niedziela, 15 stycznia 2023

Październikowa rekonwalescencja mentalna cz. IV

 Ostatni dzień pobytu, zgodnie z tradycją był najbardziej pracowity. Zaczęliśmy od śniadania, tym razem zmontowałam racuchy z jabłkami, przy czym W. dostał racuchy z przewagą ciasta, a ja dołożyłam jabłek dla siebie, bo lubię. Jabłek zresztą nie miałam co sobie żałować, bo urodzaj na fantastyczne, dorodne owoce był niesamowity. 

Przystąpiłam do zbierania tychże jabłek i przetwarzamy je do słoików. Generalnie garnki stały na kuchni, a zmieniała się tylko ich zwartość. Wywalaliśmy gotowe przetwory do słoików i zaraz na ich miejsce wrzucaliśmy kolejne owoce. Słoiki pasteryzowały się, a następnie ustawialiśmy je gdzie popadło. 

W. przerwach W. dosadzał jeszcze to co zostało, a ja w celu przewietrzenia się wyjechałam kosiarką przed płot. Zaczęłam kosić od strony ulicy próbując wjechać coraz bliżej płotu, gdzie  zielsko wyrosło wielkie i splątane. Oczywiście nie zamierzałam wykończyć kosiarki, więc kolejne paski kosiłam z zakładką dziesięciocentymetrową i jakoś szło. Chciałam, żeby na zimę już zlikwidować ten busz, a może łąka kwietna przynajmniej częściowo się odrodzi. No i przy umiejętnym manewrowaniu i unikaniu zbyt dużych "kęsów" trawy na raz, udało się elegancko wygolić całe przedpłocie. Od razu uwydatniły się krzewy berberysu i pięciorniki posadzone wzdłuż płotu.

Wjechałam na podwórko i  miałam odprowadzić sprzęt do schowanka, kiedy nadszedł sąsiad, którego spotkaliśmy poprzedniego dnia idąc na grzyby i  zapytał czy nie widzieliśmy jego kota. Oznajmiłam, że koty różne tu przychodzą, ale po napełnieniu brzucha idą sobie swoją drogą. Zresztą jego kot był czarno-biały i takie raczej tu się nie pokazywały. Sąsiad pokiwał głową, ale rozglądał się po podwórku czy aby kot tu gdzieś nie przebywa, wbrew swojej woli na przykład. 

Po chwili wyszedł W. z łopatą i oznajmił po mojej krótkiej relacji z rozmowy, że chyba jesteśmy pierwszymi podejrzanymi, gdy chodzi o koty. No w sumie dwa zaanektowaliśmy i wywieźliśmy. Ale wyszło im to tylko na zdrowie. Więc możemy być nawet i porywaczami kotów. 

A to kot nasz



W. ogarnął się i pojechał do sklepu, a ja zaczęłam zrywać jabłka. Nie pamiętam takiego urodzaju, w dodatku owoce  były kształtne, nierobaczywe i pięknie dojrzałe. Umieszczałam je w koszyku, wiadrze, misce i czym popadnie. 



Koty zostały złapane, albowiem dochodziła 15.00 i przed wyjazdem trzeba było je już mieć pod kontrolą czyli w Mrówczanym. Lekko utykając z powodu bólu stawu skokowego zabrałam się za zbieranie  jeszcze orzechy pod drugim drzewem, rosnącym za oborą. Tam trochę mnie pochlastały pokrzywy, ale udało się sporo zebrać. Resztę zostawiam dla zwierzątek tambylczych. 

Zabrałam się już za zgarnianie rzeczy do spakowania, W. jednak bezlitośnie wypakował kolejne słoiki, więc trzeba było po raz kolejny wyparzyć i załadować kolejne porcje jabłek.  Na zewnątrz ciepła, kolorowa i spokojna jesień. RL jednak przepowiadało gwałtowne ochłodzenie w dniach następnych. 





















Poza słoikami W. zakupił również dwie butelki octu domowej roboty: jedne z jabłek a drugi z pigwy. I oto martwa natura z octem jabłkowym 


A to żywotnik Jantar


W. poszedł do ogrodu w celu podlania posadzonych roślin. ja zostaję i pilnuję procesu pasteryzacji. Zostały nam winogrona do zebrania, no i kilogramy jabłek, których nie było szans zabrać. Winogrona natomiast absolutnie należało zabezpieczyć przez zmarnowaniem. W. zatem wziął płaskie pudła i wyszedł z sekatorem w kierunku małpiarni. Ja już sprzątałam kąty przed wyjazdem i zastanawiałam się jak my się zabierzemy z tym dobytkiem. W. na dobicie zaczął kroić warzywa na leczo, na kuchni już brakowało miejsca.  W końcu jakoś zapanowałam nad tym dobrobytem, umyłam gary, talerze, schowałam karmę psia i kocią do kredensu. Część słoików W. zapragnął zabrać ze sobą, więc zastanawiałam się czy ja się w ogóle zmieszczę do pojazdu. 

W. jakoś jednak upchnął wszystko, przestrzeń transportowa dla Wańki została nieco ograniczona przez wiadra i pudła z owocami. Wykąpaliśmy się, zamknęliśmy domek i  potoczyliśmy się w stronę stolicy. Zatem do następnego razu!



5 komentarzy:

  1. Zuzanno, to teraz czekam na raport ze stycznia pisany w styczniu :)
    (czyli kolejną część serialu; "Porywacze kotów 1", a potem "2", "3" etc.
    /MaGorzatka/
    jeszczejedna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melduję posłusznie, że pierwsza część już jest :) Tutejsze koty bardzo chętnie dają się porywać, a nawet się domagają, twierdząc, że są stworzone do wielkomiejskiego życia.

      Usuń
  2. Porywacze kotów! :D Koty to akurat ten typ ofiar porwania, które często nie mają nic przeciwko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, nie zauważyłam, żeby jakoś protestowały :)

      Usuń
  3. Aha, miałam zapytać: co to za odmiana jabłek, te jasne na zdjęciu z butelką octu? Od wieków takich nie jadłam.

    OdpowiedzUsuń