środa, 20 kwietnia 2022

Wielkanocne tyranie na trawie cz.I

 Wyszarpnąwszy cztery dni urlopu od mojego pracodawcy zaplanowałam sobie okołoświąteczny wyjazd na wieś w celu ukończenia porządków poremontowych oraz rozpoczęcia porządków ogrodowych. Jak zwykle z planów częściowo wyszły nici, albowiem nasze meble kuchenne nie dojechały, więc był to kolejny pobyt pod znakiem braku źródła wody w kuchni, co powoduje frustrację oraz niedomyte naczynia.

Niemniej jednak około 9.00 rano we czwartek ruszyliśmy znów autem dużym (kiedy ten remont Toyoty się skończy nie wie nikt) wypakowanym drewnem na opał, roślinnością sztuk jeden czyli kolejnym dereniem do kolekcji, sprzętem ogrodniczym oraz zestawem standardowym czyli nami i zwierzakami, zabezpieczonymi preparatem antykleszczowym. Poza tym wieźliśmy stos kartonów wypakowanych wypranymi rzeczami zabranymi w drodze powrotnej z marcowego pobytu. 

Pogoda była ładna, choć wciąż temperatury były bliższe zeru niż dwudziestu stopniom. Postój zrobiliśmy w Mościbrodach, gdzie W. siorbnął kawę, a my z psami zrobiliśmy rundkę po okolicy, choć z pewnością psy wolałyby rundkę po sklepie firmowym zakładów mięsnych, znajdującym się przed wjazdem na teren hotelo-pałacyku. W każdym razie wypluły ostentacyjnie kawałeczki ciastka, które W. otrzymał do kawy i prawdopodobnie z zemsty przez resztę drogi produkowały gazy bojowe w ilości zdolnej powalić stado słoni.

Mijaliśmy lasy, gdzie każdy skrawek co wilgotniejszej ziemi obsypany był białymi gwiazdkami zawilców. Aż żałowałam, że nie było gdzie się zatrzymać i zrobić zdjęcia, bo widok był zachwycający. 

Bociany już przyleciały, widać je było spacerujące po polach lub siedzące w mijanych gniazdach. Mimo całej tragicznej zawieruchy w naszym regionie, one nie znają innej drogi.

Dojeżdżając do Wisznic obejrzeliśmy z bliska farmę wiatrową, gdzie trwała budowa kolejnych turbin. Jak potem wyczytaliśmy w Słowie Podlasia, ma być ich docelowo 12. Wójt gminy liczy przede wszystkim na wpływy z podatku, zadowolony że udało mu się przekonać okolicznych mieszkańców do tej inwestycji. No to tyle w temacie ekologii.

W. już od Radzynia myślał tylko jak wygląda wykończenie zrobione przez naszego stolarza i strasznie się niecierpliwił, zatem po wejściu do domu rzuciliśmy się do oglądania. No i niestety kochani, remont poszedł gładko, ale teraz najwyraźniej opatrzność zagrała nam na nosie, bo robota była zrobiona na przysłowiowy odpierdol. W. z niedowierzaniem oglądał deski sosnowe zamiast akacjowych w podłodze, patrzył na niedopasowane i niedoszlifowane kawałki dech stanowiące półkę wzdłuż górnej krawędzi pozostałości po dawnej ścianie, wreszcie na progi, które wystawały zbyt wysoko i które nie dochodziły do krawędzi płytek... Jedynie, co nam się podobało to obróbka witraży w drzwiach sypialni, choć i tu można byłoby się postarać, przecierając chociażby plamy na drewnie papierem...

W. wkurzył się strasznie, ale przede wszystkim było mu po prostu okropnie przykro. Dawno nie widziałam go tak rozczarowanego. Pocieszałam go, że to wszystko da się poprawić, ale on był tak rozżalony, że tylko chodził i klął jak szewc. Inaczej to sobie wyobrażał i choć niby wszystko tłumaczył stolarzowi, to najwyraźniej albo się nie zrozumieli, albo facet po prostu odwalił robotę w pół dnia, może nawet nie sam, tylko dał to do zrobienia pomocnikowi. 

Choć doskonale rozumiałam W., bo sama wiem jak to jest mieć nadzieję na realizacje planów, a potem dostać bolesnego pstryczka w nos, to jednak po kolejnej porcji utyskiwań zaproponowałam powrót do domu. Bo skoro ten widok tak W. nastraja dołująco, to nie ma sensu siedzieć tu i patrzeć na to przez kolejne pięć dni. W. trochę oprzytomniał i stwierdził, że zadzwoni do stolarza i postara się go tu ściągnąć. Podczas rozmowy starał się nie być nieprzyjemny, ale wynikało z jednostronnie słyszanego dialogu, że majster nie bardzo kuma czym zawinił. Albo udawał, że nie kuma. Oczywiście przed świętami nie było szans na wizytę pana majstra, a tak naprawdę to byłam przekonana, że i po świętach go nie zobaczymy.

Chwilowo W. zajął się wywalaniem z samochodu przywiezionych klocków drewna przed oborą, a ja zajęłam się rozpakowywaniem rzeczy. Koty udały się na zwiad, psy też penetrowały teren.

Uprane tekstylia umieściłam w szafie w mrówczanym, wystarczająco pojemnej, część była przeznaczona do bieliźniarki, w której najpierw musiałam zrobić porządek. Kartony spiętrowałam obok szafy, choć konstrukcja była wielce niestabilna.

Potem zajęłam się porządkowaniem salono-jadalni, gdzie umyłam podłogę, rozwinęłam przywieziony dywanik jutowy, ustawiłam stół i krzesła. Ponadto zamontowałam klosz na lampie sufitowej w kuchni, która była póki co jedynym źródłem oświetlenia. Jednakowoż po znalezieniu kinkietu, który kiedyś wisiał nad stołem kuchennym, umocowałam go nie bez trudu w nieco innym miejscu. Trud brał się z tego, że zawieszka była tak skonstruowana, że ni cholery nie dało się sensownie zawiesić kinkietu, żeby przylegał do ściany. W dodatku wieszać trzeba było na macanego, bo nie było widać, gdzie się trafia otworem w zawieszce.  



Przy którymś przedefilowaniu przez kuchnię zerknęłam na witraże i stwierdziłam, że coś mi w nich nie pasuje. Po dokładnym przyjrzeniu się im z bliska ustaliłam niezbicie, że...są wstawione do góry nogami! Zaczęłam się śmiać i i z tym śmiechem radosnym wyjrzałam przed dom i zapytałam W., czy chce się jeszcze bardziej wkurzyć. W. zamarł  z siekierą w dłoniach i popatrzył pytająco. No to ja mu mówię o tych witrażach, a W. ruszył do domu i po dłuższym badaniu drzwi również ryknął śmiechem. Trochę wyglądaliśmy na obłąkanych, ale lepsze to niż głęboki wkurw.


Udaliśmy się następnie na obchód ogrodu, który póki co, mimo zieleniącej się coraz bardziej trawy, nadal przypominał The Misery Garden (w odróżnieniu od The Secret Garden), ale W. był zdania, że co rok przeżywam ten widok, a potem w sezonie padam z zachwytu.  Troszkę bym chciała, żeby i na przednówku ogród wyglądał na nieco bardziej uporządkowany, ale niestety przy tej ilości bylin, które w części nadziemnej umierają jesienią no i z uwagi na klimat nie mam szans na coś w rodzaju tego https://ngs.org.uk/shop/online-events/recordings-of-previous-talks/recording-of-the-winter-garden-at-st-timothee/

Potem W. zabrał się za załadunek na samochód dech stojących obok ganku, żeby ostatecznie uporządkować przestrzeń najbliżej domu. Część z nich od razu ciął piłą spalinową i odkładał na ganku do bieżącego zużycia. Zużycie zapowiadało się niezłe, ponieważ było dość chłodno i święta też miały być raczej zimne i nawet nieco deszczowe.

Wreszcie usiedliśmy do jakiegoś posiłku, niezbyt wyszukanego, ponieważ nie planowaliśmy nic konkretnego, W. zrezygnował z wyjazdu po zakupy, odkładając go na dzień następny.  Psy spały ledwo żywe.

Wreszcie uznaliśmy, że pora spać, a gdy c.d. postanowi n. sprawy być może ukażą się nam w innym świetle  


6 komentarzy:

  1. Jest! Czekałam na te witraże i co Ci powiem - skoro od razu nie zauważyliście, nie rzuciło Wam się w oczy, to znaczy, że jest dobrze!
    Kiedy Stary robi rysunki projektowe, prosi czasem, żebym spojrzała i powiedziała co mi się pierwsze rzuca w oczy. I to właśnie najczęściej jest do poprawy.
    A Wy zostawicie tak, czy odwracacie?
    Kuchnia wygląda jak we dworze!
    (aaa, no i tym razem dostałam powiadomienie!)
    Buziaki,
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgoś, chyba za bardzo skupiliśmy się na nieszczęsnej obróbce stolarskiej, a poza tym chyba nam nie przyszło do głowy, że mogą być wprawione na odwrót... Ja bym odwróciła, ale W. nie jest chyba przekonany.
      Dziękuję w imieniu kuchni, mam nadzieję, że meble wkrótce dojadą
      O, cóż za łaskawość ze strony bloggera!

      Usuń
  2. Bardzo mi się podoba! Po prostu wiejski dworek, Barbara i Bogumił :-D.
    Współczuję niedoróbek. Co się polepszy, to się popieprzy...
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, nam się tez (prawie) podoba, choć chałupa pozostanie chałupą. Ale nie mam ambicji na nic więcej, bo życie w luksusowych salonach byłoby dla mnie nie do zniesienia :) Niedoróbki mam nadzieję, uda się poprawić, ale bilans musi wyjść na zero jak śpiewał pan Kaczmarek.

      Usuń
  3. Współczuję stresu. Niestety chyba niemożliwe jest trafienie na wszystkie super ekipy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu statystycznie i tak mamy super farta. W. się stresował, ja olewam, mam dość stresu w robocie.

      Usuń