niedziela, 8 sierpnia 2021

Lipcowi goście cz.IV

 W poniedziałkowy poranek goście przywitali dzień leżąc sobie w części sypialnianej busa i patrząc przez otwarte tylne drzwi (chyba to są drzwi?) na drogę do stodoły. Samochód Justynki i Krzycha  jest bardzo komfortowy i przystosowany do długich podróży, zapewnia możliwość spania w dowolnym praktycznie miejscu, a po planowanych przez Krzysia modernizacjach będzie jeszcze bardziej  dopasowany do potrzeb człowieka w podróży. Rozmawialiśmy zresztą na temat miejsc jakie Justyna z Krzychem odwiedzili i jak im się podróżowało właśnie takim sposobem.

Śniadanie zjedliśmy, goście przygotowywali się do podróży i nieuchronnie trzeba było się pożegnać. Zamknęliśmy bramę i patrzyliśmy za oddalającym się samochodem. 

Dario, Justynko, Mirku i Krzysiu, bardzo Wam dziękujemy za super atmosferę, towarzystwo i dobrą energię! Dziękujemy za prezenty: susz do herbat, przetwory, sadzonki, piękne ręczniki kuchenne, ale przede wszystkim za to, że byliście.  Mamy nadzieję, że do zobaczenia!

Po wyjeździe gości pojawiły się koty. Wlazły do sypialni, walnęły się na łóżko i zasnęły. Spały tak 6 bitych godzin. Najwyraźniej dla nich goście to było naprawdę wydarzenie :)

Zaczęliśmy przygotowywać dom do wyjazdu, zebrałam rzeczy do prania, schowałam pościele, zastawę stołową. W. pojechał na zakupy i wrócił z jakimiś przemysłowymi ilościami wiśni, które zamierzał przerobić na kompoty. Kupił też słoiki i nakrętki i zapowiadało się, że ostatnie godziny na wsi spędzimy na produkcji przetworów. W. zresztą po surowiec udał się jeszcze raz, z tym że po zakupie towaru spotkał po drodze naszego dziadka ogrodnika popylał na rowerze, a pogoda była niesprzyjająca bo znienacka się zachmurzyło i zaczął padać całkiem solidny deszcz.

Ja krzątałam się po domu, a W. jak nie było tak nie było. Wreszcie przyjechał przemoczony do gaci i opowiedział, jak to dziadka ogrodnika zaprosił do samochodu, a rowerek został wrzucony na pakę. dziadek nieufnie obejrzał zakupy W. i zapytał skąd wiśnie pochodzą. W. odpowiedział, że z tutejszego bazarku. Dziadek na to: panie, od tych handlarzy pan kupujesz, a tu moja sąsiadka ma wiśnie, nie ma kto zbierać, podjedź pan i urwij, kobicie pomożesz i będziesz miał wiśnie pierwsza klasa. No to W. podjechał, z dziadkiem zabrali się raźno do zrywania no i mamy teraz coś w rodzaju spółdzielni wiśniowej jak w Dzieciach z Bullerbyn. Przy okazji dziadek poinformował W., że hangar lotniczy zwany przez nas lotniskiem Wisznice będzie likwidowany, ponieważ na pobliskich polach powstaje ... farma wiatrowa. Ciśnienie mi się podniosło, bo nienawidzę tego cholerstwa, dla mnie to psucie krajobrazu plus śmierć ptaków dostających się w zasięg wiatraków.  

W. postanowił, że gotowanie wiśni odbędzie się na kuchni, więc trzeba było rozpalić ogień. Prewencyjnie otworzyłam okno kuchenne na oścież, bo spodziewałam się, że mimo ochłodzenia i padającego deszczu temperatura w kuchni będzie upiorna. 

Na kuchni wkrótce bulgotały gary z wiśniami, w zlewie wyparzałam słoiki, do których kładliśmy po gałązce mięty, która obficie rosłą na Autorskiej. Deszcz lał równo, koty spały, psy w zasadzie też. 








Gorąco było w kuchni jak w piekle, deszcz się nieco uspokajał i jednostajny szum cichł. 

Po zapasteryzowaniu całego tego naboju wybraliśmy trzy słoiki, które były trochę podejrzane pod względem szczelności zamknięcia i zapakowaliśmy je z zamiarem zabrania do miasta i szybkiej konsumpcji. Reszta została na miejscu.

No i cóż, zostało nam spakowanie jedzenia, prania oraz śmieci, zabezpieczenie kotów w Mrówczanym, które przebudziły się po odespaniu stresu i już się rwały w teren. Przy ich wstawianiu do kontenera oczywiście okazało się, że zemściły się za to uwięzienie. Wiadomo jak. W każdym razie miałam trochę dodatkowego sprzątania. 

Deszczowe chmury odpływały powoli, my pakowaliśmy samochód i około 20.00 wyjechaliśmy, mijając po drodze jakieś dziewczę z aparatem na statywie przy drodze, gdzie stoi krzyż drewniany, który dwa lata temu fotografowałam w nocnym anturażu. Czyżby jakaś lokalna miłośniczka fotografii?

Zrobiliśmy krótki przystanek na znanym już nam MOPie Mroków, a potem już prosto do domu. A zatem do następnego razu👋







11 komentarzy:

  1. Z przyjemnością przeczytałam. Cudna opowieść o pobycie za miastem. Czas spędzony z bliskimi znajomymi-bezcenny.
    Ela D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, to bardzo fajna odmiana od codziennej harówy. Poza tym mamy okazję podzielić się tym wszystkim z kimś na żywo. Było super i dodało mi to odwagi, że można zapraszać :)

      Usuń
    2. Chyba po raz pierwszy Wasz pobyt na wsi nie był związany z pracą w ogrodzie.
      Jednak czasem trzeba i tak, bo to ogród ma być dla was a nie odwrotnie.
      Miło spędzić czas ze znajomymi, nieśpiesznie. A jeśli jeszcze goście nieuciążliwi.....
      Fryzura Justyny charakterystyczna, już ją gdzieś widziałam (w sieci) ... Elsi

      Usuń
  2. Czytając o remoncie w pałacu i rewitalizacji parku wokół bardzo ucieszyłam się 🤗 przodkowie będą zadowoleni. Wspaniale są spotkania z ludźmi gdy łącza ich wspólne zainteresowania.
    Ha, pierwszy raz przeczytalam o wkładami gałązek mięty do kompotu z wiśni 😯
    A zdjęcia 👍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, poszły grube pieniądze na ten remont, ale zrobione jest porządnie i bez fuszerki, z dobrych materiałów.
      Ja nie jestem jakoś specjalnie towarzyska, ale lubię kontakt z ludźmi, którzy maja coś do powiedzenia i których warto słuchać.
      No z ta miętą to jak zwykle pomysł W. :) Ale ubiegłoroczne kompoty sprawdziły się w tej wersji.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Zuziu każda wizyta u Was jest dla mnie ogromną przyjemnością, dobrze źe tym razem wyjazd nie był tylko ogrodowym maratonem, mogliście cieszyć się siedliskiem Z Waszymi gośćmi.
      Fajnie tak pobiesiadować i nacieszyć się tym co z takim trudem przez lata stworzyliście.
      Goście szczególni i miejsce wyjątkowo urokliwe, zazdroszczę spotkania.

      Usuń
    2. Jolu, czasem potrzeba odmiany, żeby na chwilę usiąść i nacieszyć się tym, co się ma. A gdy mam się dobre towarzystwo, to takie chwile są bezcenne.

      Usuń
  4. No to mieliście bardzo intensywne, wiśniowe zakończenie urlopu. :D
    My też Wam bardzo dziękujemy i liczymy, że da się to powtórzyć! Chociaż koty zapewne mają całkiem inne oczekiwania, bo mocno zaburzyliśmy ich poukładane życie nowymi zapachami, gestami, głosami. :)
    Fajnie było móc nacieszyć się wspólnie Waszym ogrodem, zwiedzić te wszystkie miejsca i spędzić błogie wieczory i poranki na werandzie, na ganku, rozmawiając na mnóstwo interesujących tematów. Tak właśnie wygląda wymarzone dla mnie spędzanie wolnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie to jest to. Niby fajnie jest pobyć sobie na wsi tak jak zwykle w e dwoje, ale jednak możliwość podzielenia się z kimś tym miejscem daje zupełnie inna perspektywę. Koty faktycznie miały stres ale muszą to brać pod uwagę :)

      Usuń