czwartek, 7 stycznia 2021

Listopadowe mgły cz. V

Środa, ostatni dzień pobytu listopadowego rozpoczął się ponuro, tzn. pogoda była niesprzyjająca, ale trzeba było podlać wszystkie nasadzenia. Podlewanie to jeden z najważniejszych zabiegów podczas sadzenia, ale bieganie z wężem po różnych zakątkach ogrodu przy tych odległościach do przyjemności nie należy. Czasem trzeba donosić konewką, bo wąż, mimo że najdłuższy w powiecie chyba, też nie dosięga.

Perspektywa wyjazdu mobilizowała do zajęć domowych. Kot z zajęć domowych wybrał wymiotowanie. Na szczęście był to jednorazowy epizod. Generalnie widać było coraz  wyraźniejszą integrację pomiędzy Maszką a nową kotką. Oczywiście głównie się tłukli, ale to raczej była taka próba sił i układanie się w tym jakby stadzie. Zaczęliśmy z W. przemyśliwać jak zorganizować transport całego towarzystwa do Warszawy. 

Przypomniałam sobie o irysach dla Bożenki, najpierw wydłubałam tego najciemniejszego, bo w sumie on miał być rewanżem za ogromne sadzonki białych, które Bożenka wysłała. Ale jakoś licho to wyglądało, więc powycinałam jeszcze kilka innych, które mam nadzieję nie sprawią zawodu 😊

Przy sprzątaniu domu i pakowaniu gratów słuchałam RL, w którym zauważyli, że Dzień Niepodległości to także święto upamiętniające nadanie praw wyborczych kobietom. Niestety poza tym głównie na antenie wypowiadał się PAD i ten psychol Czarnek, którego miałam nieprzyjemność poznać jeszcze za czasów jego rządów jako wojewody lubelskiego. 

Natomiast była bardzo ciekawa audycja na temat znanych urbanistów Lublina i jednym tchem wśród najważniejszych trzech osób wymieniano Romualda Dylewskiego! Także tak Droga Misiu!

Wreszcie udało nam się zebrać graty, choć potem się okazało, że W. zostawił niefrasobliwie rozliczne narzędzia rozsypane po ogrodzie. Pomijam kwestię ewentualnej zmiany właściciela, ale potem i my sami nie możemy się doszukać szpadli i sekatora.

Pozostawała kwestia transportu kotów i W. beztrosko oświadczył, że wsadzimy obydwa do jednego kontenera. Kontener był wyraźnie jednoosobowy, tzn. jednokotowy, ale innego rozwiązania póki co nie było. 

Upchnęliśmy zatem koty do transportera, psy zainstalowaliśmy zgodnie z tradycją, czyli Wańka na tylnej kanapie z kotami, a Zębas na kolanach u mnie.  Ruszyliśmy i w zasadzie wszystko szło w miarę dobrze do Białej Podlaskiej. Tam koty wszczęły bitwę  i raczej nie dało się kontynuować jazdy. W. proponował jakieś pudełka z dziurkami, które na stacji benzynowej może mają, ja stwierdziłam, że po prostu zatrzymamy się na chwilę i dokonamy przetasowań personalnych. Zębas pojedzie z Wanką z tyłu, a ja na kolana wezmę małego kota. 

Zębas co prawda był zrozpaczony takim obrotem sprawy, mały kot trochę fikał na początku, ale ostatecznie już bez większych przeszkód i zakłóceń dotarliśmy do domu. Zatem do następnego razu!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz