niedziela, 17 stycznia 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. V

 W nocy słychać było wzmagający się wiatr. Poznaję to po stukaniu gałęzi bzu z jednej strony i jaśminowca z drugiej strony dachu. Wtedy myśle, że trzeba będzie je wyciąć.  Latem oczywiście słychać szum liści, teraz  jedynie niepokojący szum gałęzi świerka przy płocie od strony SN, który jednakowoż aż tu nie dochodzi. Poranek niestety pochmurny. Zaczęło padać. I to nie śnieg, jak przystało na tę porę roku, a zwykły zimny deszcz.

Po śniadaniu W. wyprawił się po zakupy. Ja oddałam się zwykłym czynnościom domowym, bo o wyjściu na zewnątrz póki co nie było sensu myśleć. W. wrócił i od razu przystąpił do dewastowania domu przy pomocy soku z kiszonej kapusty. Umieścił bowiem na poduszce siedziskowej na krześle kuchennym torbę zakupową, w której była przeciekająca torba z kiszoną kapustą. Coś ten motyw kiszonkowy mnie prześladuje tym razem. Poduszkę trzeba było wypłukać i umieścić przy piecu, żeby schła.  Ponieważ przy okazji W. usłyszał co nieco na temat swojego niedbalstwa i braku poszanowania dla elementów wyposażenia domu, udał się z siekierą w celu porąbania przywiezionych klocków. Albowiem podobno nic tak nie koi nerwów jak porządne rabanie opału. Drewno gromadzimy w oborze, ponieważ drewutnia nieodwołalnie idzie do wyburzenia, zatem wypalamy ostatnie kawałki, które obecnie stanowią najstarsze pokłady dech ze starego płotu.

Ja z kolei kontynuowałam krzątanie się po domu, postanowiłam także umyć dostępne okna. Zaczęłam od łazienki, potem sypialnia i jedno okno w salono-jadalni, to nad kanapą. Drugie zastawione było choinką. Dostęp do zewnętrznych nieotwieranych części jest całkiem w porządku, pod warunkiem, że nie ma siatki przeciw muchom. Wtedy trzeba myć stojąc na drabinie na zewnątrz.

Deszcz przestał padać, poszłam zatem sprawdzić, jak W. odreagowuje swój stres. Okazało się, że z rozpędu zaczął nawet sadzić przywiezione rośliny. Wiatr wiał kołysząc trawami.


 Dla rozgrzewki pobiegałam trochę z psami, porozciągałam się, żeby pozbyć się świątecznego lenistwa z mięśni. 

Z tego wszystkiego zgłodniałam, więc wróciłam do domu i postanowiłam przygotować sobie coś lekkiego w ramach obiadu. Z piersi indyczej, warzyw i koncentratu pomidorowego zrobiłam coś na kształt zupy krem o smaku pomidorowym. Potrawa miała tę zaletę, że nie potrzeba było już żadnych klusek czy ryżu. Zupa była tak gęsta, że można ją było praktycznie jeść widelcem.

W. natomiast odgrzał sobie resztkę zapiekanki, a nagrzany piec spowodował, że nie wiedziałam czy to temperatura w domu czy uderzenia gorąca powodują u mnie zlewne poty. Otworzyliśmy okna, żeby w ogóle dało się spać. Trochę mi doskwiera taka sinusoida temperatur, szczególnie jeśli mocno rozgrzany piec oddaje ciepło w nocy i pod kołdrą można się ugotować. 

Wańka mimo tej sauny w domu wlazła do pokoju i uwaliła się na dywanie. Ostatnie noce przesypia po części w domu, już nie cieszy się wolnością w stylu survival. Dopiero nad ranem każe się wypuszczać.

Reszta dnia w zasadzie upłynęła nam leniwie, słuchaliśmy radia, które niestety coraz bardziej przypomina katolickie radio Lublin. Mają ekspertów w każdej dziedzinie, pod warunkiem, że to ksiądz, albo co najmniej absolwent KUL. 

Za oknami wiatr huczał. W. zachęcony powodzeniem śledzi wigilijnych postanowił przyrządzić kolejne, zakupione w Wisznicach. Tym razem z innymi dodatkami, w skałd których wchodziłą czerwona cebula  chyba śliwki wędzone.

Wreszcie uznaliśmy, ze idziemy spać. Koty znalazły sobie miejsca w różnych częściach domu, Wańka posapywała na podłodze pod choinką. Zębas wlazł oczywiście do łóżka. 

Wiatr nadal wiał silnie, delikatnie stukał szyber kominowy w piecu. A my zasnęliśmy, mając w perspektywie kolejny c.d. i następne, które n.




3 komentarze:

  1. Zwykły dzień na wsi ;) Po dwóch latach na emeryturze doceniam już takie dni zwykłe, nieśpieszne i bez planu. Robi się to co albo akurat konieczne albo na co ma się ochotę. Niestety wykłady o niedbalstwie stanowią ciągle stały element życia. Piece to do siebie mają, że długo się nagrzewają a potem długo grzeją i ciężko utrafić z temperaturą. Ale ten klimat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, nie codziennie są jakieś ekstraordynaryjne sytuacje do opisania :)ja staram się wykorzystywać każdy dzień na wsi maksymalnie, no bo jednak jest ich niewiele. Ty masz ten komfort, że już jesteś TAM!

      Usuń
  2. Trawy ciagle piękne.
    Ta blaszana koronka u szczytu werandy nieodmiennie przyciąga mój wzrok i dodaje uroku werandzie. Ciekawa jestem czy doczekacie się zamontowania brakującej połówki drzwi przed wyjazdem.
    Janina

    OdpowiedzUsuń