niedziela, 15 stycznia 2023

Święta, Święta i już po cz. IV

 Niedziela była również raczej zimowa, choć część śniegu zdążyła stopnieć.  Wiatru nie było, więc po śniadaniu postanowiliśmy posprzątać gałęzie, które walały się na terenie, po którym buszował W. w dniu poprzednim. W. wyciągał spod płotu urobek, a ja składowałam go na hałdzie na tyłach spichlerza. W słuchawkach Pan Mann i Manniak po Omacku przygrywał mi bardzo ładnie.

Zaobserwowałam przy okazji, że drewniany wychodek chyli się ku upadkowi, stracił dach i chyba już długo nie ustoi w pozycji, powiedzmy, pionowej. Korzystanie z niego, nawet w sytuacji, kiedy nie mieliśmy jeszcze kibelka w domu raczej mi nie wychodziło, szczególnie nocą, kiedy człowiek miał wrażenie, że musi iść kilometry i w dodatku oganiać się od wilków. W zasadzie się odechciewało. Na szczęście stan ten niecywilizowany trwał krótko.

Po uporządkowaniu z grubsza pasa wzdłuż płotu i rozważaniach, co też tam W. chce posadzić, przeszłam pod spichlerz i powycinałam cienkie, strasznie zrakowaciałe samosiejki śliwek. Trochę było mi ich żal, bo owoce zbierane trzy czy cztery lata temu były naprawdę smaczne.   W. twierdził, że część drzewek zachowa i spróbuje opryskami jakoś je utrzymać przy życiu. 

Wyzbierałam także długie odrosty leszczyn, które W. te powycinał prowadząc wszystkie krzewy na pniu. Nie było widać jakiegoś spektakularnego efektu, ale trudno. W. wywoził taczkami grubsze klocki, które składował w oborze, gdzie mieliśmy już opału po dach. 





Następnie poszliśmy w okolicę furtki do Bożenki, bo tam leżały kawałki pociętego klona, który poległ, ale odsłonił mirabelkę, która mam nadzieję rozrośnie się, a różanki  zyskają więcej słońca. Przerzuciłam klocki na ścieżkę, W. załadował je na taczki. W hałdzie zasieków z gałęzi składowanych tu od dwóch czy trzech lat wystawał tylko pieniek. Hałda ma być w przyszłości przekształcona w przyszłą rabatę.


Zamiotłam ścieżkę pokrytą mokrymi liśćmi klonu i ziemią z kretowisk, których wszędzie było pełno.

 W. pogonił mnie do domu, bo zaczęło padać, sam jeszcze rąbał klocki klonowe na szczapy do palenia. 

W domu dołożyłam drewna do kuchni, dołożyłam kotom do misek i wstawiłam żurek na kuchnię do odgrzania. Następnie szybki prysznic i po przebraniu się w domowe ubranie usiadłam sobie na kanapie z Zębasem i książką. No cóż, drzwi werandowe będą musiały jeszcze poczekać. 

W. wrócił i przy obiedzie omówiliśmy temat żywopłotu grabowego, który nagle stał się marzeniem W. Co do lokalizacji to wymyśliłam, że w zasadzie jedynym miejscem jest granica działki od obory do stodoły, gdzie póki co stal niestabilnie drewniany płot z byle jakich desek. W zależności od warunków atmosferycznych gibał się raz w jedną, raz w drugą stronę i jego dalsze losy były także niepewne.

W. nawet zapalił się do tego pomysłu i stwierdził, że może jesienią kupi sadzonki i spróbuje. 

Wieczór zapadł, a z nim oczekiwanie na c.d. który po raz ostatni w tej relacji n.


2 komentarze:

  1. Powiem Ci, że my mamy od lat zagwozdkę, z czego posadzić żywopłot przy wjeździe. Jest tyle możliwości, że aż za dużo. Poczynając od tego, czy ma być jedno- czy wielogatunkowy? Z buka, grabu, ligustru, cisa czy wierzby? Czy z czego jeszcze innego? Wierzba odpadła, z niej będziemy tworzyć w innych miejscach. Cis odpadł, bo wjazd jest od południa, nie chcę mieć za nim cienia przez cały rok. Buk traci jednak na zimę liście, a grab trzyma te suche dłużej. A poza tym grab to takie drzewo, które wspominam z rodzinnych stron. Więc chyba wygra żywopłot grabowy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie W. też: buk albo grab. I chyba też wygrał grab. Od tamtej strony co prawda wieją wiatry i z tego co widzę, miejscowi stawiają na świerki, Ale ja tam lasu nie chcę.

      Usuń