, jak fajnie, że udało Ci się wygrać w konkursie na ZZ!
    Ładne przedmioty dobrze wyglądają na półkach w sklepie, ale "misją życiową" tych rękawiczek jest przydatność, więc teraz masz przykazanie, żeby je ubrudzić i zniszczyć przy pracach z różami. :)
    Piękne nocne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajna niespodzianka- voucher na zakupy u Ewy J. Nooo, ja wiem, okazji do używania nie zabraknie, muszę się przełamać :) Bardzo lubię robić zdjęcia nocnego nieba.

      Usuń
  3. Ja tak miałam z rękawiczkami od Bei - do róż, z cielęcej skórki. Dwa lata leżały w szufladzie, bo nie miałam śmiałości. Ale jak już śmiałości nabrałam, to używam i używam i są świetne!
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to są właśnie takie :) Może dwa lata to nie odlezą, ale muszę jakoś się psychicznie nastawić na zbezczeszczenie tej niepokalanej białości skórki.

      Usuń