piątek, 6 sierpnia 2021

Lipcowi goście cz.I

 Zanim przejdę do rzeczy, jedna uwaga techniczna: próbuję ustawić możliwość subskrybowania postów i komentarzy, udało mi się nawet takie narzędzie ustawić na stronie głównej po prawej stronie, ale...ono jakieś dziwne jest. Nie można po prostu wpisać adresu e-mail do subskrypcji, tylko wyświetlają się jakieś dziwne nazwy... Przynajmniej ja to tak widzę. I chyba to skasuję. W każdym razie testuję alternatywnie, czy w ustawieniach po wpisaniu adresu e-mail zostanie przesłane automatyczne zaproszenie do subskrypcji na tenże e-mail. U mnie działa :) Zatem jeśli ktoś chce otrzymywać powiadomienia o nowych postach na blogu, niech mi przyśle na maila zgodę na wpisanie do ustawień swojego adresu e-mail i dostanie wówczas mailowo zaproszenie z opcjami: subskrybuj i odrzuć. Po wybraniu opcji "subskrybuj" powinno się uaktywnić powiadamianie.

Dziękuję za uwagę :) 

A teraz relacja. Wyjątkowa, bo nastąpiła rzadka rzecz, mieliśmy bowiem gości w siedlisku. Oczywiście wszystko wcześniej umówione i dogadane, nawet przesuwane z maja na lipiec, co w sumie okazało się korzystne z uwagi na to, że majówka byłą zimna, wietrzna i deszczowa. Spodziewaliśmy się czterech osób, a w super optymistycznej wersji, która jednak niestety nie doszła do realizacji, nawet sześciu. 

W celu zapewnienia względnego komfortu, jak już czytaliście, wyszorowałam i umeblowałam  Mrówczany poprzednim razem. Oczywiście trzeba było dokonać jeszcze kosmetyki, ale reszta domu wciąż czekała na ogarnięcie. 

Zatem wybraliśmy się na wiochę dwa dni wcześniej czyli we środę, aby wszystko na spokojnie przygotować. Chciałam, żeby spotkanie było na luzie, bez spinki, żebyśmy mogli po prostu cieszyć się swoim towarzystwem.

W samochodzie jako ładunek królowały tekstylia czyli pościele, kołdry, poduszki, koce. Wszystko wyprane i wysuszone na słoneczku. Justynka z Krzysiem mieli zamiar spać w swoim wielofunkcyjnym pojeździe, ale mimo wszystko zaopatrzyliśmy się w wielki materac dmuchany, który był alternatywnym spaniem do położenia w Mrówczanym lub na werandzie.  Daria z Mirkiem mieli w każdym razie miejscówkę w Mrówczanym na rozkładanej gąbczanej kanapie w IKEI. 

Poza tekstyliami miałam pudło ze środkami czystości, w tym pastą Buwi do podłogi i puszką wosku do mebli.

Rankiem we środę wyruszyliśmy, zatrzymując się jeszcze przed naszym parkingiem z zamkniętą małą gastronomią, bo wszyscy mieliśmy potrzebę udania się w krzaczki. Wjechaliśmy więc w zatoczkę przy drodze i razem z psami zleźliśmy do pobliskiego rowu. Charakterystyczny zapaszek snujący się przy drodze świadczył, że nie byliśmy pierwsi.

Pogoda była bardzo ładna, nie było za gorąco, nie padało i liczyliśmy, że tak też się utrzyma przez najbliższe kilka dni. Dojechaliśmy na miejsce konstatując, że chorobcia, nie wzięliśmy żadnego narzędzia do wykaszania trawy. A przydałoby się, bo po naszym ostatnim pobycie, mimo deficytu opadów trawa już nieźle podrosła.

Wypakowaliśmy zwierzęta oraz przywiezione utensylia, napiliśmy się herbaty i poszliśmy obejrzeć ogród. Lato było w pełni, kwitły liliowce w nieprawdopodobnej obfitości, lilie też ścigały się w konkursie piękności. 














Rudbekie, floksy tworzyły barwne plamy na tym letnim gobelinie. Pszczoły, trzmiele, motyle i inne owady kręciły się tłumnie. Niestety było sucho. W. zatem zaczął od rozłożenia węża i zraszacza w celu rozpoczęcia nawadniania. 

Przy okazji okazało się, ze w związku z posiadaniem poniekąd pary bażantów jako sublokatorów, obecnie mieliśmy pokaźne stadko dzieciaków bażancich, które sobie wędrowały pod czujnym okiem matki po ogrodzie. Mam nadzieję, że jedzą ślimaki...




Ja po tej wstępnej lustracji terenu przystąpiłam do dalszych etapów sprzątania. Nie będę tego detalicznie, z podziałem na dni opisywać, bo padlibyście z nudów. Natomiast po zapastowaniu podłogi w Mrówczanym, wyodkurzaniu wszystkich kątów po raz setny i zdjęciu nowych pajęczyn, przystąpiłam do porządków w łazience. I tu zauważyłam nagle, że lampka na bojlerze, która sygnalizuje prace grzałki, nie świeci się. Sprawdziłam podłączenie do kontaktu, przekręciłam pokrętło mocy grzania na maksa, ale bez rezultatu. Zawołałam do W., który studiował prasę w kuchni, że chyba jest problem, bo nie mamy ciepłej wody. W. z olimpijskim spokojem stwierdził, że... z pewnością przepaliła się żaróweczka w tej lampce... No zaiste pomysł przedni. Na wszelki wypadek pstryknęłam włącznikiem światła w łazience i okazało się, że światła też nie ma. Na liczniku paliła się czerwona diodka, pod którą widniał złowieszczy napis AWARIA. Ryknęłam do W., że goście będą mieli wątpliwą przyjemność mycia się w zimnej wodzie jeśli szybko czegoś nie wymyślimy, a na przykład można by zadzwonić do zakładu energetycznego. W. przyznał mi rację, numer telefonu podałam mu ze strony wyszukanej w internecie na ekranie smartfona. Biuro Obsługi uprzejmie wysłuchało i poleciło dzwonić na pogotowie energetyczne. Co oczywiście zrobilibyśmy od razu, ale na stronie pogotowia było napisane wyraźnie i po polsku, żeby nie dzwonić na numer alarmowy w sytuacjach, które nie wiążą się z jakimiś bezpośrednimi zagrożeniami.  No ale skoro BOK każe, to dzwonimy. Pani dyspozytorka przyjęła zgłoszenie i skomentowała, że pewnie jakaś faza poszła wskutek niedawnych silnych wiatrów.  Ekipa miała nadjechać w ciągu kilku godzin. 

Oddaliłam się zatem pokrzepiona, że może unikniemy kompromitacji przed gośćmi i kontynuowałam porządki. W. miał za zadanie ogarnąć ogród, co przy braku sprzętu do koszenia ograniczało się raczej tylko do zwinięcia folii z placyku przed domem oraz agrowłókniny ze ścieżek i podlewaniu kolejnych fragmentów ogrodu.

Ja odkurzałam, myłam podłogi, wynosiłam zbędne elementy wyposażenia takie jak niewzględny kubeł z drewnem stojący w kuchni (palenia w piecu nie przewidywaliśmy), woskowałam meble, w łazience zmieniłam dekorację okna. Udekorowałam także nieco werandę, która stanowić miała miejsce na spotkania towarzyskie. Szorowanie łazienki odbywało się etapami z uwagi głównie na założenie, że kabina prysznicowa będzie lśnić własnym blaskiem. My tam szczególnie nie dbamy o przezierność części ściennych zrobionych z jakiegoś szklanopodobnego materiału, ale dla gości postanowiłam wypucować każdy zakamarek.Ze względu na życie biologiczne w osadniku stosowałam tylko środki nie zwierające agresywnej chemii marki Frosch, które jednakowoż dobrze sobie radziły z zaciekami mydlanymi czy kamieniem.

Panowie monterzy od elektryki pojawili się po jakichś trzech godzinach, z podnośnikiem. Zrobili co trzeba, obcięli dwie gałęzie z orzecha i ciepnęli je prosto w kwitnące liliowce. Prąd powrócił a wraz z nim ciepła woda. 

W. oczywiście miał również w obowiązku pilnować stosownego zaopatrzenia w produkty spożywcze. We środę dokonał pierwszych zakupów a potem w kolejnych dniach drugich, trzecich... no jednym słowem zdrowo przesadził. Lodówkę mamy malutką, spiżarnia zatem w sieni frontowej zapełniła się warzywami i owocami i innymi produktami wytrzymującymi temperaturę otoczenia, która miała sukcesywnie wzrastać według prognoz w RL.

Tradycyjnie wojowałam z muchami, które mimo siatek i firanek w drzwiach, właziły tłumnie do domu. Wspólnie z W. zainstalowaliśmy także w drzwiach werandy karnisz, jeden z tych, które były tu, gdy się sprowadziliśmy. Na karniszu powiesiłam firankę osłaniającą wejście i mająca chronić przed owadami, co sprawdziło się tylko częściowo.

Rankiem we czwartek na parapecie na werandzie znalazłam takiego gościa. Oto zmrocznik gładysz.




W piątkowe przedpołudnie przygotowałam spanie w Mrówczanym, W. sporządził chłodnik, który składał się między innymi z buraczków pozyskanych od Bożenki, przygotował także sałatkę owocową, czyli swoje popisowe dania. Mieliśmy także ekologiczne warzywa od zaprzyjaźnionego dziadka ogrodnika, który swego czasu szczepił nam drzewa owocowe. Byliśmy w kontakcie z gośćmi, którzy przemierzali setki kilometrów i którzy dotrzeć mieli w różnym czasie, bo każdy wyjechał wtedy kiedy mógł, a ja miałam nadzieję, że będą jechać spokojnie, aby dotrzeć bezpiecznie, niezależnie o której godzinie.

W. sukcesywnie podlewał, nocą woda kapała na rabaty z linii kroplujących. Nie zanosiło się na żadne deszcze, co z jednej strony zapewniało możliwość zrealizowania programu kulturalno-krajoznawczego, ale z drugiej wprowadzało niepokój co do losów ogrodu bez solidnych opadów. Póki co było kolorowo i pieknie



























Wskutek silnych powiewów wiatrów, które wystąpiły przed naszym przyjazdem złamała się robinia Małgorzaty i W. musiał ją ściąć w miejscu rozdarcia. Poza tym starał się coś tam odchwaszczać. Ja w ramach płodozmianu oczyściłam ścieżki z pokładających się roślin, podwiązałam część sznurkami, uporządkowałam także małpiarnię, bo tam zarosło okrutnie, potem z W. podwiązaliśmy i przycięliśmy winorośle oplatające ściany i sufit małpiarni. 

Wnieśliśmy także duży stół do salono-jadalni, a mniejszy wstawiliśmy do Mrówczanego. Będzie wygodniej jeść.

Koty polowały na gryzonie, psy starały się uciec przed upałem, gzy cięły.

W piątek wieczorem wszystko było gotowe, my umyci oczekiwaliśmy gości.



 Po informacji, że Justynka z Krzysiem już są niedaleko, wyszliśmy do ogrodu, koty wypadły z nami i gdy stałam już przy bramie patrząc na drogę, ulokowały się na płocie i także wypatrywały czegoś w oddali. Stanowiliśmy komitet powitalny, który zauważył wychodzący sąsiad zza SN i na widok nadjeżdżającego busa z egzotyczną rejestracją stwierdził trafnie, że goście jadą. 



Justynka z Krzysiem zaliczyli jeszcze tour po ogrodzie z W. jako przewodnikiem i kotami jako strażą przyboczną. Daria z Mirkiem dotarli już po zmroku, więc po skosztowaniu wybornego ciasta Justynki, po uzupełnieniu płynów różnych i wstępnym rozdysponowaniu darów podczas rozmów powitalnych, powoli wszyscy skierowali się do swoich sypialni. Psy też zasnęły, koty obrażone z powodu zamieszania i obcych osób przepadły gdzieś na zewnątrz.

C.d. tym razem n. nieco później niż zwykle, za to nietypowo, o czym wkrótce 



12 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie kipiące roślinnością rabaty. I jeszcze ta weranda pomalowana na szaro... Miodzio!
    Ps. Gratuluję wygranej w konkursie różanym :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czerwca w zasadzie zaczyna się pełnia rozkwitu ogrodu, A kolor werandy dobry, no nie? Dziękuję bardzo :) Fajna niespodzianka.

      Usuń
  2. Orgia kolorów i faktur. Po raz kolejny mogę tylko jęknąć z zachwytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię patrzeć na te widoczki, a wtym roku bardzo pomogła mokra wiosna.

      Usuń
  3. Witam, dziękuję za ucztę dla oka,pięknie, pięknie jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, cała przyjemność z Twoich odwiedzin po mojej stronie :)

      Usuń
  4. Pięknie opisujesz Wasze pobyty na wsi.Roślinność mam podobną. Czekam na ciąg dalszy.
    Ela D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, jak mam zwyżkę intelektualną to nawet fajnie wychodzi :D Pewnie kuleję redakcyjnie, ale na to chyba już nic nie poradzę. taka roślinność to kwintesencja lata moim zdaniem.

      Usuń
  5. Melduję, że wstąpiłam na ścieżkę nadrabiania zaległości i też poproszę od razu - wrzuc mojego maila do tych powiadomień.
    Gdybyście wiedzieli, że wystarczy zniszczyć liliowce, to byście sobie sami prąd naprawili, zamiast zawracać dupę energetykom :) /MaGorzatka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adres dodany (ten na o2). No wiesz, sami byśmy nie zniszczyli tak fachowo i z wysokości :)

      Usuń
  6. Świetne zdjęcia i świetna relacja. :)
    Pierwsze powiadomienie o nowych wpisach dostałam 19.08. Wchodzę, patrzę, a tu jest jeszcze kilka wcześniejszych! No to gdzie powiadomienia? Coś mnie tknęło i zajrzałam do folderu ze spamem. Tak jak podejrzewałam, pierwsze powiadomienia trafiły właśnie tam. Któż odgadnie, jakimi to magicznymi algorytmami posługuje się gmail, żeby zaklasyfikować subskrypcję, na którą sama się zapisywałam, jako spam? A i to tylko częściowo, bo przecież od 19.08. łaskawie wysyła mi to normalnie.
    Mam nadzieję, że już będzie o.k. Te z 21.08. też doszły. A ja czytam po kolei. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, znaczy że działa! A ja zamawiając bilety na koncert Leszka Możdżera po dwóch tygodniach od przelewu zaczęłam się denerwować i napisałam do Opery Kameralnej, że biletów nima. A oni grzecznie: "proszę sprawdzić w foldrze spam" No i były!

      Usuń