niedziela, 7 czerwca 2020

W maju jak w raju cz. I

Po dwóch tygodniach niestety się nie udało, ale udało się po trzech.  W sobotę wyjechaliśmy nawet w miarę wcześnie, bo już około 8.00 rano. Tym razem ładunek stanowiły wory ze zrębkami i kilka  roślin odpadowych ze szkółki W. transportowanych z zamiarem posadzenia i albo wóz albo przewóz. M.in. iglaki jakieś, dwie lawendy skądś wykopane. Jako akcent dramatyczny jechała klatka z kogutem, ale co to za klatka i jaki kogut, to napisze nieco później. 

Droga nieco się dłużyła, bo jakoś gęsto się zrobiło. Obejrzeliśmy sobie prace nad przyłączeniem końca obwodnicy do tego kawałka autostrady, który póki co skraca nam przejazd o jakieś pół godziny. Pierwszy popas zorganizowaliśmy sobie jeszcze na Trakcie Brzeskim, bo W. zachęcony pierwszymi zakupami w piekarni gruzińskiej postanowił znów dokonać zaopatrzenia. Poza przeróżnymi wypiekami postanowił kupić także ser.
Następny przystanek na tym samym Orlenie co zwykle, gdzie co prawda teren zaśmiecony okrutnie, ale przynajmniej jest gdzie psy odsikać. W. udał się po kawę i po wodę dla psów, a wrócił z dwoma miskami flaków.  Flaki z trudem zjadłam, bo zawierały roztwór prawie nasycony NaCl. Ale bufet czynny w ramach odmrażania gospodarki. Zębas pogapił się na innego pobratymca, który przyjechał samochodem marki Volvo i miał swoją wypasioną miseczkę do picia z przykrywką, a nie plastikowy pojemnik po czymśtam. Ale i tam sikac musiał tam gdzie cały psi plebs, czyli w pobliskich krzakach.

Pogoda fajna, resztę drogi odbyliśmy bez przeszkód. Na miejscu zaatakowała nas trawa, która porosła po deszczach. Natomiast z uwagi na niskie temperatury, oprysk na chwasty zadział niestety słabo.
Zrobiliśmy wstępny obchód, a Bożenka pracująca z Michałem przy truskawkach krzyknęła, że nic nie widać, mając na myśli haniebne zaniedbanie w koszeniu. Ja jej odkrzyknęłam, że do lekarza trzeba, od oczów jak z widzeniem problem jest. Pogadaliśmy chwilę, a potem udaliśmy się na front, zobaczyć dokonania pana Dziunka w całej okazałości. Okazałości co prawda nie zobaczyliśmy, bo dach jest na takiej wysokości, że go po prostu nie widać z dołu, ale piękne rynny z rzygaczami (trochę po byku zważywszy na proporcje całej konstrukcji) i obróbka wokół wskazywały, że robota porządna.





Rynny będą miały łańcuchy, tak jak u Małgosi i po nich będzie spływała woda.
Przy okazji okazało się, że Jasio obrobił nam sufit w tym złamaniu przy drzwiach


Na werandzie poskładane odpady w ilości znikomej, a zatem pan Dziunek ekonomicznie rozporządził arkuszami blach, a to co zostało, przyda się nam do łatania dziur w podłodze, którymi włażą myszy.

Opady deszczu w międzyczasie jakieś były, ale jednak niedostateczne. Zmiotłam wióry z podłogi werandy i udałam się na dalszy obchód terenu. Kolejne odmiany irysów zaczynały dopiero kwitnienie, natomiast bzy już w zasadzie kończyły czyli trochą nieszczęśliwie się złożyło. Ale znowu przy takich zimnych okresach to i tak nie wiadomo jak będzie, więc jak zwykle nerka z tyłu.









Rośliny nie popisały się przyrostami (poza chwastami rzecz jasna), miejmy nadzieję że temperatury jednak wzrosną.

Szersze plany







Pod spichlerzem szaleństwo kalin Roseum, krzewuszki i pęcherznicy



W dereniarni taki klon.


W. przywlókł go, jak się okazało, od pana Maja z Daglezji. Dopiero ex-post zidentyfikowałam go jako estońską odmianę klona pospolitego Paldiski. Można go nawet potraktować jako alternatywę do klonów palmowych czy japońskich z uwagi na te szponiaste liście. 
Na rabatce przed kalinowo- krzewuszkowym kołtunem ...no chyba szachownica perska?  Nie wiem.


Na rondzie im. AWR kwitną jeszcze szczątkowo wisienki japońskie


W warzywniku były oznaki życia, chyba rzodkiewka wzeszła.  Michał krzyknął do W. zza płotu czy nie wie jak można odstraszyć żurawie z pola, bo mu kukurydze wyjadają. Lezą skubane wzdłuż rzędu i wydziobują po ziarenku, tylko dziury zostają.
W. stwierdził, że raczej przegrana sprawa, chyba żeby rozpiął poziomo sznurek na polu, one tego nie lubią. Michał na to: no tak, tylko że ja tego cztery hektary mam... No, czyli metoda odpada. 

W domu zajęliśmy się tradycyjnie rozpakowywaniem rzeczy, a na obiad na suchej patelni odgrzaliśmy sobie po placku gruzińskim.

W. z listą zakupów pojechał do Wisznic, a ja zajęłam się zakładaniem nowej siatki na muchy na oknie w salono-jadalni. Te siatki zakładane na przylepiec z rzepem są wygodne, problem jednak w tym, że przylepiec wytrzymuje maks dwa lata, a przy naklejaniu nowego trudno jest usunąć resztki starego.

Podstawiłam krzesło ogrodowe pod okno z zewnątrz, trochę się gibało i zapadało w ziemię, ale udało się w miarę równo przykleić przylepiec i przyczepić dociętą z grubsza siatkę.

Popatrzyłam jeszcze na róże, które nieco drgnęły, niektóre nawet nieźle zapączkowane.

Pokręciłam się jeszcze chwilę, ale zmęczenie wzięło górę i postanowiłam się położyć. W. wkrótce wrócił z zakupami oraz tradycyjnymi lodami. 

W. wylazł z gazetą przed dom i zasiadł na leżaku. Ja przysypiałam i budziłam się, w końcu zasnęłam na dobre. A c.d oczywiście n. w chwili, kiedy otworzę oczy w niedzielny poranek.



5 komentarzy:

  1. Ciekawy klon, jak estoński, to pewnie nie delikacik

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe czy ten półokrągły dach stanowił jakieś wyzwanie dla wykonawcy. Weranda już przyciąga wzrok i łatwo mogę sobie wyobrazić jak będzie zdobiła dom, gdy będzie całkowicie wykończona. A jak będzie na niej smakowała poranna kawa... Rozmarzyłam się.
    Piękne irysy, krzewy rosną Wam jak szalone i już widzę jak będzie wyglądała Aleja Bzów za 2 czy 3 lata.
    Nie mam szachownicy perskiej ale podobnie wyglądała na zdjęciach ze sklepów ogrodniczych.
    Podoba mi się ta podrośnięta trawa. Pewnie kryją się w niej przeróżne kwitnące roślinki. Jest nadzieja na kwietną łąkę.
    Janina

    OdpowiedzUsuń
  3. Janeczko, fachowiec takie fikuśne kształty kopułek pokrywał różnymi blachami, że ten dach to dla niego małe piwo przed śniadaniem ;-) Ja już w myślach mebluję werandę, ale to dopiero zrealizujemy, jak będa ona i drzwi! Kawa tylko tam! No, zimą nie...
    O, trawa jest de facto mieszaniną przeróżnych gatunków roślin, wiosna mniszki, potem krwawniki, przetacznik, odrobina maków polnych... tak, prawie kwietna łąka. Ale niestety kosić trzeba, bo się nie dostaniemy do ogrodu :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Na miejscu zaatakowała nas trawa, która porosła po deszczach." :D Skąd my to znamy. :D
    Narobiłaś mi smaku pisaniem o specjałach z gruzińskiej piekarni i o tradycyjnych już wyprawach po lody. :)

    OdpowiedzUsuń