sobota, 26 marca 2022

Wiosenne porządki poremontowe cz.III

 Poniedziałek miał być ostatnim dniem naszego pobytu na wsi, zatem moje postanowienie na ten dzień dotyczyło rozbebeszenia do końca i posprzątania werandy. Część gratów została już z niej usunięta, ale wciąż było ich tam całe mnóstwo. W pudłach i pudełkach m.in. ciąg dalszy szkła i skorup, pomieszanie z poplątaniem. Znów zatem po śniadaniu z lekkim już obrzydzeniem ruszyłam do mycia, suszenia, układania na miejsce, cudem niczego nie tłukąc z wyjątkiem jednego półmiska, którego trochę mi szkoda i jak znajdę taki gdzieś na starociach to sobie odkupię.  Hyzia można było dostać. Na dworze ziąb.

Pojawił się znienacka pan stolarz z pomagierem i od ręki podciął drzwi od mrówczanego, które przestały szorować po podłodze. Zabrał także drzwi od sypialni oraz witraże, ponieważ podjął się także ich wprawienia. Ponieważ słoneczne poranki witały nas bursztynowymi refleksami na drewnianych powierzchniach widocznych w otwartych drzwiach z sypialni do byłej sieni, podjęliśmy decyzję, że to właśnie te drzwi będą tymi witrażowymi skoro tu najładniej operuje słońce. 



Panowie wyjeżdżając od nas zapomnieli zabrać piłę i musieli wracać. Zostawili otwartą bramę, przez którą wymaszerowała Wańka i udała się na przechadzkę w stronę pól. W. jednak stanowczo zawrócił ją z drogi ku wolności i przyprowadził do domu. Wróciliśmy do roboty.

Ze stołu werandowego zdjęłam drewniany regał, który dotąd służył jako półka na różności upchnięte w nieistniejącej już  sieni. Umyłam go i ustawiłam w sieni istniejącej obok szafy, ponieważ tam teraz będą stały różności typu środki czystości, węgiel na grilla, koci żwirek, jakieś podręczne słoiki i puszki. W. najpierw zawyrokował, że regał się nie zmieści, ale jednak się zmieścił po odsunięciu na chwilę masywnej drewnianej drabiny, która robi za schody na strych. W. trochę osłupiały stwierdził, że nie wiedział, że to da się w ogóle odsunąć. Popukałam się w głowę przypominając, że przecież samiśmy to odstawiali szlifując ściany w sieni, a potem malując je olejolakierem czy czymś takim.

W. czyścił resztę książek, ja układałam je na półkach i gdzie się dało, bo powierzchnia półek okazała się niewystarczająca.  Kolejne złogi lądowały w worach śmieciowych.

W. pojechał do Wisznic wziąć gotówkę z bankomatu, ponieważ mieliśmy dokonać rozliczenia z Marianem. Kupił jeszcze jakieś drobiazgi przy okazji. 

Zaraz po powrocie W. pojawił się Marian, którego jednak zidentyfikowałam jako Mariusza po obejrzeniu kwitu na beton. Rozliczyliśmy się z wydatków, zostało nam jeszcze uregulowanie rachunku w sklepie budowlanym. Zostaliśmy poinstruowani, że latem mamy dokonać ponownej impregnacji podłogi w kuchni, impregnatu jest dość na kilka lat, trzeba go tylko rozprowadzić ławkowcem dość solidną warstwą. Opowiadał, co mu sprawiało największa trudność, wiadomo że dom jest stary, wszystko jest tu krzywe a taki remont to niespodzianka za niespodzianką. Ale ucieszył się, kiedy usłyszał że jesteśmy bardzo zadowoleni. Po wyjeździe naszego majstra W. zabrał się do transportowania różności z podwórka do stodoły. Ja dochodząc już do końca werandy wytaszczyłam drugi mniejszy regał, umyłam go i przeznaczyłam tymczasowo na puszki z farbami, pudełka z gwoździkami, śrubkami itp. Umyłam ze sto razy kanapę werandową i stół. Przed dom wystawiłam pudła z gazetami do wyczyszczenia, głównie Gardener's World i Kraina Bugu. W zasadzie pogoda wymarzona do sprzątania, ale z drugiej strony przed domem wszystko w pyle i porządny deszcz przydałby się, żeby to wszystko spłukać. Na razie prognozy pogody w RL o deszczu milczały, zapowiadały kolejne  słoneczne i coraz cieplejsze dni. Zresztą W. już poczuł wiosnę bo paradował najpierw bez koszulki, a potem w samych gaciach, co ładnie kontrastowało ze mną, w polarowych spodniach i cieplej bluzie oraz czapce typu słońce Peru. 

Miałam świadomość że ten pyl w domu będę jeszcze wycierać kilka miesięcy, bo pozbyć się go jednorazowo nie ma szans. Zamiatałam werandę, wywaliłam dywaniki jutowe na zewnątrz i po namyśle  zakwalifikowałam je także do prania, bo żadne trzepanie nie usunie z nich tej burej szarości. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że ni cholery nie da się tego wszystkiego skończyć dziś i jeszcze o jakiejś sensownej porze wyjechać. Podjęłam decyzję, że jeśli W. będzie mógł zostać jeszcze jeden dzień, choć klienci dzwonią jak wściekli, to ja biorę urlop na żądanie i kończymy na spokojnie z tymi porządkami. 

W. zagadnięty na tę okoliczność ucieszył się i stwierdził, że jakoś zagospodaruje załogę przez ten jeden dzień i zostajemy. Poza tym oświecił mnie, że podczas poprzedniego pobytu dogadał się z z facetem z dojrzewalni desek nieopodal, że nasze starożytne dechy na ścianach stodoły zostaną zastąpione nowymi a te obecne pojadą po odpowiedniej obróbce do klienteli znacznie bardziej zamożnej niż ja. Pan bowiem trudnił się, podobnie jak wcześniej jego ojciec zbieraniem starych dech, poddawaniem ich jeszcze sezonowaniu na specjalnych stelażach widocznych z drogi do wsi. Dechy podlegały potem obróbce, docinaniu i wysyłaniu w zgrabnych pakietach do różnych krajów, gdzie były wykorzystywane do celów dekoracyjno-budowlanych.  Zresztą nasza drewutnia już została rozebrana przez sprawną ekipę z firmy tego pana, czego nie dostrzegłam zaaferowana porządkami. 



W. zatem wsiadł w samochód i pojechał umówić na jutro wizytę w celu częściowej renowacji stodoły.  

Ja już lekko zmechacona postanowiłam jeszcze wysprzątać sień, która W. już raz sprzątał, bardzo z grubsza, ale na tyle skutecznie że dało się wejść do pomieszczenia, przez które przejechało pierdyliard taczek z betonem. Jednak należało nieco podwyższyć standard czystości, więc wybebeszyłam szafę, gdzie wisiały nasze kurtki, polary i inne takie używane w ogrodzie. Wszystko poszło do wora z praniem, szafa została umyta, umyte zostały schody strychowe a na koniec podłoga, która jeszcze wymaga uwagi, ale ja już opadłam z sił.  Wytrzepałam wycieraczki i uznałam, że na dziś absolutnie dość. Powiadomiłam zakład pracy, że jutro jeszcze mnie nie zobaczą i udałam się pod prysznic. W piżamie zażarłam resztkę kapuśniaku, a W. przystąpił do smażenia kotletów schabowych. Istna dieta drwala. 

Zjedliśmy późny obiad i znów około 17.00 już byłam w łóżku ledwo żywa, a tu trzeba jeszcze przetrwać wtorek, który jako c.d. za czas jakiś n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz