sobota, 9 stycznia 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. II

  Oczy otworzyłam około 5.30. Zegar w sypialni odmierzał czas letni, więc wskazywał godzinę późniejszą. Wokół ciemność, rozjaśniona silnym blaskiem choinkowych lampek. Ciepło i świerkowy zapach. W. też się przebudził i jak zwykle pogrążył się w lekturze prezentu choinkowego. To książka o fenomenie Wiedźmina, którego ja jakoś nie pojęłam. A W. wprost przeciwnie.



Poza tym w ramach płodozmianu czytał także książkę Piotra Zychowicza "Germanofil" o Wiesławie Studnickim, który to facet, co wyda się wielu obrazoburcze, chciał sojuszu z III Rzeszą i było to oparte na zupełnie racjonalnych przesłankach. Warto przeczytać, choćby dla własnej wiedzy, że historia może mieć różne oblicza i nie wszystko jest czarno-białe, nie każdy chciał do nieba czwórkami iść, czy latać z vis'ami na tygrysy.


Ja zabrałam się za odgruzowywanie kuchni i za odmrażanie lodówki. Ponieważ zawartość zamrażalnika stanowił m.in. spory ochłap mięsa baraniego i wcale nie wykazywał on jakichś oznak zepsucia, postanowiłam, że na nam ugotuję psie żarcie. Coś tam przy okazji przegryzłam, wsypałam do kawiarki kawę, która okazuje się być za drobno zmielona (W. kupił ją przed wyjazdem) i kawiarka mi się przytkała. Umyłam zatem wszystko i wsypałam tradycyjną Lavazzę, kupowaną na miejscu.

Zabrałam się za lodówkę, wszystkie półki i półeczki wyszorowałam, stopniowo odrywając resztę byłych wiktuałów od dna zamrażalnika. 

Potem chwila relaksu na kanapie z RNŚ i Poranną Manną, bo jednak nie umiałam odmówić sobie tej przyjemności. Na kanapie przy ułożeniu telefonu na parapecie jest jakiś sygnał internetowy, więc trzeba tam siedzieć i tyle. No, chyba że kupię głośniki do smartfona.

W. tymczasem w sypialni na zmianę czyta i pochrapuje.

Za oknem pogoda jakby marcowa, rozwidniło się gdzieś około 8.00. Koty po odespaniu stresu podróżnego szalały jak głupie i z niepokojem patrzyłam na choinkę, która wydawała się pierwszym elementem, który polegnie podczas tych gonitw.

Baranina gotująca się w garze pachniała coraz smakowiciej, ale wyglądało na to, że pogotuje się długo zanim mięso zacznie odchodzić od kości. Generalnie dzień zapowiadał się dość leniwie, W. najwyraźniej nadrabiał zaległości w spaniu. W RNŚ cytowano przeróżne błędy w tekstach kolęd popełniane przez dzieci, które nie rozumiejąc wypowiadanych słów przekręcały je czasem w przezabawny sposób. Maryja Panna zostawał Maryją Pandą, a zamiast moc truchleje było monstrum chleje. Tu co prawda węszę raczej inwencję starszych niż nieletnich.

W. ruszył się około 11.00 i postanowił obejrzeć teren.Zębas ochoczo wybiegł wraz z nim. Momentami zza chmur wygląda słońce. W. wrócił z komunikatem, że brama była otwarta i chyba Wańka była na nocnej wycieczce. Teraz co prawda grzecznie spała, ale faktycznie była cała udekorowana rzepami i trochę mnie to zdziwiło, skąd tyle tego dziadostwa naniosła. Grunt, że sama wróciła. 

Ponieważ pudło ze spożywką, z braku lodówki zostało na ganku, przystąpiłam do jego rozpakowywania i upychania do już umytej lodówki. Mieszam w garze z mięsem psim, wsypuję tartą marchew, ryż i po pewnym czasie odstawiam do ostygnięcia. Pachnie toto niepokojąco dobrze, W. wsadził noc i stwierdził, że wyszedł taki jakby pilav. Tyle że bez przypraw.

Usiedliśmy przy stole, RL grało, my pojadaliśmy sobie bez pośpiechu. Potem postanowiłam zrobić kilka fotek, choć ogród o tej porze roku nie wygląda jakoś porywająco.









Około 12.00 w RL nadano "Opowieść Wigilijną" w formie słuchowiska, gdzie narratorem był Piotr Fronczewski. Pozostali aktorzy bliżej mi nie znani, ale była to bardzo udana adaptacja. No i przynajmniej coś innego niż Kevin, Griswoldowie czy Listy do M

Wyszłam obejrzeć werandę, koty wyprysnęły za mną i zniknęły w ogrodzie. Wiesio faktycznie pokończył pewne prace, ale zostawił pieprznik niemiłosierny. Wzięłam miotłę i zaczęłam zbierać obrzynki drewniane do donicy szkółkarskiej, trociny zamiatałam na kupę. Zastanawiałam się czy nie wywalić ich do ogrodu, ale W. stwierdził, że to świetna rozpałka jest. Trociny leżały na każdym wystającym elemencie, pokryły wszystkie pajęczyny i zwykłą miotełką nie dało się ich usunąć. Tu przydałby się odkurzacz. Sprzątam więc z grubsza i konstatuję, że jedno skrzydło drzwiowe zniknęło. Wiesio zabrał je do doszlifowania, bo drzwi się przestały domykać. 








Słońce zniknęło, zrobiło się szaro. Koty nie dawały znaku życia, więc wyszłam przed dom i kiciałam w przestrzeń. Potem to samo od strony Albiczukowskiego. Jak kamień w wodę. Już mocno zaniepokojona poszłam do W. i oznajmiłam, że stan osobowy kotów wynosi zero. W. pogrążony w ciągu dalszym lenistwa czytelniczego, nie przejął się specjalnie. Stwierdził, że jak zgłodnieją to przyjdą. Ja już z wizją przeróżnych nieszczęść, jakie mogą się tu przydarzyć zwierzętom szukałam tych bydlaków w każdym kącie półhektarowego terenu. Chyba staję się kocią madką.

Z szukania guzik wynikło, wróciłam więc do domu bo zaczął padać marznący deszcz. Weszłam do mrówczanego szukając czegoś tam i oczywiście znalazłam gady śpiące na kanapie. Maszka otworzył jedno oko i natychmiast je zamknął. Pies z wami tańcował, pomyślałam. 

Na werandzie wśród stosu listewek i desek znalazłam kilka cienkich kawałków drewna, które sobie odłożyłam do podpierania roślin. czywiście W. wziął je jako pierwsze do spalenia... Generalnie weranda zbudowana jest z trzech gatunków drewna: sosnowego z 200 letnich sosen, z klonowego i modrzewiowego (stolarka ścienna i sufitowa). Po raz kolejny otworzyliśmy dyskusje na temat koloru, który byłby odpowiedni zarówno do wewnątrz jak i na zewnątrz. W. obstaje przy wewnętrznym bezbarwnym, żeby zachować kolor drewna. Ja w ogóle nie wiem, jaki kolor pasowałby i byłby praktyczny w utrzymaniu.

W domu było już bardzo ciepło, niestety łazienka lodowata, na siusiu jakoś można jeszcze wejść, ale żeby się rozebrać do mycia, musimy używać piecyka i grzejnika elektrycznego. W RL oczywiście kolędy, miałam już powoli dość tych jezusieńków maleńkich i pastuszków przybieżających do szopy, stajenki, groty i czego tam jeszcze nie wymyślono. Jacyś księża silili się na tłumaczenie dlaczego to ta data i skąd ta cała historia i za nic nie chciało im przejść przez gardło, że to po prostu kontynuacja świąt pogańskich ustanowionych na cześć przesilenia i z żadnym narodzeniem kogokolwiek nie ma tu związku.  Bardzo dobrą audycję na temat Świąt BN poprowadził 21 grudnia Jerzy Sosnowski w RNŚ, podczas której rozmawiał z teologiem z "Więzi" Sebastianem Dudą.

Potem już było nieco lepiej. Kolędy ustąpiły miejsca audycji o historii kolęd, tradycji świątecznych. My akurat dokańczaliśmy drugi "tom" naszego cudem kupionego karpia.  Wańka wyrosła za drzwiami jak spod ziemi i po otrzymaniu resztek rybnych walnęła się do spania w salono-jadalni.

Przypomniałam sobie, że W. przywiózł jakieś gifty od właścicieli ogródków, które oceniał w trakcie konkursu na najpiękniejszy ogród gminy Czosnów. Jednym z prezentów była aroniowa nalewka. Poza samą nalewką zachwyciła mnie oryginalna buteleczka. Tu niestety kolor nalewki został zmieniony przez te niebieskie świecidła na choince



Drugim prezentem była paczka herbaty, jak napis na etykiecie głosił, świątecznej. Była to po prostu czarna herbata z kawałkami skórki pomarańczy, ale chyba też dodatkowo aromatyzowana. Zaparzyłam dzbanek tejże herbaty, którą dało się pić mimo faktycznie mocnego zapachu, choć W. kategorycznie odmówił. Dla niego każda herbata aromatyzowana to syf. Dzbanek postawiłam na płycie, żeby utrzymać temperaturę i rozpoczęłam dyskusje na temat przyszłości witraży, pierwotnie przeznaczonych do drzwi werandowych. 


W. nieco rozczarowany moim oporem, uznał jednak, ku mojemu zaskoczeniu, że może faktycznie trzeba znaleźć dla nich inne miejsce. Po pewnym namyśle zaproponowałam wyjęcie płycin z drzwi sypialnianych i tym sposobem witraże byłyby pod pewną ochroną, bo wewnątrz, w dodatku na osi południowej, więc słońce ładnie by je podświetlało. W. całkiem entuzjastycznie podszedł do propozycji i stwierdził, że pogada z Wiesiem, czy by nam tych drzwi nie obrobił stosownie.

Idąc pod prysznic natknęłam się na kolejne zwłoki mysie w sieni. Koty najwyraźniej uznały, że tu partycypują w zaopatrzeniu domu. 

Położyliśmy się spać i zasnęliśmy kamieniem mimo wczesnej pory  Wańka około 23.00 jednak zażyczyła sobie wypuszczenia, zrobiło się dla niej za ciepło. Wstalam więc, zabezpieczyłam garnek z psim żarciem na werandzie przy pomocy kartonu i dwóch cegieł. Wygrzebałam salaterkę ze śledziem z pieczarkami i w ramach grzechu ciężkiego nocnego żerowania zjadłam kilka kawałeczków.  Potem już tylko mycie zębów i do łóżka. Sen nadszedł szybko, a odszedł dokładnie wtedy kiedy c.d. w kolejny świąteczny poranek n.





11 komentarzy:

  1. Cudowny świat slow life. Człowiek się w nim zanurza i traci poczucie rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że tylko od czasu do czasu may ten slow life, ale za to zasłużenie :)

      Usuń
  2. Ach jaka piękna noteczka!
    No i kolorowe szybki poukładały się czasem w mojej głowie i już mi się miło robi, jak je widzę, zwłaszcza że rozweselają częste o tej porze chmurne i smętne widoki.
    Obstawiam, że umiejętne poprowadzenie rozmowy o wstawieniu witraży w drzwi sypialni poskutkuje tym, że W. po latach zapamięta to tak, że to On wpadł na ten pomysł - osobiście i własnoręcznie.
    Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to dobrze, bo już się miałam obrazić śmiertelnie za miażdżacą krytykę szybek! A W. na pewno będzie bardzo dumny ze swojego pomysłu, jak amen w pacierzu.

      Usuń
  3. Super pomysł z tymi drzwiami do sypialni! Też nie lubię aromatyzowanych herbat :-) Zawsze mam wrażenie, że piję perfumy :-)
    Koteczka niezwykłej urody i do tego pięknie pozuje :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, ta herbata to jeszcze nic, kiedyś nieopatrznie kupiłam inną z tej serii Basilur i zapach wydobywający się z puszki mało mnie nie zabił. Cześka to sama delikatność, choć charakterek ma stanowczy.

      Usuń
  4. Czytam opowieści o wsi z wielką przyjemnością. Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło :) Serdecznie zapraszam! Tylko nie wiem kogo :-)

      Usuń
  5. Ha! a ten dzbanuszek to czasem nie wyjęłaś z kredensu mojej babci./tu uśmieszek/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też gorąco popieram pomysł zainstalowania witraży w drzwiach wewnętrznych. Będą znakomicie pasować do dworkowo-salonikowego stylu :-).
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  7. Wpadłaś na doskonały pomysł z tymi fasolkowymi witrażami. Oby udało się je zainstalować bez większych problemów w drzwiach sypialni.
    Piękne portrety suchelców.
    Janina

    OdpowiedzUsuń