sobota, 9 maja 2020

Majówka na wsi 2020 cz.II

W poniedziałek dzień wstał tak samo suchy jak poprzedni, Nawet rosy na trawie nie było. W. od świtu biegał z wężami i zraszaczami klnąc na  jedne i drugie. Węże się plączą, rozłączają, zraszacze leją nie tam gdzie trzeba... Przycinał też różne rzeczy na razie przeze mnie nie zlokalizowane.
Ja gdzieś około 7.00 wyległam, a jakże, na werandę z kawą i śniadaniem. Widok na Albiczukowski już był w poprzednim wpisie, ale co tam.


Za płotem


Wkurzam się trochę, bo mi te dwa chude drzewka rosnące przy drodze włażą teraz w kadr. Muszę popatrzeć, czy jakoś nie uda się inaczej stanąć.

Pokrzepiona polazłam na obchód z aparatem. Nadal chłodno, więc na nogach gumofilce, pięknie korespondujące ze szlafrokiem.

Zapał ogrodowy nieco sklęsł, ale podjęłam mocne postanowienie, że zrobię co się da. Angielska, już de facto była angielska, bo co z tej angielskości jej zostało to nie wiem. No, dwie róże: Alexandra i Jubilee Celebration od Austina. Póki co wszystko tonęło w trawsku, które zwartym kożuchem pokryło każdy wolny kawałek terenu.


Przebrałam się w ciuch roboczy i zajęłam się tymczasem przedokienną nr 2 czyli tą, która graniczy z żywopłotem z ligustru. Wycięłam badyle, trochę popieliłam, kurz trzeszczał mi w zębach. Tu wiele się nie da zrobić. To co tu rośnie, musi jakoś sobie radzić. Zamiotłam ścieżkę z płyt.
Rzut oka na podokienną (fragment po prawo) i przedokienną nr 1 (po lewo). Za nią w głębi fragment przedokiennej nr 2


Potem przeszłam na byłe kartoflisko, czyli rabatę po przeciwnej stronie ścieżki względem angielskiej. Zauważyłam, że W. gdzieś przesadził rosnący tam przegorzan. Zostało po nim sporo siewek. Reszta to plątanina perzu i barwinka, który obrasta byliny. W. miał naprawdę szatański pomysł z tymi barwinkami. A jeszcze weź to człowieku i spróbuj wyszarpać!

Zabrałam się za wycinanie ubiegłorocznych owoców na łuku różanym. Obydwie róże: Veilchenblau i Brewood Belle ładnie już obrosły podporę i latem pięknie kwitną.


W. kręcił się w pobliżu i zachęcał mnie do oporządzenia różanki. Prawe mówiąc miałam to w planach, ale jakoś nie mogłam się zabrać. Obejrzałam dwa powojniki obok różanki, jeden chyba JPII powiedzmy, że ok poza tym że już któryś rok ma jeden pęd. Drugi, President ledwo zipie i zastanawiałam się dobrą chwilę, czy go gdzieś nie przesadzić.  Ogólnie powojniki radzą sobie dobrze u nas, w którymś z późniejszych wpisów pokaże całą lub prawie całą kolekcję. Ten ma chyba jakieś wyjątkowo kiepskie miejsce.

Wreszcie uzbrojona w sekator zaczęłam ciąć Gipsy Boy, co roku dość silnie ją prześwietlam. Do cięcia była też Stanwell Perpetual, miała sporo suchych badyli. Starałam się też pielić pamiętając, że pomiędzy różami są tez hosty, ostróżka i jakieś irysy. Najwięcej problemów mam z Super Dorothy. Długie pędy rosną we wszystkich kierunkach i nie da się ich za chiny uczepić do tych kołków akacjowych zwanych szumnie pergolą. Podcięłam Solero i Rosarium Uetersen według angielskiej zasady trzech D czyli tniemy Dead, Damaged i Diseased (martwe, uszkodzone, chore). Podrapana byłam już niemiłosiernie, a wyciąganie co chwila kolczastych gałęzi z włosów spowodowało, że fryzurę miałam w sam raz do teledysku piosenki "A wariatka tańczy". Potem zawołałam W., żeby mi trochę pomógł i starcie geniuszów zaowocowało myślą, że przecież w ogrodach botanicznych te dorotkopodobne to były rozpinane na takich stojakach piramidalnych. Stojaka co prawda nie mieliśmy, ale W. stwierdził, że można coś zmajstrować z kołków akacjowych, które jeszcze mamy i które stoją sobie oparte o klon. Przytaszczył je i okazało się, że są niepokojąco długie.
W. w ramach ciągu dalszego majstrowania wyciągnął z obory starą linę, która kiedyś służyła do przywiązywania Kredki do drzewa w czasach, kiedy nie mieliśmy jeszcze ogrodzenia.
No i zmajstrował. Złożył z kołków coś w rodzaju wigwamu, związał je liną i kilkoma paniami lekkich obyczajów rzuconymi w międzyczasie i rozstawiliśmy je nad Dorotką starając się zachować pion. No nie było to mistrzostwo świata, zwłaszcza, że brakowało poprzecznych elementów, ale uznałam, że spróbujemy, czy to w ogóle się przyjmie i ustoi, a potem ewentualnie pomyślimy nad modernizacją.


Róże generalnie wyglądały średnio, chyba późne przymrozki i susza to nie jest dobry zestaw wiosenny.
Przycięłam jeszcze Ritausmę, która także sukcesywnie zasycha i zakończyłam póki co działalność na różankach, lekko umordowana.

W ramach płodozmianu poszłam znów powyrywać mini las klonowy na cienistej, ale robota była wyjątkowo upierdliwa i wytrzymałam jakieś 10 minut.
Weszłam do domu cos przegryźć i napić się herbaty. W. chyba też uznał, że nie ma co się napinać, ustawił zraszacz i zabrał się za przygotowywanie obiadu w osobie gęsi zrobionej i kupionej na gotowo, kartofelków oraz jarzynki z dnia poprzedniego. Zjedliśmy z apetytem popijając winem, co to by je kupował pan Makłowicz, a następnie  ja korzystając z wakacyjnego niemal luzu, wykąpałam się, wysmarowałam balsamem i uwaliłam w łóżku. W. jeszcze poszedł do ogrodu i po pewnym czasie podnosząc głowę znad lektury zauważyłam, że na werandzie kręci się towarzystwo: Janek, chyba jego pomagier (w maseczce) oraz W. i coś tam oglądają. W. wszedł potem do mnie wnerwiony, ponieważ Janek rozwiał wszelkie wątpliwości co do wykonawcy okien: otóż nawet drewna od Janka nie wziął. Wizyta u tego starego chuja, jak się wyraził W. będzie niezbędna. Zapytałam czemu Janka pomagier był w maseczce. W. stwierdził, że podobno dlatego że jest kierowcą. No dobrze. A to Janek sam nie prowadzi? W. odparł, że Janek był lekko nastukany. No taki folklor.

Koniec dnia zszedł nam na robieniu niczego, poszliśmy jeszcze na spacerek pod stodołę z psami i z wiadrem odpadów organicznych, które po wywaleniu na kompost Wańka musiała dokładnie zbadać organoleptycznie.


Zachodzące słoneczko rzucało czerwonawy blask na okolicę

Podwórko. Zauważyłam, że suche trawy W. wyciął 



Pokręciliśmy się po domu i po ułożeniu się w pozycji horyzontalnej zasnęliśmy dość szybko. Około 2.30 W. zaczął się kręcić po domu, wlazł następnie do sypialni i widząc, że wybudzam się oznajmił, że na niebie gwiazdy jak cholera i mogę sobie iść obejrzeć. Najpierw leżałam w letargu 5 minut zastanawiając się, co to w ogóle za propozycja w środku nocy.  A potem wylazłam spod kołdry, brałam się w szlafrok, gumofilce, wzięłam aparat, zamocowałam go na statywie, zaczepiłam wężyk spustowy, wzięłam latarkę i wylazłam z domu na podwórko. Gwiazdy były faktycznie niesamowite. Kazałam W. iść ze sobą pod stodołę i świecić mi na ręce, kiedy będę coś ustawiać. 
W. słabo się nadaje do takich zdjęć plenerowych, bo wzdycha, albo coś mówi głośno rozpraszając mnie, kaszle albo śpiewa pod nosem. W nocy dodatkowo budzi tym okoliczne psy, które jazgoczą.
Ale mimo tych okoliczności udało się sfotografować zjawisko astronomiczne zwane Drogą Mleczną.
I kilka starlinków albo innych bolidów.





Na trawie pojawiły się kryształki lodu. Psy sąsiadów odchodziły od zmysłów. Udaliśmy się do domu, choć ja mogłabym stać i patrzeć się w niebo jeszcze długo.
Zjedliśmy po kanapce, wypiliśmy po kubku herbaty i zapakowaliśmy się pod kołdry, bo jeszcze nie nastąpił czas na c.d., który dopiero za kilka godzin miał n.

7 komentarzy:

  1. Witaj Zuziu! Fajnie, że zdecydowałaś się na bloga... Ja też postanowiłam założyć swój ale jeszcze go nie upubliczniłam. Muszę przemyśleć kilka kwestii...
    Pozdrawiam
    Maggie z forum ZZ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Maggie! Ja stwierdziłam, że będę pisać raz a porządnie :D Bo publikacja na dwóch forach z różnymi ograniczeniami tu i tam trochę mnie zmęczyła. Ciesze się, że zajrzałaś!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Ale cudne zdjęcia Drogi Mlecznej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Izo! Dziękuję, jak zwykle popaprałam z czasem naświetlania, dałam za krótki, ale i tak jestem szczęśliwa, bo porównuję ze zdjęciami z ubiegłego roku i postęp jest :)

      Usuń
  3. Nie czepiaj się drzewek, przynajmniej jedno z nich podpiera niebo.
    JPII nie powala, u mnie padł po kilku latach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu, no się nie czepiam, niech se rosną. JPII na razie jakoś tam żyje, kwitnie regularnie, tyle że daje dwa-trzy kwiaty.

      Usuń