niedziela, 24 stycznia 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. VIII

 Ostatni dzień roku 2020, który zapisze się z pewnością w historii, ale raczej nie złotymi zgłoskami, rozpoczął się ponurym szarym porankiem. Niemrawo przeżuwaliśmy śniadanie, kiedy rozległ się przeraźliwy dzwonek telefonu W. W. ma taki telefon, co to czołg po nim może przejechać, ale ma chyba jeszcze inną funkcję paralizatora przy pomocy świdrujących tonów dzwonka. 

Telefon głosem Wiesia poinformował nas, że Wiesio przybył i stoi przed bramą. Zatem został wpuszczony i od razu poinformowany o konieczności zrobienia zamka do bramy, nieotwieralnego przez psa. Wiesio, jako dyplomowany inżynier budowy okrętów, na Podlasiu specjalnie nie miał możliwości rozwijania swoich umiejętności. Zajął się zatem budownictwem wszystkiego innego. I dzieki temu naprawde umie zrobic wiele rzeczy. 

Poza zabezpieczeniem bramy W. omawiał także kwestię cyklinowania podłóg, w czym niestety Wiesio nie robi odkąd sprzedał cykliniarke. Ale posiada za to kolegę, który takowe usługi świadczy. I da nam kontakt. W kwestii werandy Wiesio był za bezbarwnym Vidaronem. 

W. wrócił zostawiając Wiesia na werandzie, gdzie kończył on jeszcze to i owo i zakomunikował mi, że na klonie przy domu siedzi mały czarny kotek. Bardzo wesoły. Lekko się wzdrygnęłam,  ale póki co nie poszłam oglądać kota, prawdę mówiąc licząc, że sobie zaraz pójdzie.  Wreszcie się przemogłam, ubrałam się i wyszłam. Kot w postaci czarnego diablątka z zadartym, krótkim ogonkiem siedział faktycznie na drzewie. Zdjąć się nie dał, dopiero kiedy psy zamknęłam to zszedł nieco niżej. Malutkie toto było i zaczęłam się zastanawiać, skąd się wziął. 

Kot zjadł konserwę siedząc na pace samochodu. A potem już nas nie odstępował, mimo że psy zostały uwolnione. Biegał lub siedział w pobliżu, zadowolony i wesolutki. W. zabrał się za rozbieranie wału ziemi przed werandą. Ten wał powstał częściowo z chwastów rzucanych tam przez lata z Albiczukowskiego, częściowo z gruzu rzucanego tam przez majstrów od werandy. Gruz co prawda starałam się skrupulatnie wybrać gdy tylko prace ceglane zostały ukończone, ale pewnie coś tam jeszcze zostało.  Wiesio wizgał jakimiś narzędziami szlifując skrzydło drzwiowe i robiąc jeszcze kosmetykę tu i tam. 

Ja ruszyłam na odcinek po drugiej stronie domu, gdzie została mi do oczyszczenia ścieżka dzieląca dwie rabaty. Zaczęłam poprzedniego dnia, ale już mi sił nie starczyło. Wiesio kręcił się w poszukiwaniu jakichś śrubek i przy okazji gawędziliśmy sobie na tematy zdrowotne. Albowiem skarżył się na uporczywy ból kolan, który jako żywo powinien być skonsultowany przez lekarza. Wiesio nieco bagatelizował sprawę, ale powiedziałam mu, że za jakiś czas może to doprowadzić do tego, że będzie uzależniony od innych osób, bo dolegliwości uniemożliwiają mu swobodne poruszanie. To chyba trochę pobudziło mu wyobraźnię, bo stwierdził że może faktycznie pójdzie do lekarza, choć lekarz pierwszego kontaktu jest według niego lekarzem bez kontaktu. Poradziłam mu, żeby sobie zrobił badania cholesterolu wymownie klepiąc się po okolicy pępka, którą to okolicę Wiesio miał znacznie rozbudowaną. Przepraszająco wzruszył ramionami mrucząc: "Piwko, no co zrobić".

Wiesio wrócił do pracy, tym razem przy naprawie klapy w podłodze, zasłaniającej właz do piwnicy, ja takoż dziabałam znów perz i trawsko wszelkiego autoramentu. Potem po rozliczeniu należności Wiesio przy wtórze okrzyków o szczęśliwym nowym roku zebrał się i pojechał.  Namiary do cykliniarza miał przesłać SMSem, ponadto miał rozejrzeć się za kimś, kto zajmie się naszą podłogą w kuchni, albowiem wieloletnie wiercenie dziury w brzuchu W. chyba poskutkowało na tyle, że jest duża szansa na zabranie się za to na serio.

Rozejrzałam się za kotem, okazało się że śpi sobie spokojnie na kokosowej wycieraczce na werandzie. Lekko zaniepokojona zaczęłam myśleć, czy tu się nie szykuje jakiś abordaż. Trzy koty w domu to absolutnie liczba przekraczajaca moje wyobrażenie.

Na razie zajęłam się wyprawianiem W. po zakupy i przyrządzaniem sobie czegoś w rodzaju obiadu. Kręciłam się po domu i za którymś razem zauważyłam, że kot zniknął z wycieraczki. Nieco mi ulżyło przyznam, bo to znaczyło, że jest czyjś i po prostu wrócił do domu. Postanowiłam zatem jeszcze pogrzebać w ogrodzie. Wykopałam kawałek kępy dzielżanowej i wraz z fragmentem kępy gęsiówki posadziłam na nowej rabacie w sadku. Wyszukałam siewki białej firletki kwiecistej i także przesadziłam w różne miejsca. Ta ciemnoróżowa produkuje bardzo dużo siewek, biała jest jakby mniej wydajna. Poszłam jeszcze zobaczyć dokonania W. przed domem i... zza węgłą werandy wylazł na mnie diabełek w ciele małego kotka. Czyli nie wrócił do siebie. I chyba to miejsce zaczął uważać za bycie u siebie. Wzięłam malucha na ręce i wylazłam prosto na wjeżdżającego W. 

W. od razu poinformował mnie radośnie, że nabył sobie prezent a mianowicie nową, nieduża piłę łańcuchową. A nie było go tak długo, ponieważ w sklepie odbyć musiał szkolenie, które jest podobno jednym z warunków pięcioletniej gwarancji na sprzęt. Piła firmy Echo, którą W. poważa w odróżnieniu od Stihla i Husqvarny prezentowała się bardzo ładnie. Miała zresztą zostać wypróbowana w najbliższych dniach na dechach leżących przed werandą, które z uwagi na swoją deprecjację na nic innego poza opałem już się nie nadawały.

Oto piła 



Tu moje dokonania



Weranda już z drzwiami







Tu dokonania W.



W. obśmiał się zdrowo jak zobaczył tę półkę. Tłumaczył ponoć Wiesiowi, że chce aby ta listwa dzieląca deski elewacji pionowe i poziome wyleciała i tu była półka. No i Wiesio zrozumiał jak na załączonym obrazku:



Kot został zaproszony do domu, zmrok zapadał, zabraliśmy się zatem za prace domowe. W. za gotowanie żurku i pertraktowanie z siostrą drogą telefoniczną, czy przyjmie małego czarnego diabloka pod swój dach. Siostra na szczęście się zgodziła, a mnie znacznej wielkości kamień spadł z serca. W. co prawda jeszcze chciał zapytać sąsiadów czy to nie ich kot, ale powiedziałam mu żeby sobie dał spokój. Tu kotów raczej się nie szanuje, rodzą się, umierają, chodzą tu i tam w stanie raczej półdzikim. Tego pewnie jakaś menda podrzuciła po prostu.  



Kolejny kot w domu wzbudził umiarkowane zainteresowanie, jedynie Czesława rzuciła fochem. 


Kot za to w ogóle nie zmieszany ani nie wstrząśnięty zwiedzał sobie chałupę.  Utykał lekko na tylną łapkę, co mu w niczym nie przeszkadzało. Potem zmęczony wrażeniami zasnął sobie na psim posłaniu w naszej sypialni. 

Uprzątnęłam kocią kuwetę i przy okazji wywaliłam drewno ze stojaka stojącego obok w kącie za piecem. Na samym dnie, w kawałkach drewna było coś na kształt mysiego gniazda, pustego na szczęście. Wymiotłam ten cały majdan, dziura w płycie, którą była obita ściana za piecem wskazywała drogę wejścia nieproszonych gości. Stojak oczyściłam i przyszło mi do głowy, że można go odświeżyć Vidaronem, który W. kupił do malowania mebli łazienkowych. Jedną puszkę zużyłam, została jeszcze druga. Znalazłam jakiś pędzel zdatny do użytku i zabrałam się za malowanie, ku zdumieniu W. Podłogi w kuchni nawet już nie zabezpieczałam,pochlapanie na kolor "robinia akacjowa" już jej i tak nie zaszkodzi. Stojak stał sobie i obsychał, a W. zabrał się za przybijanie listwy do ściany, aby zatkać dziurę. Zaczęliśmy dyskutować na temat prac remontowych, które niechybnie wywoła wymiana podłogi. Prawdopodobnie ściana pomiędzy kuchnią a sienią prowadzącą na werandę zostanie zlikwidowana i powstanie coś w rodzaju kuchnio-jadalni z regałem spiżarnianym na podręczne produkty. Zaproponowałam również śmiało, żeby zerwać te stare płyty ze ścian i odsłonic belki. To oczywiście powoduje kolejne prace, choćby elektryczne, bo u nas przewody są na ścianach, zgodnie z zaleceniem elektryka, który twierdził, że tak to powinno być w drewnianym budynku. Pozostaje jednak przede wszystkim znalezienie ludzi do roboty. 

Żurek się ugotował, kuchnia została sprzątnięta, my wyszorowani, z książkami zagrzebaliśmy się w kołdry  z ewentualną opcją pobudki o północy celem odpalenia szampana, który zakupił W. wydając znaczne pieniądze na produkt firmy Moet &Chandon w związku z udanym sezonem, a zwłaszcza  w związku z wykonaniem nietypowego zlecenia w nietypowych warunkach na sam koniec. Do tego kupił nie truskawki ani nie kawior tylko jakieś przedziwne sery. Jeden podobno z piwem, wyrobu irlandzkiego...No taki jakiś ciemnobrązowy był. 

W RL bardzo fajna muzyczka, z czasów mojej młodości (uprzedzam ewentualne pytania- Bogurodzicy nie nadawali) Nieodmiennie utwory Africa Simona wywołują u nas uśmiech na twarzach.  Oczywiście zasnęliśmy w międzyczasie, ale jak za dotknięciem różdżki obudziłam się na pięć minut przed północą. W. po krótkiej pobudce zabrał się za szampana, który wystrzelił chyba minutę po północy.  Do szmapana zostały podane wyżej wymienione sery, kabanos w kawałeczkach i chleb. 

Wańka wlazła do domu mokra jak nieszczęście, bo właśnie zaczął padać deszcz. Dosłownie kilka fajerwerków wystrzelonych w okolicy dopełniły uroczystości. Posiedzieliśmy przy stole do 1.00 a potem poszliśmy spać. Zwierzaki także zasnęły w różnych lokalizacjach czekając na c.d., który wraz nowym rokiem w zasadzie już n.  




9 komentarzy:

  1. Biedne kociątko... Ale w sumie dobrze, że na Was trafiło :-) Z wyglądu przypomina mojego kocura Tolka, którego zgarnęłam w mroźny listopadowy dzień wracając z pracy do domu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, trudno się nie zlitować nad takim maluchem. Nasze koty szybko go przyjęły do bandy, aż szkoda było go zawozić na Szkieletczyznę...

      Usuń
  2. Zwierzaki mają szczęście jak trafią na Z. i W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za ludźmi jako gatunkiem nie przepadam, ale zwierzakom warto pomagać.

      Usuń
  3. Zacny szampan!
    Ooo! Widzę, że weranda już z drzwiami. Cieszę się.
    Półeczka... hmm, pewnie się przyda na coś.
    Janina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janeczko, szampan nam się po prostu należał :D :D
      Tak, drzwi są, teraz jeszcze trzeba szybki osadzić, skoro witraże będą wykorzystane w inny sposób.
      Półeczka zawsze się przyda :)

      Usuń
  4. Jaki fajny czarny diabełek! Miał szczęście, że zawędrował akurat do Was.
    (U nas na wsi taki sam stosunek do kotów.)
    Popieram opcję z bezbarwnym impregnatem. Takie ładne to drewno, że szkoda pokrywać kolorem.

    Pięknie doczyściłaś tę ścieżkę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diablątko urocze! W dodatku bardzo rezolutne, czyste i wesołe.
      Wewnątrz pewnie będzie bezbarwny impregnat. Natomiast z zewnątrz damy chyba jakiś kolor. Zanim zrobi się ciepło i będzie można malować jest jeszcze czas na pozastanawianie się.
      Ja już robię uprawnienia mistrzowskie w oczyszczaniu ścieżek :)

      Usuń
    2. Może na zewnątrz pomalować tak samo, jak wygląda cała elewacja: dół w ciemniejszym odcieniu, góra w tym jaśniejszym? Ładnie by się to wszystko połączyło.

      Usuń