piątek, 8 maja 2020

Majówka na wsi 2020 wstępniak

Wyjazd wiosenny był z kilku powodów wyjątkowy. Poza tym, że po prostu był wiosenny i bardzo długi jak na nasze możliwości, to był to pierwszy w historii wyjazd bez Kici, która cichutko odeszła od nas w wieku 18 lat. 
Jechaliśmy również bez tradycyjnego zestawu roślin wszelakich do posadzenia. W. obawiał się, że dokuczliwa susza zamorduje nieukorzenione krzewy i załadował na samochód jedynie kilka krzewów jagody kamczackiej dla Bożenkowego Michała.
Wyjechaliśmy w sobotę około 11.00 , a zatem był czas na na ogarniecie domu i spakowanie się na spokojnie. Zorganizowaliśmy podlewanie doniczkowców i parapetowców, bo jakoś na deszcz nie liczyliśmy.
Zaliczyliśmy zmyłę na wyjeździe z Warszawy albowiem stan zaawansowania prac nad obwodnicą zawrócił W. w głowie i nieopatrznie skręciliśmy na Lublin. Na szczęście udało się zawrócić i dalej pomknęliśmy bez przeszkód. 
W. jak zwykle zaczął wykazywać objawy śpiączki, zatem skręciliśmy na stacje benzynową, ale tam z powodu wirusa ani nic do jedzenia ani nic do picia nie było. Przespacerowaliśmy tylko psy i pojechaliśmy dalej. Na stacji odwiedzanej przez nas wcześniej kilkakrotnie restauracja nieczynna, jedyne co można zjeść to ohydne orlenowskie hot-dogi. Kawa jakaś na szczęście była.
 Zjechaliśmy na drogę na Radzyń i będąc gdzieś w dwóch trzecich drogi do Wisznic na polach zobaczyliśmy spore stado danieli. W. ponuro patrzył jak pola okrywa tuman kurzu i stwierdził "najpierw susza, potem wywieje całą ziemię z pól... Tak upadały cywilizacje".
No ale my chwilowo nie mieliśmy czasu upadać, bo psy chciały już wyjść i pić.

Wjechaliśmy na podwórko, ale próżno było wyglądać bujności i zapachu wiosny. Susza i tyle. Wszędzie w dodatku sterczą suche badyle i trawy, bo przecież nie byliśmy tu od zimy. Bożenka machała nam z ogrodu, gdy robiliśmy kółko na rondzie AWR pod stodołą. 
W. wyskoczył z samochodu i ruszył w stronę werandy. Tam stwierdziwszy, że co prawda Janek posunął prace znacznie do przodu, to po oknach śladu nie ma, wkurzył się i postanowił pojechać do wykonawcy w najbliższych dniach.



Zachwycona dziewiczą podłogą od razu rzuciłam dywan na środek z obawy przed zadeptaniem. W. pochwalił zaocznie Janka za wykombinowanie sprytnego zamknięcia klapy, pod którą znajduje się zalążek schodów. Klapa składa się w zasadzie z dwóch, otwieranych w różnych kierunkach. Jest też blokada klapy poprzez zatknięcie kawałka drewna przymocowanego do klapy pomiędzy dwa klocki przytwierdzone do ściany. Jedna ściana jeszcze nie skończona, widać wełnę mineralną i wiatroizolację.

Psy rzuciły się na picie, Bożenka weszła do nas i chwile pogadaliśmy na tematy różne z uwzględnieniem naszego stanu zdrowia.  Objaśniłam jej, co ja sadzę na temat tych koronawirusowych bzdetów i oddaliłyśmy się żegnając tradycyjnym "widzimy się". 

Rozejrzałam się po domu, gdzie wszechobecne były ślady rabunkowej gospodarki W., który był tu samotnie dwukrotnie w styczniu chyba i lutym. Ale ponieważ dokonywał wtedy rzeczy ważnych, darowałam sobie wymówki i zabrałam się za sprzątanie i palenie w piecu kuchennym, gdyż było dość chłodno.
W. wyruszył po zakupy uzbrojony w maseczkę. Ja wyszorowałam kuchnię, umyłam podłogi, zmyłam jakieś pozostawione naczynia. Potem nastawiłam mięso na ryż dla psów. Potem wylazłam na werandę i stwierdziłam, że nawet bez drzwi i okien jest bardzo przyjemna. 

W. powrócił z wiktuałami oraz promocyjnymi winami polecanymi tak bardzo przez pana Makłowicza, że do zakupionych dwóch dawali trzecie gratis czy jakoś tak. 
Na późny obiad została przyrządzona kaczka przywieziona z Warszawy. Dodatkowo znalazłszy składniki na kompot z suszu nastawiłam rzeczony na kuchni, albowiem postanowiłam zerwać ze szkodliwą tradycja picia go wyłącznie w Wigilię. 
Wańka przeszczęśliwa siedziała na dworze. Wieczór zapadał, ale my zapadnięcia nie doczekaliśmy, albowiem około 19.00 nas ścięło. 
W. obudził się na szczęście po godzinie i zajrzawszy do kompotu stwierdził, że zrobił się prawie dżem, ale doleje się wody i będzie OK.

Zapadłam zatem w sen, który około 4.00 przerwała mi potrzeba fizjologiczna. W łazience jednostajny szum wody uświadomił mi, że leje się, nie wiadomo jak długo woda do szamba, ponieważ przycisk spłuczki zablokował się w pozycji ON. Ponieważ przycisk zepsuł W. więc bez skrupułów obudziłam go, wytłumaczyłam o co chodzi, a on bez słowa poczłapał do łazienki, zakręcił zaworek doprowadzający wężykiem wodę do spłuczki i położył się spać.  Ja też wróciłam pod kołdrę, choc godzina była już taka, że c.d. miał n. całkiem zaraz.



18 komentarzy:

  1. Zuziu weranda piękna, czekam na okna. W moim rodzinnym domu okna na werandzie były otwierane po angielsku czyli na linkach do góry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lusiu, dziękujemy! U nas tyko dwa okna będą otwierane, pozostałe będą to tzw. fiksy czyli wprawione na stałe. Pokaże niebawem bazgroły W. odzwierciedlające jego pomysł na kształt okien :)

      Usuń
  2. Zuziu piękna ta Wasza weranda, pewnie będzie robiła z letni salonik.
    I ta tajemnicza piwniczka z ogrodowymi skarbami zamkniętymi w szkle.
    Trzymam kciuki za szybkie i uroczyste otwarcie.
    Pozdrawiam Jolka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, dziękujemy! No, z pewnością W. zaanektuje ją po części, bo tam ma stanąć jego kanapa, która teraz jest w salono-jadalni. Do otwarcia jeszcze trochę. Ale nic nie przeszkadza użytkować ja i teraz.

      Usuń
  3. Zawzięcie będę czekać na cd. Może się przyzwyczaję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu, no pewnie że się przyzwyczaisz! c.d. już jest a nawet są. Zerknij po prawej stronie na menu "Archiwum bloga" :)

      Usuń
  4. Zuziu tak jak pisałam weranda świetna, to taki dodatkowy letni pokój. Teraz trzeba tu specjalnie zaglądać, ale myślę że na Kompoście dasz cynk że tu coś jest do poczytania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem i ja! Wreszcie się komentarz dało wpisać (wcześniej nie umiałam).
    Jak pięknie na takiej świeżutkiej werandzie... /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No już myślałam, że mnie olałaś :) Komentarze były ustawione tylko dla użytkowników bloggera, ale odblokowałam.
      Na werandzie jest milutko. I jesteś jednocześnie w pomieszczeniu i na zewnątrz. To fajne jest.

      Usuń
  6. Zuziu tu Justyna Paputowa. Melduję się na blogu :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Szukam Cię cierpliwie dzień po dniu, staram się podążać Twoim śladem.....
    żeby w moim wieku latać po kontach jak jaka latawica.
    Byłam, jestem, będę o ile właścicielka sobie życzy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Podłoga piękna, bardzo podoba mi się kolor tego drewna.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zuziu wreszcie cie znalazlam ��Nadrabiam zaległości. evluk

    OdpowiedzUsuń