niedziela, 17 stycznia 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. VII

 Około 3.00 w nocy obudziła mnie kocia galopada. Koty niestety mają zwyczaj urządzania sobie Wielkiej Pardubickiej o różnych porach dnia i nocy. Zwłaszcza o tej  drugiej porze doby daje się to we znaki. Skutkiem było to, że już nie mogłam zasnąć. Zrobiłam sobie herbatę, czytałam książkę. Nie wyłączone wieczorem radio cicho mruczało. Wreszcie około 6.00 zasypiam kamiennym snem. Budzę się w gęstych oparach smażonego boczku. Na zegarze prawie 9.00

W. siedział w kuchni przy śniadaniu. Na zewnątrz szaro, ale wiadomość dobra była taka, że nie wiało i nie padało. Zatem kawa i jakieś lekkie śniadanie. A potem do ogrodu. Z psami i kotami. 

W. kontynuował prace przy nowej rabacie, ja natomiast wyznaczyłam sobie pielenie Autorskiej, ale za każdym razem, kiedy zaczynałam zajmować się tym, co zaplanowałam, W. wyznaczał mi jakieś niecierpiące zwłoki zadanie. Zatem pielę wokół krzewów, które mają być włączone w obręb nowej rabaty, wycinam odrośla czeremchy wirginijskiej Shubert,  potem wreszcie idę na Autorską, gdzie staram się wydziabać kępy tej trawy o cieniutkich liściach, rozłażącej się niestety mimo kilkukrotnego pielenia. W. wywozi resztę nadmiarowej ziemi, część zużywa na dosypanie w miejscu sadzonych przeze mnie cebul krokusów. Potem równa teren rabaty i rozstawia pierwsze rośliny. Zapowiada, że będę mu potrzebna, oczywiście.

Póki co zajęłam się jednak ogarnianiem rabat przeddomowych, idąc wzdłuż ścieżki z płyt chodnikowych w kierunku placyku biesiadnego. Tam z kolei króluje jakaś taka trawa, która tworzy zwarte kępy, na szczęście łatwo wyłazi po podważeniu widłami.  Odznacza się intensywną zielenią w ogólnej burości. Urobek rzucam na podstawione przez W. taczki. Odsłaniam kępy irysów, które rozrosły się niemiłosiernie i cześć z pewnością trzeba skasować. Wycinam po wielkim kawale zwartych kłączy i odkładam, myśląc gdzie je powtykam. Wycinam najniższe gałęzie jodły koreańskiej. W. już do mnie macha wrzeszcząc, żebym może mu pooznaczała hosty, posadzone chyba we wrześniu. W tym celu należy odnaleźć, o ile w ogóle są, znaczniki do roślin, potem spróbować odcyfrować to co jeszcze zostało na powsadzanych w ziemię doniczkach.

Etykiety znalazły się w schowku na środki czystości i inne nieprzyporządkowane tematycznie gdzie indziej przedmioty w kuchni.  Z nimi dołączony do opakowania ołówek.  Zabrałam kilka tabliczek i wydłubując doniczki udało mi się znaleźć i odczytać chyba 5 nazw host, dwie nazwy rozchodnikowca. Miałam oczywiście poczucie beznadziejności tej czynności, bo znaczniki albo zginą albo wypłowieją błyskawicznie, a tak na prawdę ze znajomości tych nazw nic nikomu nie przyjdzie. 

Cześka skacze dookoła mnie chowając się i wyskakując z krzaków. Ma tu używanie, podobnie jak Maszka. Tyle, że on z kolei wytrwale poluje na gryzonie.

W rewanżu za mój trud W. przywozi mi kilka betonowych dachówek spod stodoły, chcę bowiem wymienić te pęknięte i pokruszone w obrzeżu Autorskiej. Na razie dachówki legły pod jabłonią.

W. w tym czasie wkopał część roślin na nowej rabacie, dosypując nieco kompostu. Trawy, astilbe, jakaś hortensja i oczywiście kawałki marcinków odkopane w innych częściach ogrodu. Ja walczę jeszcze z perzem pod koreanką, wyrywam go wokół wielkiej kępy sadźca, W. wrzeszczy, że sadziec idzie do podziału, bo Bożenka chciała kawałek, więc mam się nie męczyć, bo i tak wykopana będzie cała kępa. 

No dobra, uznałam że czas na herbatę i posiłek regeneracyjny, który stanowiła jajecznica oraz śledź wyrobu W., który był świetny. Śledź rzecz jasna, W. poniekąd także, ale w innym nieco sensie.Odpoczywamy chwilę i mimo że zaczyna padać deszcz, wracamy do pracy. Skoro pracami odkrywkowymi objęłam rabaty przed domem, W. wpisał się w ten trend wyrąbując ciężkim sprzętem kawał miskanta Morning Light. Przy okazji wydłubuje mi kolejne kawały kęp irysów, bardzo zwarte. Rety, gdzie ja to wszystko posadzę? Wywalić szkoda przecież. W. sugeruje, żeby dosadzić część na rabacie pod dereniarnią oraz na obrzeżu nowej rabaty i rzeczywiście tak robię, ale zostaje jeszcze mnóstwo, mnóstwo. Na razie odłożyłam je pod jabłonkę, żeby ich W. nie rozdeptał.

W. zabrał się za moją namową za wykopywanie krzaków jagód goji z Autorskiej. Szlag mnie trafiał, bo toto rozlazłe, kłujące, produkujące odrosty zajmowała coraz więcej miejsca, a pożytku z tego żadnego. 

W. oczywiście postanowił przesadzić je  w inne miejsce, przykazałam żeby było to jak najbardziej jak to możliwe poza zasięgiem mojego wzroku.  W dziury po nich akurat sobie wskoczyły hortensje: Bobo i Pinky-Winky. Dogadując sobie i kpiąc z różnych naszych fiksacji ogrodowych machamy do przechodzącej w ogrodzie Bożenki, która odmachała i powiedziała, że nie ma czasu gadać, bo ma cały dom gości. 

Deszcz zaczynał się rozkręcać, zbieram zatem widłami kępy trawy powywalane na ścieżkę wzdłuż Autorskiej, dosadzam jeszcze tu i ówdzie irysy z trudem rozdłubując wykopane kawały kłączy. Podlewam konewką, którą muszę nosić wodę z kuchni, bo końca węża nie umiem znaleźć. Rozmaźgana ziemia na ścieżkach cmoka pod gumofilcami. Kompost zapełnia się chwastami wywożonymi taczkami. Czyszczę ścieżkę z płyt w zasadzie już do samej furtki do Bożenki. Obydwoje mamy problem ze spodniami, które spadają nam z tyłków. Zaaferowani pracą, nie zauważamy już deszczu. Kopię na Autorskiej i wciskam nowe dachówki wyjmując kawałki popękanych. Gdy staliśmy nad nową rabatą, przyszedł Maszka i po chwili schował się do pustego worka po kompoście, który posłużył mu za namiot przeciwdeszczowy. Rzutem na taśmę postanowiliśmy podlać posadzone rośliny. I zaczęło się szukanie końcówek węża, podłączanie i przeciąganie w kierunku rabaty. Wreszcie koniec.  Resztką siła dowlokłam się do kranu, zakręciłam wodę. 

Kilka zdjęć, niewiele, bo już nie miałam siły robić.







W. siedział już na ganku, na pierwszy i na drugi rzut oka ledwo żywy. Zbieram narzędzia w jedno miejsce przy ganku i idę rozpalić ogień pod kuchnią. Najpierw herbata i robienie listy zakupowej. W. postanowił bowiem uzupełnić zapasy, choć namawiałam go, żeby dał sobie spokój. Pojechał jednak, a ja wlazłam pod prysznic i nieekologicznie postałam trochę w strumieniach ciepłej wody. Ale uznałam, że zasłużyłam. To może nie był taki wysiłek jak wiosną czy latem, ale urobiłam się porządnie. 

Potem wysmarowana balsamem, w szlafroku usiadłam z lampką wina. Przypomniałam sobie taki fragment z "Siedliska", kiedy Marianna mówi, że marzy jej się ciepła kąpiel, taka z myciem głowy. Na wsi takie przyjemności znów się zaczyna doceniać. Pewnie byłoby nam wygodniej z taką panią Helenką czy Józkiem do pomocy. 

W. wrócił z zakupów z informacją, że Biedra w Wisznicach po remoncie wygląda jak pałac. Ludzie z za to mają koszyki pełne wódki, coli i fajerwerków. Co prawda wojewoda lubelski zakazał używania fajerwerków, ale tylko na terenach publicznych, czyli u siebie można strzelać do woli. 

Poza tym dzień mogliśmy zakończyć dobrą wiadomością, a mianowicie prowizorycznie naprawiony piec w leśniczówce zaczął działać. Szybę w kominku musi W. wymienić po powrocie. Tzn. zawieźć do zakładu w Mszczonowie całe drzwi. 

I znów czas na sen. Bo ce.de. niedługo en. 




14 komentarzy:

  1. Przekichane pracować w ziemi w taką pogodę :-( No ale samo się to nie zrobi.
    Ciekawa jestem Waszego Sylwestra - u nas w mieścinie było nadzwyczaj spokojnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pewnym momencie robi się już wszystko jedno, zwłaszcza kiedy uzyskane efekty zachęcają do kontynuacji ;) W Sylwestra u nas jest zwykle spokojnie, dosłownie kilka wystrzałów i już. Dlatego wolimy być na wsi niż w Warszawie, gdzie kanonada trwa kilka dni. Oby tak zostało!

      Usuń
  2. Praca w ogrodzie bywa wyczerpująca, ale za to jak miło potem usiąść i popatrzeć na odwaloną robotę i wyobrazić sobie,jak pięknie będzie to wyglądać za kilka miesięcy :-). Uwielbiam pielić, to moje ulubione zajęcie ogrodowe.
    Front robót u was szeroki, duże zmiany! Prosimy o szczegółowe fotorelacje :-)
    Maszkę w worku bardzo bym chciała zobaczyć...
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie taką motywację mam i zawsze sobie wizualizuje jak to będzie, kiedy przyjdzie sezon! Mnie pielenie niestety dobija, bo robię to za każdym przyjazdem i mam wrażenie beznadziejności tej roboty. Staram się dokumentować wszelkie prace, również ze względu na wartość pamiątkową. Fajnie jest potem wracać do historycznych zdjęć.

      Usuń
  3. Jestem ciekawa jak w roku 2020 wyglądał sadzieć ten co rośnie w okolicy płotu p.Bożenki od przodu...chyba dobrze zapamiętałam.Mój był bardzo marny duży nie wyrósł i nie miał ładnego kwiatostanu, gorąco było ale był solidnie podlewany...co mu mogło brakować?
    Pozdrawiam cieplutko
    a zdjęcia bellissima

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, sadźca mamy w kilku miejscach, ona rzeczywiście w czasie suszy kiepsko rośnie, karleje. Walnij mu kompostu wiosną, może mam za mało pożywienia. Ściskam serdecznie!

      Usuń
  4. Zmieniłaś sposób pisania. Zdjęcia jak zwykle piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nawet nie zauważyłam! To chyba jakaś mimowolna zmiana, mam nadzieję że nie na gorsze :D

      Usuń
  5. Nadrobiłam zaległości. Tyle zmian...Kredki ne ma ,Kici nie ma..za to 2 nowe koty przybyły ��Jak zwykle czytam i oglądam z dużą przyjemnością. Pozdrawiam��(evluk)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa! No! Zmiany są, taka to kolej rzeczy. Zaglądaj i dawaj znać!

      Usuń
  6. To się nazywa odpoczynek? Taczki wyrwanych chwastów, sterty rozplantowanej ziemi, dziesiątki posadzonych roślin, wylane hektolitry wody, obolałe kręgosłupy, zgrabiałe ręce, odzież zmoczona do bielizny. I to wszystko w środku zimy? Patrząc z boku i nie znając Was można by zapytać "po co Wam taka harówka?". A patrząc z boku i znając Was można się cieszyć, że nastąpiły kolejne zmiany w ogrodzie, który w nowym sezonie będzie jeszcze piękniejszy A Wy jeszcze bardziej przywiązani do swojego dzieła. Jaka czyściutka ścieżka!
    Janina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janeczko, taki to nasz odpoczynek właśnie. I w związku z tym mamy gdzieś czy stoki są otwarte czy nie, czy odblokowali loty na Malediwy i tym podobne. A na zmiany w ogrodzie bardzo się cieszę, choć każda nowa rabata to kolejny kawałek do pielenia...Ale może kiedyś zrobimy tu ogród pokazowy, taki jedyny w swoim rodzaju.

      Usuń
  7. No, ja też bym chciała zobaczyć Maszkę w worku. :D
    Skąd w ogóle wziął się Maszka? Bo Czesia to już wiem, przeczytałam.
    Współczuję oznaczania roślin w ileś miesięcy po sadzeniu, na podstawie zmaltretowanych etykiet na doniczkach. Ciężka sprawa. Osobiście lubię porządek i oznaczanie, ale muszę zrobić to od razu, bo inaczej klops. Towarzyszą temu notatki, bo znaczniki lubią się łamać, niektóre tracą napisy, inne są wywalane na powierzchnię przez podkopujące gryzonie, a potem zarastają i nie można ich znaleźć.
    Nie ma to jak długi, ciepły prysznic po takiej harówce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aparatu nie miałam pod ręką, bo padało :D A Maszka to kot znaleziony z lesie przez W. Ktoś wyrzucił trzy w pudełku. Maszka trafił do nas, drugi do rodziców pracownika W. a trzeci niestety uciekł i nie dał się złapać.
      Ja kiedyś miałam ambicje opisywania i oznaczania roślin, ale po wielu porażkach z połamanymi i nieczytelnymi znacznikami czasem po prostu robię zdjęcie rośliny i etykiety.
      Ciepła woda w kranie to jest jednak luksus! :D

      Usuń