niedziela, 27 marca 2022

Wiosenne porządki poremontowe cz.IV

Zacznę może od tego, że jednak wylazłam trochę w teren, choć temperatura była zupełnie niezachęcająca. Jak co rano, zanim słońce wspięło się nieco wyżej na nieboskłon, wszystko było oszronione, szare i okropne. No ale gdzieś przed 6.00 rano postanowiłam nieco się przewietrzyć. Widok przed domem i za domem był daleki od sielankowego... 



Ale jestem dumna, że w zasadzie wszystko udało nam się uprzątnąć przed wyjazdem, z wyjątkiem tych dech opartych o dom, ponieważ mają służyć stolarzowi jako materiał do wykończeń, żeby zachować styl, oraz bigbaga ze śmieciami, bo nie dało się go dźwignąć. 

Albiczukowski i okolice




Stodoła i okolice. 



Słońce dopiero wschodziło a z drugiej strony zachodził Księżyc.


Wiatraki 


Zmrożone krokusy





I nieco fauny okolicznej. Chciałam zrobić zdjęcie czajkom, ale były zdecydowanie zbyt daleko.







Wróciłam zmarznięta, a tu W. czekał już z nowiną, że po siódmej przybędą panowie z dojrzewalni desek. Zjedliśmy zatem szybkie śniadanie, ogarnęliśmy się tekstylnie, bo jeszcze paradowaliśmy w piżamach i czekaliśmy na ekipe. Ja nie czekałam bezczynnie, tylko zabrałam się za porządkowanie rzeczy wystawionych przed werandę, w tym jakiegoś drobiazgu wysypanego przez W. bezpośrednio na ziemię. Segregowałam jakieś pierdolety, większość wywalając do wora ze śmieciami. Siedemnastą makutrę z mimowolnej kolekcji umyłam i ustawiłam do suszenia. Następnie zabrałam się za odkurzanie gazet  i układanie ich na słońcu, umyłam też drewnianą półkę wiszącą dotychczas w kuchni nad drzwiami. Umyłam klosz lampy sufitowej w kuchni, co przy jego gabarytach było nie lada wyzwaniem. Udało się go nie stłuc, ale na razie postanowiłam go nie montować. 

Panowie nadjechali w liczbie chyba czterech wraz z ładunkiem nowych dech i oganiając się od Zębasa, który koniecznie chciał użreć któregoś w nogę, przystąpili do prac. W. początkowo planował pionizować gibnięty fragment płotu za oborą, ale ostatecznie pętał się pomiędzy panami i pilnował, żeby nie deptali roślin pod stodołą i gawędził sobie wesoło.

Panowie zobaczyli mnie z aparatem i zakrzyknęli, że oni są dziś "nierepezentatywni" więc na zdjęciach źle wyjdą. Rzeczona niereprezentatywność, która miała być zapewne niereprezentacyjnością, wynikała jak się okazało, z potężnego zbiorowego kaca, który nękał prawie wszystkich (z wyjątkiem kierowcy) i którego leczyli piwem. Mimo to praca paliła im się w rękach i kolejne deski lądowały na ziemi. 




Korzystając z tego, że już wylazłam na dwór, odbadyliłam trochę podokienną i Autorską, ale zupełnie bez przekonania i  bardzo pobieżnie. Żeby choć było nieco cieplej. Nolens-volens zabrałam się znów za porządki, zebrałam trochę śmieci rozwianych po ogrodzie,  puste doniczki i obejrzałam pozostałości po drewutni. Nie bardzo wiem, co zrobić z płytami eternitu, który został po daszku. W. poukładał jakieś konstrukcje z przywiezionego drewna opałowego wzdłuż rabat przyoborowych zasłaniając słońce co niższym bylinom, ale obiecał, że do maja wszystko wrzuci do obory po kilkutygodniowym suszeniu drewna na zewnątrz. W. ma jakąś lekką obsesję na punkcie zapasu drewna opałowego, ale nie sprzeciwiam się, bo kto wie kiedy to drewno okaże się bardzo ważne. Poza tym jak twierdzi W., rąbanie drewna go relaksuje, a drewno grzeje cztery razy: gdy się ścina drzewo, gdy się klocki ładuje na samochód, gdy się rąbie siekierą na szczapy, no i gdy się już pali nim w piecu.

Po chwili zobaczyłam, że brama zadnia została otwarta, a panowie przenieśli się na drugą stronę stodoły. Chyba po raz pierwszy od ładnych kilku lat mieliśmy wyjście na pola za stodołą. Klucz do kłódki dawno zaginął, brama zarosła winoroślą, więc panowie przemocą rozwalili zamknięcie. 


Słychać było odgłosy pracy i wesołe rechoty. Słońce grzało, W. latał już bez koszulki, ale na szczęście w bojówkach roboczych. Krokusy otworzyły kwiaty, zaczęły pękać już pąki dereni jadalnych. Ciemierniki natomiast mocno wycofane w rozwoju przez te mrozy. Latały pierwsze latolistki cytrynki.









Dopadło mnie zmęczenie, ale postanowiłam dokończyć wszystko co się da. Panowie po dwóch godzinach zakończyli prace i pojechali. W. oznajmił, że idziemy na spacer i obejrzymy sobie jak to teraz wygląda. No wyglądało całkiem nieźle, niestety wrota pozostały stare, choć W. ma zamiar jakoś  się dogadać, że może za drobną opłatą panowie zrobią i te części, bo tu potrzebna jest wymiana belki, do której są mocowane skrzydła. Belka musi być osadzona w części betonowej i to już jest grubsza operacja. Negocjacje miały się odbyć jeszcze tego dnia, kiedy W. zakupi załącznik i uda się do szefa firmy po drodze z Wisznic. 







Tu w rogu zdjęcia widać, że W. wykorzystał jakieś odpadowe płyty do wyłożenia terenu przy kompostowniku w celu wytłuczenia zielska i założenia kolejnej rabaty, której zaczątkiem są posadzone ze dwa lata temu kaliny i coś tam jeszcze. 

Wróciłam do domu, wylazłam przed werandę, zebrałam wywietrzone gazety i ułożyłam na stoliku w salono-jadalni. Potem wyniosłam miskę z wodą i detergentem, wytrzepałam stojące  na zewnątrz krzesła i umyłam części drewniane. Góra tekstyliów do prania rosła, więc zaczęłam pakować je do kolejnych worów.  Zastanawialiśmy się nad rozłożeniem dywanu w salono-jadalni, ale jednak wymagał on solidnego trzepania a nawet prania, więc póki co został on złożony na werandzie. Zgłodnieliśmy nieco, więc przegryźliśmy cokolwiek i po uzupełnieniu kilokalorii W. ruszył do prac przy płocie nucąc piosenkę Kultu pt "Marianna", a ja do powolnego pakowania przedwyjazdowego. Zbierałam też jeszcze jakieś duperele pozostawione tu i tam, odkurzyłam torebki z cukrem, który na werandzie się niestety skawalił, ale W. stwierdził, że wykorzysta go do przetworów. Przy okazji czynności pomocniczych podczas stabilizowania słupków płotowych stalowymi prętami zapytałam W. co mam zrobić z zakurzoną kurtką skórzaną, która wisiała w mrówczanym i która póki co wietrzyła się teraz przed werandą. Kurtka czekała chyba na okres, kiedy W. zostanie rockandrolowcem, więc byłam pewna, że nie pozwoli jej wyrzucić. W. stwierdził, że kurtkę wyczyści i  mam ją schować do szafy, bo to jest odzienie szlachetne i kultowe. Za czasów jego młodości stanowiące szczyt marzeń każdego. Kurtka zatem została umyta na mokro i schła sobie na krześle. Chyba pora na  klimatyzowaną gablotę na ten eksponat.


W. zapakował się do samochodu i pojechał do Wisznic po jakieś drobne zakupy, na przegląd nowej piły, no i aby przedyskutować kwestię stodoły. Ja połapałam koty i zapuszkowałam w mrówczanym. Umyłam jeszcze szyby w drzwiach na werandę. W. wrócił, stwierdził że wyniki negocjacji są obiecujące i zaczął pakować graty na samochód. Szafki i krzesła miały pojechać do leśniczówki, pranie i śmieci do nas.  Odgrzaliśmy resztę jedzenia i zjedliśmy, a potem zabrałam się za zmywanie i porządkowanie kuchni przed wyjazdem. No ale nie ma tak, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. W. wszedł do domu z marsową miną i stwierdził, że mu chyba powietrze schodzi z tylnego koła. Była już prawie 18.00, więc pognał w te pędy do Wisznic do mechaników. Wrócił po pół godzinie i stwierdził, że koło mu pomazali jakimś żelem i zdiagnozowali, że ubytek powietrza jakiś tam jest. Napompowali koło na maksa i pocieszyli, że do Warszawy dojedziemy. Najwyżej na którejś stacji podjedziemy pod kompresor i dopompujemy. Mechanicy pytali też, czy czasem pod Delikatesami nie parkował, bo już mieli 4 delikwentów z podobnymi problemami i podejrzewają, że tam ktoś specjalnie wbija szpilki. Noż kurwa...

Mając nadzieję, że jakoś uda się dotrzeć na miejsce ruszyliśmy, zostawiając klucze w umówionym miejscu dla pana stolarza, który miał działać pod naszą nieobecność. Pomieszczenia nie były jeszcze w stanie pozwalającym na swobodne użytkowanie, ale najważniejsze porządki ukończyliśmy.

Sypialnia


Salono-jadalnia


Mrówczany


Zatrzymaliśmy się najpierw na stacji na wyjeździe z Białej, gdzie W. sprawdził stan napowietrzenia koła i pompnął nieco z kompresora. Na szczęście tylko ten jeden raz. Następny postój był w zajeździe pod Kałuszynem, gdzie na naszym spacerniaku stał ciężki sprzęt leśny, a przez zagajnik wytrasowana była szeroka droga, mająca związek z przyszłą budową autostrady. Panie z zajazdu niemniej jednak cieszyły się, że zaprojektowane są dogodne zjazdy w kierunku ich przybytku, więc liczą na rozwój interesu w przyszłości. 

Do domu dojechaliśmy około 22.00 a zatem do następnego razu!






18 komentarzy:

  1. Straszna robota z tym sprzątaniem. Ale jaki efekt! Już jest świetnie a po dokończeniu "zaprze" dech :)
    Co do zapasów drewna to lepiej się nie bronić - przetrwaliśmy całą zimę na naszych zapasach i jeszcze zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, ja w ogóle nie lubię sprzątania, a ten 5-dniowy maraton wykończył mnie zupełnie. Gdyby jeszcze był normalny zlew, to pół biedy. No, ale najgorsze chyba za mną. Wiem że dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych jest ważna, więc nie protestuję ;)

      Usuń
  2. Przeczytałam wszystkie części, nawet na bieżąco, bo pilnowałam. No, pięknie, pięknie, aż miło patrzeć na te wszystkie "przed" i "po". I wpadł mi w oko okrągły stolik w Mrówczanym - cudeńko!
    Nowe deski elewacji stodoły trochę dają po oczach w porównaniu z tymi starymi, ale warunki atmosferyczne dodadzą pewnie wkrótce życzliwej patyny.
    Pozdro!
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby tylko los pozwolił się nacieszyć...Stolik kupiony na wystawce z 15 lat temu, jak również też krzesła ;)
      Jak deski się spatynują, to oni znów zabiorą (po 5 latach), taki cykl produkcyjny. zamiast dojrzewać na stelażach, dojrzeją u na na stodole.

      Usuń
  3. Nie zazdroszczę tego sprzątania, zwłaszcza, że jeszcze pył będzie wychodził. Jeszcze zegar na ścianę, dywan na podłogę i cud miód, malina :) Ten kredens jest piękny, woskowanie mu służy. Następny wyjazd już będzie ogrodowy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, sukces remontowy to jedno, a doprowadzenie potem domu do używalności to drugie. Ale chyba innego wyjścia nie ma. No właśnie chyba kupię dywan jutowy, jakoś mi lepiej koresponduje z obecnym wystrojem i chyba będzie łatwiejszy w utrzymaniu. A jaki będzie następny wyjazd to zobaczymy, póki co śnieg wali jak ta lala :)

      Usuń
  4. Gigantyczna praca za Wami. Już teraz jest świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokonują własne słabości jakoś uporaliśmy się z najczarniejszą robotą. Podobno stolarz już wszystko zrobił, ciekawa jestem jak wyszło.

      Usuń
  5. Zuziu jesteś niesamowita, razem z Wojtkiem tworzycie duet który z każdą sytuacją sobie poradzi.
    Ręce i skóra pewnie regeneracji potrzebują,po tych gruntownych porządkach.
    Kuchnia w nowej odsłonie robi wrażenie, większą przestrzeń podkreśliła jej rustykalny charakter.
    Zrobiła się przytulna i taką swojska.
    Zaraz przypomniały mi się przetwory owocowe z Waszego ogrodu przyrządzane na żywym ogniu.
    Trzymam kciuki żeby wszystko ułożyło się po Waszej myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, dziękuję za bardzo miłe słowa, trochę nas przeceniasz :) Paznokcie odrastają skóra jakoś się regeneruje (stosownie do wieku), więc nie jest źle.
      Z jednej strony zrobiło się przestronniej, z drugiej jakoś tak milej. Wańka przez kwadrans spacerowała wokoło na trasie :kuchnia, salono-jadalnia, sypialnia, była sień, kuchnia, zadziwiona, że tak można :)
      Mam świadomość, że nastąpiło kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności, to bardzo podnosi na duchu.
      Przetwory będą pewnie nieodłącznym elementem kolejnych pobytów.

      Usuń
  6. Zuziu, remont wyszedł wspaniale. Miejsce klimatyczne i bardzo przytulne. Czekam jeszcze, aż zegar (ten na stole w salono-jadalni) zawiśnie na ścianie, bo ja kocham takie zegary :)
    A z drewnem W ma rację. Nigdy nie wiadomo jak szybko okaże się, że jest potrzebne, biorąc pod uwagę to co się dzieje na świecie.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Efciu, nasza chałupinka nabrała nieco bardziej cywilizowanego wyglądu i chyba nic bym nie zmieniła. A co do zegara to też bardzo lubię wiszące ścienne czasomierze, mam nadzieję że nasz nie ucierpiał przez ten remont.
      Tak, trzeba starać się być samowystarczalnym w miarę możliwości, wiele zdobyczy cywilizacji może okazać się nietrwałe.

      Usuń
  7. Kiedy pokażesz witraże w drzwiach do sypialni? Bo publiczność tu czeka...
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgoś, pokażę, ale niestety w tej beczce miodu jest całkiem porządna łyżka dziegciu, za sprawą pana stolarza.

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. Postaram się sprostać oczekiwaniom publiczności :)

      Usuń
  9. I na okiennice też czeka i przytupuje...:-D
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, nad okiennicami wisi chyba jakaś klątwa...

      Usuń