czwartek, 7 stycznia 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz I.

Moi kochani! Dziękuję bardzo serdecznie wszystkim za odwiedziny i przede wszystkim za komentarze, na które wkrótce odpowiem! Na razie wbiję pierwszą łopatę i rozpocznę relację z ostatniego świątecznego pobytu.

Zwolnieni dzięki pandemii z obowiązków rodzinnych zaplanowaliśmy sobie pobyt na wsi i to pobyt nie byle jaki, bo chyba najdłuższy w 10-letniej historii naszych wiejskich wypadów. Wyszło nam bowiem, że wykorzystując kilka dni urlopu mamy "cięgiem" 12 dni wolnego. 23-go grudnia byłam jeszcze w pracy. W. zresztą też, albowiem na koniec roku trafiło mu się wyjątkowo popaprane zlecenie, ale jak będzie chciał to sam napisze na Fb, a jak nie to nie. W każdym razie odkąd wiedział, że będzie (chyba, prawdopodobnie, ale niechętnie) robił tę robotę - był nie do wytrzymania z niepokoju, niepewności oraz innych okoliczności. Szczęśliwie udało się zlecenie wykonać bez strat w ludziach i 24 grudnia, który mój zakład pracy ogłosił dniem wolnym, a właściwie dniem odbioru za 26 grudnia, wyjechaliśmy w stronę wschodzącego słońca. 

Przedtem jednak W. odebrał w osiedlowym sklepiku zamówone ciasta. uszka oraz pierogi, albowiem mieliśmy absolutną pewność, że na żadne wykwintne gotowanie nie będzie czasu. Ani ochoty, bo oboje byliśmy zmęczeni ogonitwą ostatnich zawodowych tygodni. Do przygotowania niektórych potraw zabraliśmy zatem półprodukty lub wyroby oferowane na wynos przez zamknietą dla gości restaurację. W. zapakował także dwa rodzaje śledzi przygotowanych według jego własnego pomysłu. Rybę typu karp mieliśmy nabyć po drodze w znanym nam już gospodarstwie rybnym w Mościbrodach. 

Przy pakowaniu z dziesięć razy się pokłóciliśmy, ale ja odkąd mam zdiagnozowane klimakterium, już sie nie przejmuję. W. został poinformowany o konsekwencjach zawirowań hormonalnych i ma do wyboru, albo emigrację do leśniczówki, albo pozostanie na miejscu i stawianie czoła przeciwnościom damskiej endokrynologii. Zatem póki co pakowaliśmy się, starając się nie zapomnieć o niczym.

Jak zwykle część ładunkowa samochodu wyglądała jakbyśmy uciekali przed gwałtownie nacierającym wrogiem: na dnie drewno opałowe, trochę roślin do posadzenia, choinka, stara walizka z ciuchami i podręcznymi rzeczami, pudło z wyprawką dla zwierząt, drugie pudło z żywnością oraz jako wisienka na torcie, klapki W. wciśniete w ostatniej chwili luzem za burtę. 

W samochodzie dwa kontenery na koty, spiętrowane i oklejone szarą taśmą. Na wszelki wypadek wzięłam termos z kawą w razie konieczności ewentualnej reanimacji.

Zamknęlismy dom na cztery spusty i wyruszyliśmy podekscytowani około 10.30. Podeksytowanie wynikało z faktu wspomnianego w poprzednich wpisach, mianowicie z możliwości pojechania nowym odcinkiem szybkiej trasy, co stanowi kolejny krok w kierunku skrócenia czasu dojazdu do celu.

Dojechaliśmy Wisłostradą do Węzła Wilanów przy wtórze rozpaczliwego miauczenia Cześki, płynnie wjechaliśmy na jasną, długą, prostą trasę, dość pustawą i pruliśmy sobie, ciekawie rozglądając się i studiując nowiutkie tablice.




Pogoda była raczej jesienna, choć słyszeliśmy jakieś zapowiedzi mrozów...no, powiedzmy sobie, umiarkowanych, czyli w okolicach -4C. W RMF Classic piosenki świąteczne w maksymalnym natężeniu, co W. zawsze denerwuje, ale ja jakoś lubię ten czas i te już setny raz nadawane "Christmasy".

Dojechaliśmy do końca autostrady, niestety część nadrobionego czasu zjadł nam korek przed Kałuszynem, nie wiadomo z czego wynikający. W. stwierdził, że czas już na rozprostowanie nóg, więc przy rondzie siedleckim zajechaliśmy na stację, położoną w zaciszniejszym miejscu i posiadającą wyposażenie w postaci miski z wodą dla psów. Miski niestety tym razem nie było, ale uczynny personel wykombinował jakieś naczynie zastępcze. Psy zrobiły nr 1 i nr 2, my też skorzystaliśmy z toalety i pojechaliśmy w dalszą drogę.  Przełączyliśmy się na RL w związku z zanikiem sygnału RMF Classic. Tam oczywiście życzenia od wojewody i innych lokalnych ważnych postaci, od marszałka sejmiku wojewódzkiego po dyrektora zakładu mięsnego. Życzenia składał także lokalny przedsiębiorca pan Serhej, właściciel zakładu produkującego stolarkę okienną, który to wyprodukował również nasze okna i drzwi.

Dojechaliśmy do punktu sprzedaży ryb nastawieni na tłumy, a tu żywego ducha przed bramą. Za bramą niestety także. Dodatkowo na bramie wisiała pokaźnych rozmiarów kłóda, która ostatecznie przekonała W., że żadnych ryb tu nie kupi. W. po chwili konsternacji stwierdził, że zawracamy kawałeczek i podjedziemy do dworu w Mościbrodach, gdzie dwukrotnie jedliśmy kiedyś posiłki, ponieważ ostatnia nadzieja w tamtejszej restauracji. 

Na parkingu przy dworze też pusto, W. nie tracąc rezonu wysiadł z samochodu w celu zajrzenia do środka budynku. Po 10 minutach wrócił rozrechotany wymachując ofoliowanym karpiem trzymanym w dłoni. Okazało się, że restauracja zamknięta, w przybytku została jedyna pani kucharka czekająca na podwodę do domu, a z nią czekał karp, który został z jakiegoś zamówienia, nieodebrany. Więc pani zobaczywszy W. na progu i usłyszawszy prośbę o jednego karpia wytrzeszczyła oczy i stwierdziła, że takiego zbiegu okoliczności to jeszcze nie miała. Już miała dzwonić do szefa z pytaniem, co z tym nieszczęsnym karpiem zrobić, a tu W. wybawił ją z kłopotu. No, przy okazji ona nas też. 

Mieliśmy już zatem komplet wiktuałów, teraz już tylko pędziliśmy do chatki. Po drodze z Radzynia do Wisznic W. jakoś zaczął przysypiać, więc zatrzymał się praktycznie na środku pustej drogi i siorbał kawę z termosu. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że stanęliśmy przy wjeździe do jakiegoś gospodarstwa, które prezentowało sobą obraz nędzy i rozpaczy, bo ukazywało nieprawdopodobny bałagan, wszędzie były porozwalane jakieś rolnicze, budowlane i inne utensylia, stało kilka wraków samochodów, budynki były krańcowo zaniedbane. Za to przy wjeździe na drogę prowadzącą do tegoż przybytku wisiał plakat wyborczy Dudy z hasłem "prezydent polskich spraw" ... Nic dodać, nic ująć.

Zjeżdżając na drogę prowadzącą do naszej wsi zauważyliśmy, że w rowie leży na boku samochód z wybitymi szybami, wokół którego chodzili jacyś ludzie. Ofiar nie było widać, kilkoro z tych osób wysiadło prawdopodobnie z zaparkowanych nieopodal samochodów chcąc pewnie udzielić pomocy. Poza uszkodzonym samochodem nie było widać większych strat, wyglądało jakby kierowca leciał jak głupi i wyniosło go na zakręcie.

Dojechaliśmy na miejsce, wysiedliśmy z ulgą, wypuściliśmy psy, a W. otworzył dom. W środku 6 stopni, więc najpierw otworzyliśmy okna w celu przewietrzenia, a ja rzuciłam się do rozpalania w piecu i pod kuchnią. Wyraźnie na zewnątrz było cieplej niż w środku. 

W. wypakowywał graty, ale zajrzał także na werandę, która była już po kolejnej kosmetyce. Okna podobno obrobione, parapety gotowe. Postanowiłam, że dokonania Wiesia obejrzę sobie później. Na razie zarządziliśmy Wigilię na raty. Tzn. robimy wszystko na spokojnie, co będzie już gotowe to jemy. W. obsadził choinkę w cudem odnalezionym stojaku. Ja zajęłam się ubieraniem jej w ozdoby kupowane przez W. w ostatniej chwili. Może dlatego lampki okazały się być w kolorze koguta policyjnego i były chyba przeznaczone raczej na zewnątrz. Migania niektórych lampek niestety nie dało się wyłączyć, na szczęście nie było to jakoś bardzo drażniące. Bombki były z jakiegoś tworzywa, co dawało nadzieję, że koty ich nie potłuką, ale wyglądały jak prawdziwe, choć kolorystyka katastrofalna w połaczeniu z tą intensywne niebieską poświatą. RL grało świątecznie, my w kurtkach i czapkach, popijając gorącą herbatę uwijaliśmy się dokładając do ognia i licząc że do stołu chociaż czapki będzie można zdjąć. 




Obrus, nakrycia zostały wyjęte. W. przyrządzał barszcz z przywiezionego zakwasu i koncentratu. Nastąpiła co prawda chwila grozy, bo W. nie mógł odnaleźć z pudle spożywczym kartonu z barszczem, ale jednak okazało się, że spakował.  Węszył od czasu do czasu podejrzliwie i w końcu zawyrokował, że lodówka wydaje jakiś podejrzany zapaszek. Po oględzinach wnętrza W. skonstatował, że musiało nie być prądu jakiś czas, bo zawartość zamrażalnika wygląda nieszczególnie. Chciałam zająć się uprzątaniem, ale W. zaprotestował, twierdząc że ten smrodek się rozlezie po domu, co nie licuje z powagą chwili. Przyznałam mu rację, zwłaszcza że i tak wymagałoby to rozmrożenia tej pecyny, żeby ją w ogóle wyjąć. Co przy temperaturze 10 stopni w pomieszczeniu trwałoby dobre kilka godzin.

Zjedliśmy barszcz z uszkami oraz śledzie. Szczególnie przypadły mi do gustu takie z podsmażanymi pieczarkami, które wymyślił W. podobnie zresztą jak i te drugie, które jednak miały dla mnie zbyt wyrazisty smak zalewy na occie dereniowym.

W. nastawił kompot z suszu, który oboje uwielbiamy, robimy zawsze wielki gar i dolewamy wody póki owoce oddają smak. Zajął się skrobaniem karpia. Temperatura w domu wzrosła na tyle, że pozbyliśmy się kurtek. W. pozostał w czapce, ponieważ z uwagi na fryzurę głowa zawsze marźnie mu najbardziej.

Karp był delikatny i naprawdę pyszny, pierogi z kapustą też niczego sobie, do tego wino Riesling schłodzone podczas podróży. Cudownie jest mieć z głowy to całe wariatkowo z gotowaniem, zwłaszcza kiedy można wesprzeć upadającą branżę restauratorską i kupić gotowce.  

Koty po obejrzeniu kątów i po zamordowaniu jakiejś myszy w sieni (albo w ogrodzie i przyniesieniu trofeum do domu) ułożyły się na kanapie w towarzystwie Zębasa. 

Wańka została szczęśliwa na zewnątrz z łbem karpiowym.

Sprzątnęliśmy ze stołu, dołożyliśmy do pieców i usiedliśmy z herbatą przy deserze, który stanowił makowiec, sękacz kupiony od jakiegoś dziadka z Białostoczczyzny handlującego w Auchan oraz piernik. W RL audycję z kolędami prowadził pan o nazwisku Turecki, który dość pretensjonalnym, namaszczonym tonem komentował okolicznościowe utwory, gubiąc się czasami w swych własnych kwiecistych wywodach. Natomiast kolędy w wykonaniu Mazowsza czy Śląska były naprawdę piękne i te wszelkie współczesne popiskiwania są o lata świetlne oddalone od tej klasyki.

Za oknami zaczał padać deszcz. W kuchni po gotowaniu W. panował totalny sajgon, ale już nie miałam siły, żeby zająć się sprzątaniem. W domu było już całkiem ciepło, choć do pełnego nagrzania i ustabilizowania temperatury jeszcze sporo brakowało. Strudzeni wpełzliśmy pod kołdry i w lekko upiornym blasku choinkowych lampek, kołysani trzaskaniem drewna w piecu i bębnieniem deszczu udaliśmy się w kierunku c.d., który odświętny miał niedługo n.







20 komentarzy:

  1. I to są idealne święta. Tylko najbliżsi i zwierzaki. My też takie mieliśmy i było super! I przynajmniej nikt się nie mógł obrazić, że nie przyjdziemy, czy nie zaprosimy :).
    Bożena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bożenko, to jest wartośc sama w sobie. Co prawda siostra W. miała pomysł ściagania nas na Święta do niej, ale W. sie wykręcił podając z wyrachowaniem powód covidowy. Prawdę mówiąc stan pandemii niezwykle mi odpowiada jako introwertykowi. Ludzi mało na ulicach, szkoła przed domem nieczynna, więc spokój i cisza, w komunikacji luz...I nie odczuwam żadnego problemu psychocznego, zadnej dewastacji emocjonalnej spowodowanej innością trybu życia. Oczywiście to bardzo osobiste i z pewnością egoistyczne podejście, bo jednocześnie mam świadomość tego, co te głupie zakazy robią z naszą gospodarką, z poziomem nauczania, który i tak był dośc kiepski. Ja nadal jestem zwolenniczką zaleceń a nie nakazów i zakazów. Bo to trochę tak, jakby z powodu wypadków samochodowych zabronili ludziom jeździć. Każdy ma swój rozum i świadom zagrożen pracuje, wychodzi, powadzi działalnośc albo nie.
      Ciesze się, że i u Was ten świąteczny czas był taki, jak chcieliście. Tego Wam zresztą życzyłam! :)

      Usuń
  2. Nawigacja na tym blogu wciąż mnie sprowadza na manowce, że błądzę i szukam, ale jakoś w końcu zawsze trafiam, choć w nieoczywisty sposób.
    Szczęśliwego 2021!
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błądzenie jest rzeczą ludzką, a szukanie cechą umysłów wybitnych!Najlepszośc dla Was!

      Usuń
  3. Dzień dobry,
    mam na imię Dorota i trafiłam tu z forum Zielonozakręconych. Bardzo lubię czytać twoje teksty Zuzanno, masz lekkie pióro i frywolny styl. Bloga przeczytałam od deski do deski i niecierpliwie czekam na dalsze odcinki :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Dorotko! Witam serdecznie i ciesze się, że trafiłaś tu do mnie :) Bardzo dziękuję za dobre słowo na temat mojej pisaniny i zawsze zapraszam na kolejne c.d.!

      Usuń
  4. Opowieści wigilijne. Tyle ich ile naszych lat. A każda inna i po swojemu wzruszająca i niepowtarzalna. Mieliście najlepsze towarzystwo jakie można sobie wymarzyć. Kiedyś, kiedyś będzie co wspominać. Dobrego roku dla Was.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mesiu, mamy ten komfort czasem, że możemy sobie wybrać towarzystwo. I to jest luksus, przywilej, z którego zamierzam korzystać, bo nic tak nie męczy jak przebywanie z kimś, kto nas nie bawi, intelektualnie nie wzbogaca, niczego nie wnosi do naszego życia :) Mam nadzieję, że i u Ciebie atmosfera była lekka ;)

      Usuń
  5. Zuzia, jak kiedyś wydasz książkę to ja pierwsza ustawiam się w kolejce po autograf :-)
    Wszystkiego dobrego w 2021!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magda, najpierw musiałabym kupić jakieś wydawnictwo :D Dzięki! Niech i u Was ten rok przyniesie same dobre chwile!

      Usuń
  6. Zuza! Z każdej literki bije ciepełko tego domu, a zwierzaki jeszcze bardziej podkreślają tę chwilę.
    Zawsze opowieści wigilijne wzbudzają wzruszenia, których nigdy nie można powtórzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, dziękuję kochana czytelniczko! ciepełko zapanowało w końcu w pomieszczeniach mieszkalnych, choc gdy z Tobą rozmawiałam to byliśmy jeszcze na etapie kurtek i czapek :) Takie spontaniczne wigilie sa najlepsze, bo skoro nic nie masz do końca zaplanowane, to nic Ci tych planów nie pokrzyżuje zanadto :)

      Usuń
  7. Idealne Święta. Ktoś na górze też to stwierdził i zorganizował dla Was karpia.
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Oby był lepszy niż 2020.
    Kicia śliczna. Cała czwórka miała ogromne szczęście, że trafiła do Waszego domu.
    Pozdrawiam,
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, znam takich, co powiedzieliby że to katastrofa a nie Święta :D Ale to nam nie spedza snu z powiek.Tak lubimy i jeśli tylko jest okazja to tak właśnie je obchodzimy. Cześka to sama delikatnośc i subtelnosc. Maszka za to wyrósł na tygrysa w miniaturze. No, ale kwestia kocia znajdzie swoją kontynuację w tej relacji...
      Dziękujemy i Tobie też dobrego i spokojnego 2021!

      Usuń
  8. Wymarzona Wigilia.Będzie co wspominać.
    Też byliśmy sami ze zwierzakami. I wspominaliśmy jak kiedyś przyjechaliśmy na święta do wymarzniętej chałupy i zasypialiśmy w czapkach.
    Życzę abyście zawsze świętowali w "niewymuszonym" towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, my właśnie wspominaliśmy święta, kiedy to na zewnątrz w dniu przyjazdu było -17 C. A to było w czasach, kiedy jeszcze były stare drzwi i okna. Dziękujemy i Wam też dobrego towarzystwa cały rok!

      Usuń
  9. O tak, wymarzona wigilia. Późno trafiłam do Twego bloga więc teraz składam życzenia noworoczne. Wszystkiego dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lusiu, dziękujemy bardzo. Cieszę się, że zajrzałaś. Dobrego roku!

      Usuń
  10. Wreszcie się ocknęłam, że trzeba zaglądnąć do Ciebie po świąteczną opowieść. A to wszystko z powodu padającego śniegu. Lecące z nieba płatki przypomniały mi o tym, że nie przeczytałam relacji z Waszego ostatniego pobytu na wsi. Jestem i z przyjemnością wchłonęłam atmosferę wigilijnego wieczoru w otoczeniu dorodnej choinki i pięknych mebli.
    Śliczna koteczka!
    Janina

    OdpowiedzUsuń