czwartek, 21 maja 2020

Majówka na wsi cz. V

Pomimo dramatycznych, jak dla mnie oczywiście, wydarzeń w mojej ukochanej stacji radiowej, których dramatyzmu wiele osób po prostu nie rozumie, lekceważy lub pisze o możliwości słuchania czegoś innego (czyli nie rozumie), kontynuuję relację dla tych nielicznych, których  interesuje wiejski c.d.

Firma AWR oczywiście nie dała pospać w czwartkowy poranek, telefon od 6.00 napierniczał jak wściekły. Krótki zwiad na zewnątrz pozwolił ustalić, że deszcz nadal pada! Niezbyt obficie, ale jednak! Przyjemnie było popatrzeć.
W. przy śniadaniu zaplanował sobie wyjazd do Janka w celu podrzucenia surowca drzewnego, a następnie dokonanie zakupów przez świętem narodowym.

Na razie wyszliśmy popatrzeć na mokry świat.


Grube krople deszczówki wisiały na każdym patyku, liściu czy kwiatku. Obrazek dawno niewidziany.

Około 10.00 przestało padać. W. zadzwonił do pana Dziuńka, bo tak tytułował naszego majstra od dachu, w celu ustalenia szczegółów oględzin w godzinach popołudniowych.

Licząc na łatwiejsze pozbywanie się chwastów z mokrej ziemi, zaopatrzyłam się w narzędzie do dziubania i poszłam na rabaty przyoborowe, gdzie zawsze lubię odchwaszczać, bo po pierwsze primo, powierzchnia ich jest relatywnie niewielka, po drugie primo, ziemia jest tam miękka i wszystko dość łatwo wyłazi. Królują tam pokrzywy, łopian i przytulia czepna. Po ich usunięciu zobaczyłam, że jest sporo wolnego miejsca oraz że jakiś posadzony niedawno dzwonek utworzył wielką kępę. ładnie rośnie też ostrogowiec. jesienne sadzenie irysków można uznać również za sukces.
Przycięłam nieco powojniki, choć były już tak zaawansowane, że w zasadzie udało mi się wyciąć trochę suchelców na szczytowych partach kołtunów.


O powojnikach będzie oddzielnie, już chyba anonsowałam...

Następnie przeszłam na Autorską, gdzie jeszcze zostało sporo mleczy i kożuszków gwiazdnicy do usunięcia. jak wspominałam, wylizywanie rabat to już przeszłość. Nie ma to sensu w tych okolicznościach, gdybyśmy byli tu na stałe to porządne wylizanie można byłoby utrzymywać systematycznych dolizywaniem, ale przy takiej częstotliwości pobytów to daremny futer.



Korciła mnie jeszcze nieduża i dość gęsto obsadzona rabata w sadku, ale tak W. zastosowywał jakieś chemikalia na chwasty, głównie na perz i zakazał ruszać. Co prawda moim zdaniem oprysk to przydałby się na rabacie przeciwpołożnej do angielskiej, czyli na ex-kartoflisku. Tam perz przerasta się z barwinkiem i jest nie do wypielenia.

W. wrócił, ale bez zaopatrzenia. Oznajmił bowiem, że cały czas siedział u Janka i mu pomagał przy noszeniu drewna i obróbce, bo Jankowi coś w kręgosłup wlazło. Spytałam zgryźliwie, czy czasem nie wóda mu wlazła, gdzie indziej zresztą, ale W. w ramach solidarności jąder stwierdził, że Janek sam twierdzi, że jak "na pile robi, to nie pije".
Ponadto podobno  gdy już dziś sobie przygotuje front robót, to jutro będzie nas.
W. pojechał, a ja ruszyłam siłą rozpędu na rabatę, której nie znoszę pielić, mianowicie tę z bzami czarnymi i hortensjami. Teraz będzie część relacji, która rozjuszy przeciwników stosowania środków chwastobójczych, więc Ci co wierzą w ekologiczne sposoby usuwania perzu, niech sobie darują ten akapit.
Środek rabaty jest ewidentnie do pryskania czymś na jednoliścienne, bo perzu wśród tych roślin nie da się wypielić. Skrajne części rabaty już lepsze, tam W. chyba pryskał jesienią. Perz w zasadzie wyginął. Przeryłam zatem ile się dało, usuwając niedobitki, wyrywając mlecze, ale zostawiając dwa czy trzy kołtuny trawska do punktowego potraktowania chemią.
Michał krzątał się po obejściu, pomachał mi i gromkimi głosami wymieniliśmy błyskotliwe spostrzeżenia co do zbawiennego wpływu deszcz na roślinność wszelaką.

Wyniosłam kilka kubłów chwastów na kompost. Wszystko wokół jakoś tak pozieleniało, choć temperatura utrzymywała się w okolicach 10 stopni. Zamiotłam fragment ścieżki przylegający do terenu obrobionego. Zaczęło wyglądać nieco porządniej.




Umyłam ręce, napiłam się herbaty i obeszłam sobie teren z aparatem, No zapraszam na wycieczkę.

Widok od strony Alei Bzów na sad.

 Tu fotograf stoi nieco głębiej w Alei Bzów


A oto jeden z bzów (lilaków) z Alei. Karteczka z nazwą odmiany się niestety wyprała.


 Chaszcze raz nowe nasadzenia między Aleją Bzów a płotem Bożenki.


A to Aleja Bzów w całej okazałości. Tzn. okazałość jeszcze subtelna, ale to dlatego, że krzaczki nieduże.


To ścieżka irysowa, o której była mowa w części poprzedniej


Tu wiadomo: Przeokienna


Autorska. Żywopłot z ligustru czeka na przycięcie.


To chyba jakiś kasztanowiec...






W. nadciągnął razem z panem Dziuńkiem, który od razu przystąpił do oględzin werandy. Ja się zabrałam za wypakowywanie zakupów. W. za jakiś czas dołączył, w widocznym szoku po uzyskaniu kosztorysu prac. Albowiem pan Dziuniek oznajmił, że dach plus rynny będą nas kosztować jakieś 4 tysiączki. Ma tu znaczenie przede wszystkim koszt blachy, ale i typ obróbki i łączenia arkuszy.
No cóż, za marzenia trzeba płacić. W. niech się teraz zastanawia czy go stać będzie na witraże zamiast szybek...

Obiad składał się z kapuśniaku dla W. oraz placka gruzińskiego ze szpinakiem i serem dla mnie. Na deser jakieś pyszne, ale niemiłosiernie słodkie ciasto, także z gruzińskiej piekarni.
Po obiedzie W. napełnił mały spryskiwacz Starane czy tam czymś i poszedł chemizować.

Ja poszłam znów na odcinek porządków domowych i umyłam okno w kuchni oraz salono-jadalni. Zdjęłam także roletę w tym drugim oknie, uprałam ją, bo ślady much wkurzały mnie już niemiłosiernie. Po wstępnym podeschnięciu walu postanowiłam go wyprasować przed powieszeniem. No i okazało się, że brak kontroli nad temperaturą żelazka jest czasem brzemienny w skutkach. Pierwsze przyłożenie elementu prasującego zwanego stopą do materii spowodowało stopienie się tej drugiej i w konsekwencji zerową przydatność do dalszego użytkowania. Trzeba będzie uderzyć do Dekorii i kupić nowy woal.
Z lekka wkurzona wywaliłam byłą roletę do śmieci i poszłam na spacer pod stodołę. Rozkwitła czeremcha i mimo chłodu pachniała zabójczo.

Pod płotem Bożenki, gdzieś na wysokości spichlerza, za krzaczorami dojrzałam jakieś nowe nasadzenia z...żywotników. W. zagadnięty, bo przy okazji się napatoczył ze spryskiwaczem wyjaśnił, że to rzadkie już, zapomniane odmiany, które kupił w Nowym Dworze. Nikt już tego nie kupuje, bo wszyscy tylko dziadowski Szmaragd, czasem Brabant, a W. uznał, że warto te rarytaski mieć.


Wracając do domu obejrzałam sobie rośliny, które jednak przywiózł, choć w niewielkiej ilości.


Wróciłam, wykąpałam się i wlazłam do łóżka mimo dość wczesnej jeszcze pory.
Pojawił się Janek, który dowiózł część elementów werandowych, głownie podbitki sufitowej oraz przedziwne, szerokie, ale o bardzo nieregularnych brzegach długie dechy, z których W. postanowił zrobić półki w piwniczce.


Wieczór zapadał, W. po kąpieli zaległ tradycyjnie z lekturą i po jakimś czasie w domu rozlegało się chrapanie oraz delikatne stukanie szybra w piecu, ponieważ na zewnątrz wzmógł się wiatr. A co ten wiatr przywiał, okaże się w kolejnym c.d. który n. na złość jednym, a ku uciesze innym.










6 komentarzy:

  1. Piszesz tak, że człowiek przenosi się razem z Tobą do siedliska.
    Pozdrawiam Joanna (Jo37).

    OdpowiedzUsuń
  2. Joasiu, niezmiennie mi miło, że tak to odbierasz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zuziu, dobrze Cię rozumiem, jeśli chodzi o 3. Nadzieja jakaś jednak jest.
    Marzenia kosztują sporo, wiem, bo ostatno przenosiłam do siebie niewielki stary budyneczek z bali.
    A o fachowców do takich małych robót jest bardzo trudno.
    Już widać charakter werandy, będzie to zapewne ulubiony kącik kawowo-śniadaniowy.
    Lubie te Twoje wiejskie opowieści. Pozdrawiam. Elsi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Elu! No tak, chodzi o moje ukochane radio, moja Trójeczkę. Teraz słyszę o zmianach w kierownictwie, czekam...
      Marzenia, no cóż, warto czasem spełniać i te z najwyższej półki :) jak to kiedyś śpiewała Kora:

      Czy warto pytam najpierw siebie
      zanim wstanę i kołdrę odrzucę
      Nim otworzę okno i na świat popatrzę
      Łatwe pytanie lecz trudna odpowiedź

      Najprościej żyje się w marzeniach
      Na podobieństwo swego świata
      Tu bóg istnieje patrzy jak przyjaciel
      A zło jest milczkiem w głowie ptaka

      Gniazda bezpieczne na wysokiej skale
      Dzikie pszczoły ogłupiałe miodem
      żądza i zazdrość leżą na dnie stawu
      Nietoperz z piskiem ostrzega przed wrogiem

      Tu siedzi mama i ze mną rozmawia
      jasna piękna i taka szczęśliwa
      Daj spokój przecież to wszystko już było
      Po to się żyje aby było miło

      Życie jest krótkie, niech choć w części tej drogi będzie na miło, no nie? :)

      Usuń