piątek, 29 maja 2020

Majówka na wsi 2020 cz. VIII

Przekleństwo dnia ostatniego dopadło nas i tym razem. Polega ono na tym, że w tym dniu najbardziej nam zależy na wyspaniu się, bo ostatni dzień, bo podróż, bo do roboty. I zawsze wychodzi inaczej. Albo w nocy spać nie mogę, albo rano jakaś pobudka... Tak było własnie w Dniu Konstytucji, Wańka nie uszanowawszy święta zaczęła ryczeć, że głodna, o 5.30. Czekając aż się woda zagotuje (śniadanie czyli ryż z mięsem i marchewką Wańka jada na ciepło czyli polane wrzątkiem) wytknęłam nos na zewnątrz. Pogoda jakby nie mogła się zdecydować, niemniej jednak było ciepło, na trawie rosa. Słońce już wzeszło i wyglądało tak


W. na zmianę drzemał i czytał. Położyłam się do łóżka, bo czułam się jakaś zamulona, nawet kawa nie pomagała. Słuchałam sobie radia i nie mogłam się jakoś zebrać do kupy.
Około 10.00 W. zarządził jajecznicę, a następnie stwierdził, że łatwo się nie podda i spróbuje reaktywować warzywnik, oczywiście nie na taką skalę jak wprzódy, ale zakupił nasiona rzodkiewki, koperku, pietruszki naciowej, mizuny i endywii i będzie kopał na miejscu, gdzie w biegłym roku rosła facelia na terenach byłego warzywnika.


Przepasał swe lędźwie czyli ubrał się w ciuchy robocze, wziął widły amerykańskie i zniknął za rogiem chałupy.

Ja przystąpiłam do zmywania, przy okazji odkrywając części owieczki w zamrażalniku, a części zamarynowane w jakichś cieczach i przyprawach.

Powoli zaczęłam ogarniać też dom przed wyjazdem konstatując, że będziemy mieli mnóstwo worów: wory z owsem, wór z praniem, wór ze śmieciami...
Spisałam również listę zakupów na następny przyjazd. Głównie potrzebne są środki czystości.

Po wykonaniu wstępnych czynności poszłam do W. zobaczyć jak mu idzie. Kopał zawzięcie, obok lała się woda ze zraszacza, bo W. miał silnie zakorzenione przekonanie, że deszczu było zbyt mało.


Zza zakrętu ścieżki wyszła Bożenka z wnukiem Marcelem, który widocznie chciał sobie zwiedzić ogród sąsiadów. Zębas przyglądał mu się nieufnie, jak każdemu dziecku. Wańka za to od razu z merdaniem podeszła, ale dziecko się trochę zestrachało, bo było niewiele wyższe od Wańki.
Trochę mnie denerwuje, że Bożenka w takich sytuacjach od razu interweniuje, jakby każdy pies miał się rzucić na nią czy na dziecko. Z drugiej strony ma pewnie w pamięci jak dawno temu ich pies rzucił się na malutkiego Michała i dotkliwie go pogryzł, do tej pory Michał ma blizny na twarzy i lekko przez to zniekształcone rysy. No, ale przypuszczalnie pies wiejski, z pewnością niezbyt dobrze traktowany był w stanie coś takiego zrobić.

Pogadaliśmy chwilę, dziecko nazbierało sobie kamyczków na ścieżce i zarządziło powrót do domu.

W. w tym czasie przystąpił do wysiewów.  Podlał potem obficie i wróciwszy do domu, zabrał się za obiad. Chciał zabłysnąć kulinarnie i przyrządził jagnięcinę ze szparagami. No, nie powiem, wyszło pyszne choć nadal miałam wyrzut na sumieniu przez tę rzeź niewiniątka.
Podczas obiadu dyskutowaliśmy nad koniecznością przyjechania wkrótce ponownie, no bo tak: irysy dopiero zaczynały i to te wczesne niskie. Jabłonie też dopiero w pierwszych kwiatach, lilaki także w blokach startowych, judaszowiec...O kalinach nie wspomnę.
No sami popatrzcie









Kalina hordowina, ale przede wszystkim czekam na Roseum

Jabłonie






Lilaki



Judaszowiec


Obiela w formie prawie płożącej. No nie chce inaczej rosnąć


Widoczek

Szkoda byłoby po raz kolejny opuścić majowe kwitnienie.

Zatem obiecaliśmy sobie, że za dwa tygodnie znów tu jesteśmy, choćby tylko na weekend.

W. rozpoczął załadunek samochodu, ja tradycyjnie ogarniałam wszystko wokół, pochowaliśmy narzędzia, wywaliliśmy śmieci organiczne na kompost. Z resztek jedzenia, puszki karmy i garści suchego prowiantu marki Felix przygotowałam pożegnalny posiłek dla kota.

Wykąpaliśmy się i w zasadzie byliśmy gotowi do drogi. Psy nieszczęśliwe, zainstalowane w samochodzie, W. wyjeżdża, a ja poszłam otwierać bramę. No niestety, za chwilę okazało się, że w samochodzie do niedawna jeszcze sprawnym, świecą się wszystkie możliwe kontrolki, nie działa część elektryki czyli światła, radio i szyby, a światła awaryjne migają i nie dają się wyłączyć.

W. stwierdził, że chyba w takim razie nigdzie nie pojedziemy, bo chociaż samochód normalnie odpala i jedzie, to strach ruszać w drogę i tak jechać z duszą na ramieniu 200 km.

W. przez chwilę jeszcze kombinował co się mogło stać, ale wiele nie wymyślił, wprowadził samochód z powrotem na podwórko i postanowił rozpocząć działania ratunkowe. Zadzwonił do Michała, poinformował o sprawie i zapytał o kontakt do takiego jednego chłopaczka we wsi co to już raz nam kiedyś pomógł w naprawie samochodu, właśnie z problemem elektrycznym. Michał stwierdził, że koleś jest, owszem, ale chyba wypity przy święcie, bo widział jak jechał do domu, ale żona prowadziła. W. postanowił zadzwonić do niego jutro z rana i szukać pomocy. Psy podejrzanie zadowolone z takiego obrotu rzeczy były oskarżone o sabotaż i dywersję czyli celowe majstrowanie przy samochodzie, żeby tylko nie wyjeżdżać.

W niewesołych nastrojach poszliśmy spać, aby stawić godnie czoła c.d. który bez względu na okoliczności musiał n. chociaż miało go nie być.

















6 komentarzy:

  1. Nie da rady czytać na raty i się delektować. Człowiek jak nałogowiec zaczyna i nie może przestać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram takie uzależnienie :) Bardzo nam miło Paputku!

      Usuń
  2. Jak złapię wolną chwilę, siądę i przeczytam od początku, i będę się napawać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Irysy nieprzyzwoicie piękne.Zuziu ja miałam identyczny problem z obielami. Pokładały się pod ciężarem liści i kwiatów. I główny pęd przywiązywałam do wbitego obok drutu zbrojeniowego. Dopóki nie zagęściłam i nie wzmocniłam cięciem delikwent był przywiązany. Teraz już w pionie.
    Te samochody z rozbudowaną elektroniką i popierdułkami to wymysł szatana.
    Dobrze się czyta jak zawsze. Szczególnie, że ani palcem się nie kiwnie a robota się robi. Dziękuję za już i proszę o więcej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mesiu, ja w irysach zakochałam się i kolekcje powiększam, skoro na wsi tam im dobrze jest. A obielę chyba faktycznie tak podeprę jak piszesz, bo pokrój jest niby fajny, ale przy koszeniu obawiam się, ze może z tej obieli zostać tylko wspomnienie...
    Samochody mają to do siebie, że za cholerę ich nie zrozumiesz. A i naprawić już ich nie idzie chałupniczym sposobem.

    No, już się przyrządza kolejna relacja :)

    OdpowiedzUsuń