piątek, 5 czerwca 2020

Majówka na wsi 2020 Suplement

Jak się domyślacie, spaliśmy nie najlepiej, szczególnie W., który martwił się stanem technicznym samochodu. Ja też zastanawiałam się co zrobimy, jeśli naprawa okaże się skomplikowaną i czasochłonną. Poniedziałek jeszcze był dla mnie dniem urlopowym, ale dnia następnego już powinnam być w pracy...
Od 7.00 W. już telefonicznie łapał elektryka wsiowego, który jednakowoż mógł dokonać naprawy jedynie w warsztacie w Białej. Michał polecił mu też nową stację kontroli pojazdów w Wisznicach i jeszcze jeden warsztat w Białej.

W rezultacie W. postanowił jechać w stronę Białej i nagabywać wszystkie napotkane warsztaty.
Najpierw spróbował z tym w Wisznicach i po jakimś czasie wrócił, stwierdził, że bardzo sympatyczna ekipa tam pracuje, starali się mu pomóc ze wszystkich sił, założyli mu jakieś tymczasowe obejście, ale nie radzili jechać z tą prowizorką do Warszawy.
W. wymyślił, że najwyżej zawiezie mnie do Białej na pociąg, a sam pojedzie na awaryjnych do Warszawy.
Odrzuciłam pomysł jako beznadziejny, ponieważ po pierwsze nie wiadomo czy pociągi kursują w czasach zarazy, po drugie, jazda samemu z dwoma psami niesprawnym samochodem to katastrofa, po trzecie jeszcze nie wiadomo, czy nie uda się czasem naprawić i będzie po kłopocie.

Wobec tego W. udał się do Białej, a ja oczekiwałam jakoś tak bezczynnie na efekty. W pewnym momencie oświeciło mnie, że mogę popytać kolegi z Białej, bo w końcu sam ma samochód, a i służbowe w zakładzie pracy też potrzebują serwisu.
Zadzwoniłam zatem i polecił mi od razu warsztat, poza tym stwierdził, że jest tez autoryzowany serwis Toyoty.  SMSem przesłałam W. namiary.

Czekałam  na wieści spokojnie, choć myśli kłębiły mi się w głowie, bo to w końcu taka niepewna sytuacja. Ja mam wrażenie, że nie mam szczęścia do tego auta, bo chyba większość awarii wydarzała się właśnie podczas podróży do lub ze wsi. Dwukrotnie zatkany filtr paliwa, inne hocki -klocki, które raz skończyły się podróżą lawetą spod Kałuszyna...

Około 12.00 W. zadzwonił, że samochód naprawiony, a on kieruje się do domu! No ulga jednak wielka. W. oczywiście po drodze zahaczył o lodziarnię w Wisznicach (uwaga, odruch Pawłowa!) i już z lodami w garści słuchałam opowieści o odwiedzeniu kolejnych elektryków po drodze i finalnie o naprawie w tym warsztacie, który polecił kolega. Chłopaki pomocne i fachowo się zajęli, choć uprzedzili, że po powrocie W. musi jechać do swojego mechanika, bo coś ewidentnie zwiera. Takze jakby jakaś awaria w okolicach Białej Podlaskiej, to walcie do Car-system.

W. odpędzał stres, który zwykle lokalizuje mu się w nogach i postanowił połazić po ogrodzie. Ja już się szykowałam do odjazdu, zjedliśmy jakieś obiadowe resztki, a W. z nadzieją pytał, czy może zostaniemy jeszcze do wieczora.
Ja jednak  już zmęczona tymi atrakcjami chciałam jednak wyruszyć jak najszybciej.

Około 14.00 wsiedliśmy razem z psami do samochodu i z nadzieją, że już nic nam podróży nie przerwie, pojechaliśmy w stronę Warszawy mijając pola rzepakowe oraz nieprawdopodobnie zielone młodziutką zielenią lasy po drodze do Radzynia. Człowiek miał wrażenie, że wjeżdża w zielono-seledynową wodę.

Około 18.00 dotarliśmy do domu, a tu już kolejna relacja czeka, zatem - do następnego razu!

2 komentarze:

  1. Awaria samochodu przed dość daleką podróżą może skutecznie nadwyrężyć nerwy. Opis tak sugestywny, że przeżywałam Twój niepokój wraz z Tobą. Całe szczęście, że udało się naprawić usterkę i że dojechaliście do domu bez problemów.
    Jaki ten cebularz apetyczny!
    Pozdrawiam,
    Janina

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, Janeczko. Powiem Ci, że mnie zawsze stresują takie sytuacje, bo nie bardzo mam jak pomoc W. a z drugiej strony wiem, że on też w nerwach i nie wiadomo, jak się przygoda skończy... No, ale tym razem się udało.
    Cebularz pyszniutki, najlepiej go odgrzać na suchej patelni i wtedy jest ciepły i chrupiący. Mniam.

    OdpowiedzUsuń