poniedziałek, 17 lutego 2020

Okna na świat

Czasem się zastanawiam, czy nie lepiej było kupić dom do generalnego remontu, bo należałoby ten remont zrobić w pierwszej kolejności. I mieć z głowy i ładnie. A tak, kupując dom, który od biedy nadawał się do zamieszkania od zaraz, w kwestii gruntownych remontów przeszliśmy na tryb slow, przerzucając siły i środki na ogród. Inna sprawa, że nie wiem kiedy byśmy ten remont robili, siedząc głównie w mieście.

Oczywiście to co było konieczne, czyli woda, oczyszczalnia, prąd (bo ten co był, zachowywał się nieprzewidywalnie i wesolutko iskrzył w różnych miejscach ) i płot (bo pies, a potem psy) zostało zrobione. Dom został ocieplony i obity nową elewacją. Powstał nawet ganek, który służy głównie kotom tambylczym do spożywania posiłku, oraz W. to przechowywania drewna podręcznego. Ale wiele dla podniesienia standardu estetycznego nie zrobiliśmy.

Natomiast w 2014r. przyszła kolej na wymianę okien i drzwi. Okna były o tyle kłopotliwe, że zimą należało je zabezpieczyć wynalazkiem w postaci "okien zimowych", które wstawiało się na wcisk w futryny, wcześniej ogacająć przestrzeń pomiędzy skrzydłami zewnętrznymi, a tą wewnętrzną konstrukcją.
Okna zewnętrzne w czasach, kiedy zimą była zima oraz mróz przypominały obrazy malowane srebrna farbką. Niestety do momentu usunięcia okien zimowych nie dało się otworzyć żadnego okna, poza łazienkowym, które zostało wstawione w czasie remontu elewacji.

Latem natomiast okna zewnętrzne miały przeuroczy system otwierania skrzydeł na zewnątrz. Odczepiało się haczyki i jednym pchnięciem wpuszczało się ogród do domu, ze wszystkimi zapachami, kolorami, ciepłym pachnącym powietrzem i brzęczeniem. Niestety również rojami much, bo prawdziwą wieś poznaje się po kondycji populacji much.





Ramy jednak ulegały nieubłaganej deprecjacji i widać było, że trzeba pomyśleć nad alternatywą. Podobna sytuacja była z drzwiami, które przez lata narażone na warunki atmosferyczne wypaczyły się i osiadły tworząc szparę na trzy palce, która pozwalała zimą mieć trochę śniegu w sieni przy sprzyjających wiatrach oraz tabuny myszy swobodnie wchodzących i wychodzących w ramach dorocznych wędrówek. Zamek w tych drzwiach tez był osobliwy, jego zamknięcie kluczem dawało jakieś poczucie iluzoryczności zabezpieczenia domu, więc mimo braku zagrożenia kradzieżą postanowiliśmy nieco się unowocześnić i pod tym względem.

Założyliśmy, że PVC odpada, więc trzeba szukać producenta okien drewnianych, co powoduje zwykle znaczny wzrost kosztów i trochę zachodu ze znalezieniem firmy bliżej niż w Suchej Beskidzkiej.

Ale udało się. Firma, z której usług skorzystaliśmy, mieści się w połowie drogi między Wisznicami a Białą Podlaską czyli rzut beretem. 

Miły pan przyjechał z początkiem roku, wymierzył, wypytał o nasze preferencje i zapewnił że zrobi okna na kształt tych obecnych, tyle że otwieranie na zewnątrz odpadnie, bo okna będą jednoskrzydłowe. Ale za to szczelne i estetyczne. Zrobi także parapety, których nie było.

Odbyła się jeszcze debata poniekąd publiczna co do kolorystyki i po rozpatrzeniu kilku wariantów zdecydowaliśmy się na mało awangardowy biały.

No i w kwietniowy piękny dzień firma S. przyjechała z całym majdanem oraz dwoma panami monterami, którzy bez zbędnej zwłoki przystąpili do demontażu starych okien. Tu relacja ze szczegółami

W. krzątał się tego ranka przy śniadaniu. Przy parzeniu kawy zahaczyłam o kwestię okien, że może trzeba by było zadzwonić do naszego wykonawcy i uzgodnić termin montażu. Mój niezrównany W. na to: "A, no własnie zapomniałem Ci powiedzieć. Chłopaki będą z oknami za godzinę, dzwoniłem do nich!" No, nieźle... Ogarnęła mnie lekka panika, w domu nic nie przygotowane, w sensie frontu robót, obiadu nie mamy, w planach raczej prace ogrodnicze... No, ale w końcu najlepiej nam wychodzi improwizacja, plany zwykle rozsypują się jak domek z kart.
Zjadłam zatem spokojnie śniadanie, uzbroiłam się w sekator oraz łopatkę i wylazłam celem uporządkowania rabat przed domem. Zaczęłam od suchych badyli traw i wykopywaniu pojedynczych mleczy.W zasadzie zrębki spełniły swoją rolę ochrony przed chwastami, wyglądają trochę śmieciowato, ale trudno. Dłubałam na klęczkach jakiś czas, wtem W. oznajmił, że chłopaki przyjechały, trzeba psa łapać i ta dam....zaczynamy wymianę okien oraz drzwi w naszej chatce.
Panów dwóch powitaliśmy kawą, Kredka bardzo chciała nawiązywać bliższe znajomości, ale panowie grzecznie odmówili.

Ja wróciłam do prac ogrodniczych, W. zajął się koordynacją w domu. Odgłosy piły motorowej trochę mnie niepokoiły, ale twardo trzymałam się myśli, że panowie wiedzą co robią. Po upływie paru chwil W. zawołał mnie, abym oceniła demolkę wykonaną w salono-jadalni. No, było na co popatrzeć


Oględziny z bliska przyniosły wniosek następujący: dolna belka pod oknem zmurszała dość znacznie



W. rozpalił  w ogrodzie ogień z badyli i zaczęliśmy znosić gałęzie z dwóch stosów zasieków, powstałych po cięciu drzew owocowych. Ogień trzaskał, płomienie buchały, zasieki malały w oczach, a w domku kolejne okna się wymieniły. Zza płotu zabrzmiało gromkie dzień dobry, teść Bożenki podszedł zwabiony zamieszaniem. Postał chwilę i następnie zapytał : "A te okna nie podobały się, a?" W. na to : "Podobały, podobały, ale trochę wiało po karku jak na kanapie siedzieliśmy". Pogawędziliśmy sobie w ramach wioskowego small talk i wróciliśmy do prac.


Potem nastąpiło rwanie drzwi. I wstawianie nowych.






Trzeba przyznać, że zrobili to migiem. Duet monterów po spożyciu michy żurku na kiełbasie i wędzonce zabrał się za ostatni etap prac czyli wymianę drzwi zewnętrznych. Ja jeszcze dłubałam w ogrodzie, ale na koniec przyszłam i obserwowałam proces osadzania drzwi. Panowie następnie ustalili rodzaj i szerokość parapetów zewnętrznych i wewnętrznych, a także szerokość obróbek wokół okien i drzwi. Te prace będą wykonane przy naszej kolejnej bytności. Następnie zebrali narzędzia, grzecznie się pożegnali i pojechali. W. zabrał się za przekopywanie grządki pod płotem Bożenki, gdzie miała powstać kolejna rabata dedykowana żurawkom, a ja pozmywałam gary i z westchnieniem, prawdę mówiąc ostatkiem sił zabrałam się za przywracanie jako takiego ładu w domu. Pył i wióry były wszędzie, ale skoro nie było jeszcze porządków wiosennych, postanowiłam wykorzystać tę okazję, aby pozbyć się starych pajęczyn, wytrzepać dywany, wycieraczki, umyć podłogi, wytrzeć gruntownie kurze itp.
Po jakichś dwóch godzinach pokój dzienny wyglądał tak:



 Żal za starymi oknami minął. Pozostała euforia w związku z planami na dekorację okien, albowiem miałam w planach zastąpienie firanek, których nie znosi W., roletami rzymskimi.

Jedynie w kuchni zamontowaliśmy taki patyk do zawieszenia krótkiej firanki lub lambrekinu, bo kuchnia jest pomieszczeniem wybitnie niedoświetlonym. I teraz mamy tak

1 komentarz: