niedziela, 17 stycznia 2021

Wiejski maraton świąteczno-noworoczny cz. VI

 29-go grudnia obudziliśmy się nad wyraz późno, bo około 6.00. Na zewnątrz ciemno jak w nocy. Wiatr nie ustał ani na jotę. Za chwilę do szumu wiatru dołączyło  bębnienie kropel deszczu o dach i parapety.

W. kręcił się zły, ponieważ zaplanował sobie prace ogrodnicze, a przy takiej pogodzie raczej nie ma co sobie za dużo wyobrażać. Zatem jedyne co mogliśmy zrobić, to zawinąć się w kołdry i spróbować zasnąć. Ponowną próbę rozpoczęcia dnia podjęliśmy o 8.30 . Pogoda nie zmieniła się, więc postanowiliśmy nie wstawać. W końcu jestesmy na urlopie.  Musiałam jedynie napełnić koryta zwierzętom, bo one mają w nosie urlopy, micha musi być. Pokiwałam znacząco głową patrząc na zmoczone deszczem szyby. Wiadomo, jak ona umyte to musi, ale to musi zaraz spaść deszcz. 

Dopiero w okolicach 10.00 zaobserwowaliśmy jakieś nieśmiałe przebłyski na niebie. Podczas śniadania pogoda ostatecznie zdecydowała się iść w kierunku chmur, spoza których wyglądało słońce.



Zatem ubraliśmy się i raźno ruszyliśmy do prac na zewnątrz. W. rozpoczął od rozmontowywania małej góry darni przy łuku zielonym, którą stworzył dwa lata temu. Teraz mieliśmy do rozparcelowania sporą górkę ziemi darniowej, którą W. postanowił użyć do łatania dołków w różnych miejscach ogrodowych ścieżek. Górka zniknęła ku mej uciesze, ponieważ zyskałam uporządkowany teren i kawałek ziemi gotowej do obsadzenia. Następnie W. zabrał się za większą, przy ścieżce do Bożenki, w pobliżu łuku czarnego. Powoli zaczynało odsłaniać sie miejsce na nowa rabatę, która połączy nieduże placki obsadzane naprędce oraz wchłonie kilka krzewów sadzonych prosto w trawie.

Tu rabata już istniejąca. Na drugim planie Autorska.




A tu W. przy pracy



Deszcz znów zaczął kropić, wiatr łeb urywał, ale działaliśmy dalej rozgrzani pracą. A, no właśnie. Ja natomiast  zajełam się wykopywaniem cebulek krokusów przy ścieżce  pomiędzy rabatami przed domem. Co roku widząc krokusy wychodzące z perzu w gęstej kępce przyrzekałam sobie, że w stosownym momencie je wykopię i podzielę. I tak jakieś pięć lat. Tym razem, choć może nie był to najbardziej stosowny moment, trochę na czuja widłami wydłubałam kilka dużych pecyn, kilka mniejszych. Przy okazji porządnie wyczyściłam z chwastów obrzeże rabaty i ścieżkę. Cebulki odkładałam na stronę patrząc z niedowierzaniem na ich piętrowy układ. po prostu z braku miejsca młodsze wyrastały nad starszymi. połamałam niestety kilka bladych kruchych kiełków. 

Wreszcie obsadzam krokusami cały brzeg rabaty wzdłuż płyt chodnikowych. Cebul zostaje jeszcze drugie tyle albo i więcej. Po konsultacji z W. pracowicie taczkującym ziemię, kolejna porcja cebulek ląduje wzdłuż brzegu rabaty przed dereniarną. Dobrze sadzi się w miękkiej mokrej ziemi.

Tu poszła pierwsza partia



Tu po lewej rabata pod dereniarnią. Widać zalążki nowych ścieżek, obecnie coraz bardziej zasypanych ziemią, która po deszczu stanowiła niezłe lądowisko dla kogoś, kto w gumofilcach właśnie z głośnym  "kurwa" wywinął orła. 



Tu Autorska po lewej, po prawej rosnąca wszerz rabata w sadku.




W rezultacie zostaje jeszcze garść, którą planuję posadzić eksperymentalnie w pasie zieleni pod płotem, choć W, twierdzi, że to przegrana sprawa, bo tam straszliwe trawsko i zbita ziemia. Na razie odłożyłam je do doniczki  i ustawiłam na rabacie podokiennej. 

Zrobiliśmy przerwę na herbatę. Po niebie goniły chmury, słońce pokazywało się  w różnych interwałach. 



Ponieważ odkryłam w aparacie kompaktowym funkcję filmu poklatkowego, no to oczywiście zapragnęłam wypróbować ten efekt zwany w fotografii time lapse. Ustawiłam sobie statyw przy płocie frontowym, zaprogramowałam aparat w ustawieniach i nacisnęłam start.

No, co prawda najwłaściwiej byłoby po prostu zaprogramować robienie zdjęć poklatkowych i potem, po wywołaniu zmontować time lapse w jednej z dostępnych aplikacji, ale to kolejny stopień wtajemniczenia. Na razie wyszło coś takiego.


https://www.youtube.com/watch?v=7ltthDas9KY

Potem jeszcze próba z lustrzanką, ale tu chyba bufor mi się zapchał, bo wyszedł taki króciutki fragmencik. Chyba odkurzę mój drugi aparat, bo na to klapanie tylu zdjęć szkoda migawki w aparacie, którego używam na co dzień. 


https://www.youtube.com/watch?v=YZXteXZUA0g

Mam nadzieję, że się filmy odtwarzają. Jak coś to dajcie znać, w razie czego zmienię ustawienia.

Oczywiście zapomniałam na śmierć, że nastawiłam na kuchni gar z żarciem dla psów. Co miało ten skutek, że mięso zagotowało się ładnie, należało tylko dolać wody, wsypać węglowodany i tartą marchew. 

Pełna zapału zabrałam się za oczyszczanie fragmentu ścieżki prowadzącej przez były warzywnik w kierunku Albiczukowskiego. Tam W. poprzednim razem wywalił tony ziemi, więc musiałam odskrobywać to wszystko szpadlem i zamiatać. Zziajałam się nieco, ale wreszcie poczułam, że żyję. 



Wracając do domu zauważyłam, że siatka, którą oplecione są fundamenty i która robi także za kratkę wentylacyjną jest przecięta i odgięta przy małym otworze piwnicznym. Wokół wyskubany styropian ocieplający fundamenty. No tak, jakieś zwierzę uznało za stosowne wprowadzić się do nas. Trzeba będzie zamontować prawdziwe kratki metalowe. 

W. pracowicie rozwoził ziemię do Alei Bzów, gdzie nierówności terenu są największe. 


Ciągle marzę o tym, że będę mogła przynajmniej część terenu między rabatami kosić zwykłą kosiarką.  U Michała trwały prace remontowe na poddaszu. W. trochę zdziwiony komentował, że przy tak wielkiej chałupie nie bardzo rozumie, po co im jeszcze poddasze mieszkalne. Odpowiedziałam, że może planują liczną rodzinę...

W. wręczył mi pudło z cebulami, których przypadkową zbieraninę przywiózł z Warszawy. Westchnęłam i zaczęłam rozmieszczać je w różnych miejscach rabat w sadzie. Ciekawe, czy nornice zostawią coś do wiosny... Posadziłam dwie lilie złotogłów, reszta to czosnki, tulipany i jakaś drobnica wiosenna.

Potem zbierałam porzucone doniczki i kończę aktywność ogrodową. Choć jeszcze musiałam zostać na powietrzu, bo Wańka zniknęła, a otwarta brama i szczekanie psów we wsi wskazało mi kierunek poszukiwań. Na szczęście po wyjściu za otwartą wiatrem bramę zauważyłam, że już wraca spacerowym krokiem. W. który jeszcze postanowił pojeździć na taczkach został poinformowany,  że trzeba jednak kupić kłódkę, albo coś  co skutecznie ukróci te ucieczki. W. stwierdził, że poprosi Wiesia, żeby nam wymyślił jakiś skobelek.

Słońce zachodziło, ale bez jakichś godnych utrwalenia fajerwerków. Maszka towarzyszył mi podczas czuwania z aparatem, bo a nuż będzie co fotografować. Ostatecznie tylko Księżyc, prawie w pełni ratuje sytuację wschodząc jak wielka złota moneta. Jak złoty kołacz, jak mawiał poeta. Stoję przy płocie frontowym i patrzę.





W domu W. zdenerwowany referował tonem wzburzonym, że zadzwonił do niego syn, który siedział w leśniczówce, doglądał dobytku, psów i koni w związku z tym, że W. postanowił definitywnie pozbyć się pracowników zza wschodniej granicy. Niestety zepsuł się piec centralnego ogrzewania,  a w drzwiach kominka pękła szyba.  Zdenerwowanie było zwielokrotnione przez wilczy głód i perspektywę braku obiadu. Ugotowałam zatem naprędce makaron i dorzuciłam do mojej pomidorówki z dnia poprzedniego. W. nie patrząc na obrzydliwie dietetyczny charakter potrawy, wsunął dwie miski i nieco się uspokoił. Zaczął dzwonić po kolegach z pracy, aby załatwić naprawę pieca, który jakby nie było stanowił wyposażenie służbowej osady. Oczywiście ten piec już dawno powinien znaleźć miejsce w muzeum i nawet nasz hydraulik opiekujący się piecem w domu w Warszawie, kiedyś interwencyjnie wezwany do leśniczówki stwierdził, że chyba W. chce się w powietrze wysadzić. Ale W. nigdy nie miał czasu się tym zająć. Piecem, rzecz jasna, a nie wysadzaniem w powietrze.

No tym razem nie było wyjścia, trzeba kupić nowy i zmodernizować całą instalację. 

W. w gęsiarce nastawił kaczkę wolno gotowaną, czyli półprodukt z Biedry. Ja ogarniałam kuchnię, W. idzie z koszem organicznym i kuwetą na kompost. Przynosi też drewno na opał. W RL znów jakiś przedstawiciel episkopatu pieprzył o moralnych aspektach szczepień. Uzasadniał możliwość użycia szczepionki wytworzonej na bazie abortowanych płodów. Nie wierzę, że to nadają w publicznym radiu.

W łazience pstryknęłam grzejniki, a W. robi przepierkę, ponieważ któryś z kotów nasikał do misy stojącej na toaletce, a tam były jakieś elementy naszej garderoby bieliźnianej odłożone do prania. W kuwecie ląduje żwirek silikonowy, któremu koty przyglądają się długą chwilę z podejrzliwością.

Wieczór okazuje się niespodziewanie ciepły. Koty po krótkiej wycieczce łowieckiej wróciły do domu. Leżąc już w łożku słuchamy z zainteresowaniem audycji o Brodaczach, noworocznych przebierańcach, których spotkać możemy tylko i wyłącznie w pobliskich Sławatyczach 

W końcu, po pracowitym dniu zasypiamy czekając na c.d. zadziwieni, ile jeszcze ich n. w tej relacji.






10 komentarzy:

  1. Tajmlapsy się otwierają, fajnie wyszły! Chętnie podczytuję, co u was. Tacyscie zapracowani, że już straciłam nadzieję, ze zawitacie w okolice Poznania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłeczko, tajmlapsy następną razą spróbuje zrobić ze zdjęć po obróbce. Tu zdałam się na automatykę aparatu. Kurczę, no ten czas tak leci, a W. miał przekichany sezon, więc z podróżami słabo. No i ta pandemia...

      Usuń
  2. Cieszę się, że jest ciąg dalszy historii ogrodowych. Nieustająco klikałam, czy już jest nowy odcinek :-).
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  3. Super chmurzyska! I na zdjęciach i na filmach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaleta otwartych przestrzeni. Lubię takie dramatyczne chmury.

      Usuń
  4. Niedługo Berta nie będzie Wam do niczego potrzebna. Stare rabaty zagarniają nowy obszar, pojawiają się też zupełnie nowe, powstają ścieżki a gdzie trawniczek i iglaki?
    Trochę się W. namęczył z takimi hałdami ziemi.
    Autorska już taka dojrzała? Dopiero co ją tworzyłaś.
    Janina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janeczko dokładnie takie są zamierzenia. Jak najmniej bertowania a i koszenie zwykłą kosiarką tylko na ścieżkach. Trawniczek i iglaki mają okoliczni sąsiedzi :D
      W. najeździł się taczkami, czego serdecznie nie znosi. jak twierdzi już woli kamienie tłuc.
      Autorska szybko zarosła, tu rośliny w dwa sezony potrafią ogarnąć teren.

      Usuń
  5. Dynamiczna wędrówka chmur i światła. Fajnie wyszły te poklatkowe.

    Ja też mam takie marzenie, żeby zwykłą kosiarką kosić u nas ścieżki między rabatami. Ale taka kosiarka była u nas w ruchu póki co tylko raz i odpadły jej kółka. :D W serwisie zleciliśmy dorobienie bardziej "pancernych". Ciekawe, ile wytrzymają? Gdy nasza obecna łąka przestała być ornym polem, była przyjemnie równa po pierwszej zimie. Ale liczna populacja gryzoni i te ich podziemne labirynty robią swoje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę kiedyś spróbować z nocnym niebem, takie filmiki są super, tylko trzeba bardzo dużo fotek zrobić.
      Ja się też zastanawiam jaką kosiarkę kupić, gdy już będzie gdzie nią jeździć. Tu Wimbledonu nigdy nie będzie, więc musi być solidna. Krety potrafią usypać konkretne kopce, Wańka ryje doły. Oferta sklepów niby bogata, ale czy ten sprzęt faktycznie jest wytrzymały to pewności nie mam.

      Usuń